Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

Przeczytano: 635 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:0/0

Twoja ocena:brak


Drugi bieg GP Warszawy
Autor: Janek Goleń
Data : 2002-04-04

W pierwszy dzień po Świętach Wielkanocnych, 2 kwietnia 2001 r., zainaugurowano wtorkowe bieganie w Lesie Kabackim. Dotychczas biegaliśmy tam w soboty o 12.00, w okresie wiosenno-letnim przechodzimy na wtorki, na godzinę 18.00. Zapewne nie wszyscy zdążyli wrócić ze świątecznych wyjazdów, niektórym ciążyły jeszcze liczne wiktuały, ale mimo to biegacze dopisali: bieg ukończyło 166 zawodniczek i zawodników. Były to drugie zawody z cyklu Grand Prix Warszawy i, w ramach tego cyklu, pierwsze zawody tzw. Tryptyku Egipskiego sponsorowanego przez Alfa Star. Tryptyk ten charakteryzuje się nieco wyższym niż zwykle wpisowym: 10 zł, które ma być zrekompensowane szczególnie licznymi i atrakcyjnymi nagrodami losowanymi wśród uczestników biegu, oczywiście o tematyce egipskiej. Pogoda całkiem niezła do biegania: jest sucho i rześko.

Bieg ten jest dla mnie wyjątkowy także dlatego, że po raz pierwszy od ładnych paru miesięcy biegnę na Kabatach sam, będzie więc okazja sprawdzić granice swojej wydolności. Przyznam, że trochę to ekscytuje. Korzystam z uprzejmości starszych kolegów-biegaczy, którzy podwożą mnie samochodem ze szkoły na miejsce startu. Solidnie się rozgrzewam, tym bardziej że po raz pierwszy zrezygnowałem z długich galotów na rzecz krótkich spodenek, więc nogi mi marzną.

W rozmowach ze znajomymi wychodzi spory głód informacji dotyczących półmaratonu w Hajnówce (28.04.2002), obiecuję na najbliższą imprezę zrobić kilka wydruków opublikowanego parę dni temu w „Maratonach Polskich” regulaminu imprezy dla starszych „nieinternetowych” biegaczy. Swoje zgłoszenia do Pucharu Maratonów Polskich wręczyli mi jeszcze w szkole Wiesiek Łuksza i Grześ Witkowski. Oczywiście szykujemy się też na kwietniowe maratony, przy czym wybierających się do Wrocławia (21.04.2002) jest znacznie więcej od tych szykujących się na Dębno (14.04.2002). Też pewnie bym należał do tej pierwszej grupy, bo na maratonie wrocławskim nigdy nie byłem, a słyszałem o nim wiele dobrego. Przesądziło wylosowanie zaproszenia do Dębna w ramach uczestnictwa w Pucharze MP 2001. W obydwu biegach, ze względu na zaledwie tygodniowy odstęp, wezmą udział zapewne tylko nieliczni fanatycy maratoningu.

W trakcie rozgrzewki zagaduję ze znajomkami. Jest dawno nie widziana na biegach Kasia Kowalczyk (wyładniała, wyszczuplała), nie ma jej męża Tomka bo pracuje i nie wiadomo czy zdąży na start. Danielo Ferraris naderwał ścięgna stopy na Chomiczówce, kurował się długo i teraz wraca na biegowy szlak. Poznaję wreszcie bezpośrednio Sławka Redę, z którym od pewnego czasu koresponduję e-mailowo na temat wspólnej z Danką i Mietkiem Orzechowskimi jazdy do Dębna. Tadeusz Andrzejewski po ostatniej kabackiej imprezie znowu niedomagający jest dziś pod krawatem i nie biegnie, kibicuje. Gromadzimy się na miejscu startu, widzę dwie kamery, jedna ma logo TAI. Wyruszamy o osiemnastej.

Po zmianie czasu sprzed dwóch dni jest jeszcze zupełnie widno. Tłum wolniutko rzednie i mija napięcie związane z obawą o kolizję z rywalami. Najpierw sam byłem wyprzedzany, teraz przedzieram się do przodu.
Skręcamy po kilkuset metrach w lewo i dołącza do mnie Jarek Kilichowski z KB Droga, z którym chwilę rozmawiam. Jarek deklaruje się do poprowadzenia na którymś z kolejnych biegów niewidomego lub niedowidzącego biegacza. Jestem nieźle zakatarzony i czuję zadyszkę, mówię więc Jarkowi, że odpadam i trochę zwalniam. Jarek ucieka lekko do przodu a u mnie zadyszka przechodzi w kolkę, trzeba trochę odpuścić tempo. Mimo wszystko mijam kolejnych zawodników, m.in. Kasię Kowalczyk i Krysię Igras, która specjalnie na bieg przyjechała z odległego Chełma. Chwilę biegnę z Wawrzyńcem Szejko z Ciechanowa, przypominając mu się z w dużej mierze wspólnego zeszłorocznego maratonu w Dębnie. Razem mijaliśmy półmetek (1:58) a potem on uciekł trochę do przodu i skończył z czasem o parę minut lepszym od mojego. W tym roku nie powtórzymy maratońskiej rywalizacji, bo on wybrał Wrocław. Ale na dychę dzisiaj ja jestem trochę lepszy. Dłuższy czas towarzyszy mi starszy biegacz, nieznany mi dotąd. To Jerzy Bucholc. Przez kilkaset metrów biegniemy ramię w ramię bez słowa - zakatarzenie, rześkie powietrze i dość ostre tempo odbierają ochotę na gadanie. Orientuję się w pewnym momencie, że jesteśmy motorniczymi całkiem sporego tramwaju, czyli grupującej się w celach aerodynamicznych ekipy kilku biegaczy. Jest w niej też Sławek Reda i rosły, młody zawodnik, za którym można się fajnie schować. Ale zmieniamy się na szpicu.

Mijamy połówkę i pierwszy otwarty szlaban na szóstym kilometrze w Powsinie, za którym zwrot w lewo. Po lekkim kilkusetmetrowym podejściu (mijamy plac zabaw po lewej) kolejny szlaban, zamknięty - omijając go skręcamy ponownie w lewo i jesteśmy na najdłuższej prostej. Urywamy się ze Sławkiem z tramwaju. Mówi, że jak utrzymamy tempo, to biegniemy na 45 minut. Nieźle, jest o co walczyć. W duecie za Sławkiem mijamy kolejnych zawodników, by wreszcie skręcić w prawo i znowu znaleźć się w trochę liczniejszej grupie. Widzimy rowerzystę w kasku, z bliska poznajemy dawno nie widzianego Janusza Dąbrowieckiego, który krótko komunikuje: „1300 do mety, biegniecie na 45!”. To by się zgadzało. Za zakrętem w lewo jeszcze dodaję gazu, podpuszczony zresztą przez Sławka. Kolejnych dwóch czy trzech wyprzedzonych biegaczy, przy czym majestatycznie biegnący i bez trudu przez nas wyprzedzony Kazimierz Niemczyk na ostatnich stu metrach przyspiesza raptownie i nas łyka. Na finiszu wyrywam o kilka sekund przed Sławka. Mój czas: 44:29, drugi w życiu na tej trasie, równo o minutę gorszy od mojego rekordu z maja zeszłego roku. Jestem zadowolony z wyniku, większość innych biegaczy też. Sprzyjała pogoda i wybieganie przed wiosennymi maratonami, a nie bez wpływu była ostra rywalizacja w licznej stawce. Gratuluję z wzajemnością rywalom, widzę Tomka Kowalczyka, który nie zdążył na start („Kopę lat!”). Spotykam się koło torów z towarzyszami samochodowej podróży, dosiada się też do nas Jerzy Bucholc.

Przebieramy się w szkolnej szatni i gromadzimy na zakończeniu. Dla każdego ciastko i kubeczek soku pomarańczowego. Nagrodzeni zostają zwycięzcy: Marta Mikołajczyk i Marcin Sielezniew, jest kilka komunikatów i losowanie 40 egipskich gadżetów wśród uczestników biegu – losuje także chyba nieźle zakatarzony Ziutek Woźniak. Dzisiejsi szczęściarze nie będą brali udziału w podobnych losowaniach na kolejnych biegach Tryptyku Egipskiego, więc prawie każdy jego uczestnik powinien załapać się na imitację papirusa, obrazek albo piramidkę wypełniną fosforyzującym płynem. Andrzej Starzyński, któremu poszło dziś rewelacyjnie (ok. 42 minut) w imieniu swojego klubu zobowiązuje się do wydelegowania jednego biegacza z KB Droga do prowadzenia niewidomego biegacza na każdej warszawskiej impezie. Super! Jest też kilku innych chętnych, nie zapomnę także o nich przed następnym biegowym kabackim wtorkiem (9.04.2002). I na tym kończy się impreza. Wyniki w Bieganiu w Warszawie.



Komentarze czytelników - brakskomentuj materiał



















 Ostatnio zalogowani
Stonechip
21:52
schlanda
21:46
heniek001
21:38
maratonczyk
21:30
Henryk W.
21:17
Janek2000
21:15
staszek63
21:13
rys-tas
21:11
maraton56
21:07
CZARNA STRZAŁA
21:03
aschro
20:45
Wojciech
20:12
aktywny_maciejB
19:58
arus
19:45
Citos
19:44
JolaPe
19:41
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |