2009-07-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 24h to wyczyn,lecz jeszcze nie mój (czytano: 1334 razy)
Jak zacząć tę historię? Zacznę od początku. Gdy mnie przekonywano to myślałem,że co to jest? To tylko doba,zawsze idzie przejść...I różne takie myśli,lecz przekonałem się, że tak nie jest. W czasie tych 24 godzin można spotkać się z wieloma przeszkodami,pragnieniem,bólem,własnymi słabościami, lecz starałem się o tym nie myśleć, postanowiłem stosować się do starej rady "Biec z głową",trzeba wiedzieć kiedy jest granica rozsądku, a kiedy własnej dumy. Nie należy się poddawać na pierwszej przeszkodzie,nie należy traktować takiego biegu płytko. Zawsze należy przed biegiem pomyśleć strategię pomiędzy biegiem, a chodem. Przed biegiem słuchałem porad swojego kolegi, który mnie wspiera i we mnie wierzy na każdym biegu, to wieloletni Ultramaratończyk. Janusz doradza mi jak powoli dążyć do własnych sukcesów. Przed biegiem przeszedłem się trochę trasą,by już zapoznać się psychicznie jak to wszystko wygląda. Z góry w głębi duszy zakładałem,że jestem najgorszy, że i tak mnie będą wyprzedzać, więc się tym nie przejmowałem i biegłem powolutku ostatni,wiedziałem że brać udziałw takich zawodach to już jest wyczyn. Niektórzy próbowali mnie dołować na tyle bym się załamał, lecz nie dałem się. postanowiłem biec marszobiegiem,szło mi to jakoś. Nie patrzyłem na zegarek by nie patrzeć jak ten czas powoli leci,lecz tak się nie dało,ale patrzyłem na niego na tyle rzadko by zauważyć ogromny czas różnicy,najpierw szybko minęły mi 4 godziny,później 7 godzin,a tu nagle prawie północ. Czas leciał tak szybko jak deszcz który spadał na nas biegaczy,były to przelotne opady,ale trochę się człowiek wychłodził.W międzyczasie dzwoniłem do rodziny, że biegnę,że jakoś daję radę.Zadzwoniłem do swego wujka, który śledził moje wyniki w internecie na bieżąco. Byłem bardzo szczęśliwy,że zrobię swój rekord życiowy. Czas mijał,lecz nie wiedziałem na ile mam już wyczerpany organizm. Tego nie idzie tak wyczuć zawsze. Nie obyło się bez kontuzji,więc powoli siadały kolana i ścięgna. o 1:30 źle się poczułem,więc usiadłem,by odpocząć. nagle wzięło mnie trochę na wymioty,więc podszedłem do pewnej pani, by wskazała mi drogę do punktu medycznego,po czym zemdlałem na chwilę. Odzyskałem przytomność i wiedziałem,że lekarz nie pozwoli mi już biec,a nawet iść. Wiedziałem,że mój organizm jest już wyczerpany,więc musiałem sobie darować chęci i myśleć racjonalnie. Lekarz zaprowadził mnie do ośrodka,gdzie miałem pójść spać,więc w końcu poszedłem. Gdy się obudziłem stwierdziłem, że nie potrafię się podnieść, ból w nogach był ogromny,lecz humor mnie nie opuszczał. Chodziłem tak powoli,ze przejście przez pasy zajęłoby mi minutę. Kazano mi to rozchodzić i powoli wracać do formy,by niczego nie uszkodzić. Po kilku dniach zacząłem normalnie chodzić i troszkę biegać. Trzeba pamiętać,że takie biegi uczą wiele, nie borę tego jako porażki,lecz za sukces,że wiedziałem kiedy skończyć. Dla mnie każdy przebiegnięty dystans jest dla mnie zwycięstwem. Pewna koleżanka powiedziała mi, że "jestem zwycięzcą zawsze,bo podjąłem się walki o metę". Jestem z siebie dumny, tak jak ze mnie rodzina,także przyjaciele. Dla mnie to wielki sukces, mam nadzieję,że będę miał jeszcze wiele sukcesów i będę pamiętał by "biegać z głową" i wiedzieć kiedy się poddać, by być zwycięzcą,bowiem odpoczywamy po biegu kilka dni , a leczymy kontuzje czasem parę miesięcy.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |