2014-07-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Letnie rozdwojenie (czytano: 788 razy)
Ostatnio dużo czasu spędziłem nad studiowaniem zawiłości kombinerek, śrubokręta oraz kluczy płaskich w różnych rozmiarach. Po tym jak zostałem rozjechany na przejściu dla pieszych przez moto-babsztyla kupiłem nową obręcz Mavica oraz tylną piastę Shimano (zresztą całkiem niepotrzebnie, stara piasta nie była pogięta...) i oddałem je do zaplotu. Opona oraz dętka, o dziwo, przeżyły kolizję, zuchy ze stajni Maxxisa...
Odebrałem koło i stanąłem przed niezwykle trudnym zadaniem przeniesienia kasety ze starego, przypominającego kształtem wstęgę Mobiusa koła do nowego, ślicznego, pięknego, lekkiego koła w kształcie koła :)
W ten sposób dotarłem w internecie do haseł klucz do kaset, inaczej bacik, wow! Eh, kolejny wydatek, a ja kolejny raz przekonałem się, że nie jestem MacGyverem i nie potrafię odkręcić kasety z tylnej piasty przy pomocy paczki zapałek, kubka z żyrafką oraz folii bąbelkowej ;-)
No dobra, kupiłem ten klucz, ale cwaniura z tego klucza, taki prawie e-klucz, wow...
Wszystko wydawało się być na dobrej drodze, wstawienie koła, regulacja przerzutek, kalibracja licznika i odjaaaazd!
Niestety, ponieważ chciałem, żeby mój rumak wyglądał jak ROWER PRAWDZIWEGO KOLARZA :), pozbawiłem go stopki i jakiejkolwiek stabilizacji. Kiedy na chwilę został sam, a ja gdzieś tam sobie poszedłem usłyszałem huk i mogłem jedynie odnotować stratę tylnego światła oraz uszkodzenie licznika, którego linka została przerwana przez skręcone podczas upadku koło. Ach. Pomyślałem, że to dobrze, że nic we mnie nie wjechało na przejściu, a przy upadku mogła pęknąć rama, więc jestem szczęściarzem i w sumie to pikuś :) A PRAWDZIWY KOLARZ nie potrzebuje jakiegoś licznika czy głupiego tylnego światełka...
Pojechałem i na początku było fajnie :) Ale po trzech kilometrach zauważyłem, że nie mam powietrza w tylnym kole. Ach. Pomyślałem, że to dobrze, że nic we mnie nie wjechało na przejściu, a takie powietrze to mogło zejść nie po trzech, ale po piętnastu kilometrach, więc jestem szczęściarzem i w sumie to pikuś :) Wróciłem do domku prowadząc grzecznie mojego mustanga. Prawdopodobnie uszkodziłem dętkę łyżką przekładając ją z uszkodzonego koła do nowego. Shit happens.
No dobra, kupiłem nowy licznik rowerowy (bezprzewodowy :)), komplet lampek oraz nową dętkę. Zmieniłem dętkę, wyregulowałem przerzutki i założyłem nowy licznik. Rowerek śmiga ;-) i jest szybki, naprawdę szybki...
Łudzę się, że nie będzie się w nim nic więcej gięło, psuło, tłukło...
Łącznie na ten wszystko moje rowerowe zabawki, akcesoria i ekscesy wydałem w tym roku już prawie 1700 zł, eh. A brakuje mi jeszcze czterech rzeczy...
Bieganie to naprawdę najprostsza forma ruchu...
Ale schodzi trochę na dalszy plan, nie jest takie ważne jak trzy czy dwa lata temu. Straciło nieco swojej magii, swojego uroku, bo dość dobrze je poznałem i zrozumiałem. Oddaje pola rowerowi, odda pola pływaniu... Jest duży potencjał w różnorodności, która amatora, takiego jak ja, przyciąga i kusi...
Ostatnio wymyśliłem sobie, że oprócz złamania tych 40 minut na 10 km, chciałbym w życiu przebiec, przejechać na rowerze i przepłynąć 100 tysięcy kilometrów. Powinno się udać :), tylko będę musiał więcej jeździć na rowerku. Jeśli chodzi o tę 40-tkę, to mam dopiero 37 lat z małym hakiem ;-), także jest trochę czasu :) (no, tak, ze 12.5 roku ;-), żeby to zrobić w M40). W tym roku chciałbym spokojnie pobiec dyszkę poniżej 45 minut jesienią, to byłoby dobre zakończenie czwartego biegowego sezonu...
A zatem poprzebieram trochę więcej nóżkami jesienią, we wrześniu i październiku, przed Biegiem Niepodległości...
ahoj!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |