Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

tdrapella
Tomasz Drapella
Gdansk / Vänersborg
MaratonyPolskie.PL TEAM
MaratonyPolskie.PL TEAM

Ostatnio zalogowany
2023-09-27,21:40
Przeczytano: 713/277995 razy (od 2022-07-30)

 ARTYKUŁ 
Srednia ocen:9.8/13

Twoja ocena:brak


Moja droga do maratonu...
Autor: Tomasz Drapella
Data : 2009-10-20

... czyli X Poznań Maraton oczami debiutanta.

Co roku ponad milion ludzi na całym świecie staje na starcie maratonu. Niby dużo, ale jak uświadomimy sobie ilu ludzi jest na świecie to się okaże, że to zaledwie 0,15 promila mieszkańców naszej planety! Maratończycy to bardzo elitarna grupa. Nie da się ukryć, że jest to długi dystans, który przeraża wielu nawet bardzo dobrych biegaczy z krótszych dystansów.

Część ludzi stawia sobie wielki cel ukończenia maratonu, inni konkretny wynik na mecie, a niektórzy stawiają sobie tak wyśrubowane cele, że strach przed porażką uniemożliwia im nawet start. Jedno jest pewne, że dla zdecydowanej większości biegaczy, i tych z elity jak i wśród amatorów, dystans 42,195km jest wysiłkiem z pogranicza ich własnych możliwości.

To dystans, który odkryje wszystkie nasze słabości jak i naszą siłę, której często nie jesteśmy świadomi. Każdy maratończyk walczy i każdy kto się nie podda i ukończy ten dystans jest zwycięzcą.

Jak doszło do tego, że zdecydowałem się na start w maratonie? Rok temu na samą myśl o tym uśmiechałem się i z wielkim szacunkiem dla wszystkich maratończyków uważałem, że to elitarne grono jest daleko po za moim zasięgiem. Nie umiałem sobie wyobrazić, że i JA mógłbym się odważyć i stanąć na starcie, nie wspominając wogóle o ukończeniu tego dystansu.

Myśl, że 42 kilometry to jest stąd aż tam, powodowała dreszcze. To było dla mnie równie odległe i równie nieprawdopodobne do przebiegnięcia jak podóż na Marsa! Maraton – myślałem - nie to nie dla mnie, ja niedałbym rady... Moja przygoda z bieganiem zaczęła się dopiero 1 stycznia tego roku.

Podpuszczony przez szwagra wyszedłem z nim na noworoczny trening „toruńskiego półświadka biegaczy” – jak ich sam określił. Pół roku wcześniej, zafascynowany widokiem rzeki ludzi przelewającej się ulicami Geteborga w największym półmaratonie świata, postanowiłem że w 2009 i ja stanę na starcie tego biegu.

Skoro ONI mogą (a uwierzcie mi, że biegło tu wiele osób, których gdybym nie zobaczył na własne oczy, ni jak nie umiałbym sobie wyobrazić biegnących) to i ja mogę, a moje wrastające paznokcie nie mogą mi w tym przeszkodzić. To była zawsze moja wymówka przed bieganiem i zawsze używałem jej gdy szwagier próbował mnie namówić na start na dowolnym dystansie. Przecież moje paznokcie, a po za tym dystans powyżej 3 km był już za długi, a właśnie 1 stycznia 2009 przetruchtałem pierwszy raz w życiu 8km w bardzo wesołym towarzystwie.

Wtedy uwierzyłem, że biegać mogę i ja i zacząłem się przygotowywać do półmaratonu. Po pięciu miesiącach amatorskiego treningu i kilku startach na 10km przebiegłem swój pierwszy i jedyny jak dotąd półmaraton. Niesiony dopingiem wielu tysięcy kibiców wycieńczony do granic możliwości przebiegłem linię mety, a piękny medal zawisł na mojej szyi. Euforia była niesamowita, ale nawet w takim stanie, gdy pomyślałem sobie, że miałbym teraz tą pętlę przebiec jeszcze raz, pukałem się w głowę. Nie, na pewno nie ja...

Ale, jak mówi polskie porzekadło: „apetyt rośnie w miarę jedzenia”. Gdy ochłanąłem i wirus biegania ponownie zaczął trawić moje ciało, powiedziłałem sobie, że owszem, teraz nie miałbym szans na pokonanie maratonu, ale jak się przyłożę do treningów to kto wie? Może na jesieni byłbym w stanie? Ułożyłem sobie plan, bo to zawsze pomaga gdy chce się coś osiągnąć.

Dzięki sprzyjającym okolicznościom i serdecznej pomocy rodziny i przyjaciół zdecydowałem się na start w moim wymarzonym triathlonie na najkrótszym z możliwych dystansów, a na jesieni postanowiłem wystartować w maratonie. Wybrałem Poznań. Dlaczego właśnie Poznań? Przecież w Geteborgu, gdzie obecnie mieszkam, był również maraton dokładnie dzień wcześniej i oszczędziłbym sobie długiej jazdy, związanego z nią stresu i bardziej wypoczęty stanąłbym na starcie...

Otóż chciałem ten mój pierwszy w życiu maraton pobiec „między swoimi”. Chciałem zobaczyć polskie flagi na trasie, słyszeć dopingujących po polsku kibiców, bez których pomocy nie wyobrażam sobie możliwości pokonania takiego dystansu oraz spotkać się wreszcie z wirtualnymi do tej pory znajomymi z klubu Maratonypolskie.PL.

Poznań był największym maratonem w zeszłym roku w Polsce i wszyscy na forach bardzo sobie chwalili jego organizację jak i wspaniałych kibiców. Po za tym był to jubileuszowy maraton. Właśnie dlatego wybrałem Poznań. Stwierdziłem, że muszę tam być razem z innymi i być częścią tego szykującego się polskiego święta biegowego.

Ale jak przygotowywać się do maratonu? Jak zbudować formę i na co położyć nacisk podczas treningów? Jak określić swoje możliwości, jeśli się nigdy nie biegło takiego dystansu, by się nie przecenić i nie spalić, a jednocześnie pobiec na miarę swoich możliwości? Potrzebowałem autorytetu, wyroczni w której oceny ślepo bym wierzył.

W wakacje kupiłem książkę Jerzego Skarżyńskiego „Biegiem przez życie” i dogłębnie ją przestudiowałem. Kto jest początkującym biegaczem, dowie się z niej wszystkiego czego potrzeba takim zielonym żółtodziobom jak ja, by w sposób świadomy i odpowiedzialny pracować nad sobą i czerpać radość z biegania i wykonywanej pracy.

Jakiż byłem szczęśliwy, gdy na targach przed maratonem poznańskim spotkałem pana Jerzego i mogłem mu osobiście podziękować za rady i poprosić o pamiątkowe zdjęcie. Kilka słów z nim zamienionych, pytania o zakładany czas, o rodzaj przygotowań, krótka uwaga (jak się później okazało bardzo trafna) o zbyt małej pracy nad siłą biegową, i ogólna ocena, że „powinno być dobrze” dodały mi skrzydeł.


Rys.1 - Pamiątkowe zdjęcie z Jerzym Skarżyńskim


W decydującej fazie przygotowań, przez ostatnie 6 tygodni przez maratonem biegałem średnio po 42km tygodniowo, trenując z braku czasu tylko trzy razy w tygodniu i w niedziele robiąc dłuższe wybiegania od 22 do 25 km. Dało mi to jako taki obraz mojej formy i moich możliwości.

Czytając książkę pana Jerzego znalazłem w niej informację, że pierwszy kobiecy rekord świata na dystansie maratońskim wynosił 3:40:22. Z racji tego, że do męskiego pierwszego rekordu pewnie przez wiele lat się jeszcze nie zbliżę, a bicie rekordów jest zawsze mobilizujące (a zwłaszcza rekordów świata :)) postawiłem sobie za cel złamanie tego wyniku. Jeśli nie załamię się psychicznie podczas biegu może mi się uda, pomyślałem.

Nadszedł czas wyjazdu. Na szczęście samolot do Gdańska odleciał bez opóźnień, a na lotnisku w Gdańsku okazało się, że moja mama, mimo wcześniejszych problemów, pojedzie ze mną do Poznania. Bardzo nie to ucieszyło, bo mieszkając za granicą tęskni się bardziej za domem rodzinnym, a przed nami było kilka godzin rozmów i komfort, że zmęczony po maratonie nie będę wracał sam i że w razie czego będzie komu poprowadzić samochód. To duży komfort psychiczny.

Wokół poznańskiej Malty tłumy ludzi. Z daleka można rozpoznać kto biega a kto nie. Wielu w rękach niesie niebieskie plecaczki poznańskiego maratonu. Mimo tak dużej ilości ludzi ze świecą by szukać kogoś z papierosem. W biurze zawodów odebrałem pakiet startowy i czekałem jeszcze na spotkanie z Pawłem, moim szwagrem, z którym miałem pójść na spotkanie TEAM-u.

Paweł przebiegł już 6 maratonów i też miał biec w Poznaniu, ale nawał pracy, kilkumiesięczny brak treningów i kontuzja kolana po grze w kosza, zmusiły go do rezygnacji ze startu. Ale do Poznania przyjechał mi kibicować, bo jak powiedział: „zobaczyć maratoński debiut szwagra, którego wciągnąłem w bieganie – bezcenne”. Jakież było moje zdumienie gdy zobaczyłem go z pakietem startowym w ręku. „To ty biegniesz?” – zapytałem zdziwiony. „A co będę stał przez tyle godzin w tym zimnie. Jeszcze zmarznę.” - odpowiedział.

Rozwalił mnie tym zupełnie. Bardzo się ucieszyłem, że do samego startu będę miał towarzystwo i wsparcie starego wyjadacza :). Razem poszliśmy na spotkanie klubowe. Miło było zobaczyć tyle osób znanych dotąd tylko wirtualnie. Było bardzo przyjaźnie i wesoło nawet podczas oficjalnych wypowiedzi przewodniczącego Benka. Poczułem się jak w wielkiej rodzinie. Cieszę się, że jest taki klub, w którym jest tylu przeróżnych i ciekawych ludzi, których łączy jedna wspólna pasja.

Jak się mieszka za granicą takie spotkania mają wielką wartość emocjonalną. Szkoda więc, że tak krótko można było pogadać, bo osób było sporo, a czas uciekał i robiło się późno. Nie można sobie przecież pozwolić na balangi przed tak ważnym startem.


Rys.2 - Spotkanie klubu MaratonyPolskie.PL TEAM


Dzień startu. Choćby się i chciało pospać dłużej nie da rady. Obudziłem się jak zwykle o piątej rano. Na nic próby przekonania ciała, że jeszcze godzinkę można pospać i że mu się to przyda. Adrenalina już zaczęła działać, a wyobraźnia podsuwała czarne scenariusze. Wieczorne prognozy na niedzielę zapowiadały ulewne deszcze przed południem i lekkie osłabienie opadów po południu, a ja nie miałem żadnej osłony od deszczu nadającej się do biegania...

Ale matka natura uśmiechnęła się do wszystkich maratończyków i kibiców i na przekór złym wróżbom, wcale nie padało, a co najważniejsze nie wiało. Szybkie śniadanie składające się z bułek z dżemem i herbaty, ubranie ciuchów do biegania i spakowanie rzeczy na przebranie po biegu i udaliśmy się na Maltę z odpowiednim zapasem czasu.

W szatniach unosił się wszechogarniający zapach maści Ben-Gay. Odnisosłem wrażenie, że smarowanie się nią już nie będzie potrzebne i że wystarczy tylko postać trochę w tej szatni, by się całemu wysmarować nawet od środka W okół mnie wielu weteranów i wyjadaczy. Spotkaliśmy jeszcze kilkoro znajomych, ostatnie pogawędki i koncentracja przed startem.

Paweł dał mi jedną słuchawkę swojej „empetrójki” i mówi: „Masz, teraz będzie trening motywacji”. Usiedliśmy pod ścianą wsłuchani w nakręcające teksty typu: „my body is my weapon”, „imposible is nothing” czy zajawki zawodów ironman „there is no I can’t”. Poczułem jak odbudowuje się moja wiara w moje możliwości nadwątlona krążącą w żyłach, deprymującą adrenaliną i stresem przedstartowym. Poczułem, że moje granice zależą tylko ode mnie, że jestem mocny i że dam radę! Oddaliśmy rzeczy do przechowalni i ruszyliśmy na start w strumieniu ludzi rozgrzewając się po drodze.

Przyznam, że trochę zaniedbaliśmy tę rozgrzewkę. Więcej tego błędu nie popełnię. Ustawiłem się w grupie za czerwonymi balonikami z czasem 3:30. Może się uda... Padł strzał i ruszyłem na najdłuższy bieg w moim życiu. Dotychczas najdłuższy trening miał zaledwie 25,5km. To będzie jeszcze prawie 17km dalej! Starałem się nie myśleć o tym jak to daleko i o tym co będzie za 25 kilometrem. Pilnowałem grupy. Ruszyliśmy spokojnie, bez szarpania. Biegłem zaraz koło pacemakera by czuć się pewniej.

Po dwóch kilometrach zauważyłem, że mój puls był dziwnie wysoki jak na taką prędkość. Na treningach puls 150 osiągałem przy biegu ciągłym w tempie 4:20-4:30 po 10 kilometrach, a tu po pierwszych rozruchowych dwóch w tempie 5:05 serce wali zdecydowanie za szybko. Myślałem, że to stres przedstartowy i że pewnie zaraz spadnie do normalnej wielkości, ale nic takiego się nie stało. Po piątym kilometrze dalej miałem tętno 150-152.

Wiedziałem, że przy takim tętnie nie mam szans utrzymania założonego tempa na całym dystansie i że przyjdzie mi za to zapłacić, ale podczas biegu trudno o trzeźwą kalkulację. Nie chciałem się tak łatwo poddać już na starcie. Przestałem patrzeć na puls i koncentrowałem się na utrzymaniu właściwego tempa. Jak się okazało nie wszyscy prowadzący grupę na 3:30 biegli równo.

Duża grupa pobiegła dużo szybciej za dwoma prowadzącymi. Ale trzeci „zając” biegł bardzo równo lekko tylko szybciej od tempa 5:00. Na trzynastym kilometrze złapała mnie kolka. „Nie, nie dam się tak łatwo. Toż to dopiero początek biegu! Jak teraz odpuszczę to będzie koniec!” Zacisnąłem żeby i starałem się nie myśleć o bólu.

Nowe buty, które testowałem kilka tygodni przed startem przy dłuższym wybieganiu, spowodowały powstanie pęcherza na tydzień przez zawodami, który nie zaleczył się do maratonu. Zdecydowałem się na start w sprawdzonych butach treningowych z którymi dotąd nie miałem nigdy żadnych problemów. Ale na 15 kilometrze pękł mi ów stary pęcherz pod dużym paluchem powodując spory ból. „Nie tylko nie to!” – pomyślałem. „Nic mi nie jest i nic mnie nie może zatrzymać.” I o dziwo udało się! Przestałem myśleć o bólu i przestałem go czuć. Walka trwała nadal.


Rys.3 - Gdzieś na trasie – wciąż jest dobrze, nie poddaję


Półmetek osiągnęliśmy z minutowym zapasem. Czułem się świetnie, jak w transie. Niestety na 25 kilometrze zwolniłem by się napić i czerwony balonik zaczął się oddalać. Postanowiłem spróbować dogonić grupę, ale nogi stawały się coraz cięższe, a balonik coraz mniejszy. Cóż, to musiało nadejść. Przyszło zapłacić za zbyt wysokie tempo biegu. Do trzydziestego kilometra straciłem zaoszczędzoną minutę z pierwszej połowy.

Wielu biegaczy mówi, że „maraton zaczyna się po trzydziestym kilometrze”. Bardzo się obawiałem tej tajemniczej liczby. Po przekroczeniu owego trzydziestego kilometra ciało, a może tylko głowa, zmusiła mnie do przejścia do marszu, by trochę odpocząć. Jak się okazało, takich odpoczynków musiałem zrobić jeszcze kilka, ale ani razu nie dopuściłem do siebie myśli, że mógłbym nie dobiec do mety. Od tego momentu nie widziałem już prawie innych biegnących. Wypatrywałem kolejnych punktów dożywiania i koncentrowałem się wyłącznie, by przeć naprzód wszystkimi możliwymi sposobami.

W głowie powtarzałem sobie wypowiedź Mike’a Horna - wielkiego podróżnika i specjalisty od wypraw tak ekstremalnych jakie człowiek może tylko wymyślać: „Jeśli jesteś już bardzo zmęczony, ale tak naprawdę bardzo zmęczony, wiedz, że to dopiero 20% możliwości ludzkiego organizmu”.

Kibice byli wspaniali! Wszyscy bez wyjątku. Kapele i didżeje dawali mi niezłego kopa do przodu. Najbardziej zapamiętałem jednak chłopaka którego mijaliśmy aż czterokrotnie na trasie, który przez cały czas z uśmiechem na ustach wymachiwał polską flagą na długiej tyce. Toż on musiał też być nieźle wykończony takim wielogodzinnym machaniem! Jego spokój i uśmiech dodawały wiary, że „jeszcze Polska nie zginęła póki my”... biegniemy :). Na około trzynastym kilometrze pod mostem mijaliśmy grupę młodych dziewczyn żywiołowo nas dopingujących.

Wtedy ktoś z biegnących zastanawiał się głośno ile z nich będzie pod tym mostem na następnym okrążeniu. Były chyba wszystkie i dopingowały równie mocno. Aż się uśmiechnąłem, a nogi same poniosły szybciej. W pamięci utkwiła mi jeszcze jedna kobieta opatulona w niebieski szal i stojąca gdzieś około 37 kilometra. Miała taki szczery uśmiech na twarzy, a w oczach taki podziw dla wszystkich biegnących i tak żywo nas dopingowała, że część tej energii jakby doszła do mnie w momencie największego boju, kiedy najbardziej tego potrzebowałem.

Od czterdziestego kilometra w głowie błysnęła mi myśl, że to już bardzo blisko, że to już tylko dwa marne kilometry! Organizm wykrzesał z siebie jeszcze jakieś nieznane mi dotąd siły i poderwał się jeszcze do tego ostatniego zrywu. W dodatku końcówka była z górki. To bardzo pomagało zmęczonym nogom na tych ostatnich metrach. Skręcając już na Maltę wyprzedziłem jeszcze może kilkunastu biegaczy, ale na finisz na ostatnich 195m już nie byłem wstanie wykrzesać nic więcej.

Wbiegając na niebieską matę uniosłem ręce w geście zwycięstwa. Przebiegłem mój pierwszy maraton w 3:38:31 i udało mi się pobić pierwszy kobiecy rekord świata, pokonać własną słabość i samego siebie. Osiągnąłem zakładany cel. W kolejce po rzeczy opatulony zbawiennym kocem termicznym próbowałem dojść do siebie. Chciałem zjeść baton energetyczny który cały czas miałem ze sobą, ale szczęki nie były wstanie go pogryźć, a ja ledwo trzymałem się na nogach. Dopiero po dłuższej chwili udało mi się dojść do siebie. Wiem, że w biegu dałem z siebie wszystko na co było mnie stać.


Rys.4 - Meta i gest zwycięstwa nad samym sobą


W nocy po maratonie obudziłem się w łóżku z powodu bólu mięśni. Endorfiny przestały działać. Ale pomimo bólu uśmiechnąłem się. Nie jestem masochistą, ale to był przyjemny ból. Przypominał o tym czego mi się udało dokonać i to było wspaniałe :) Tego dnia musiałem jeszcze pozałatwiać kilka spraw w urzędach przed powrotem do Szwecji. Z dumą kuśtykałem po ulicach Gdańska z czapeczką poznańskiego maratonu na głowie. A co, niech ludzie wiedzą i się pukają w głowę jeśli chcą :) Ja dziś świętuję, choć ledwo idę :)

Od maratonu minął tydzień. Emocje już opadły, ale wspomnienia zostaną na całe życie. Medal, który przed biegiem wydawał mi się mało ciekawy, teraz jest piękny i bezcenny. Czy wystartuję jeszcze kiedyś w maratonie? Na pewno. Teraz już wiem, że mogę przebiec ten dystans, który jeszcze rok temu wydawał się być nieosiągalny. Jestem silniejszy psychicznie. Wiem jakie popełniłem błędy i co muszę poprawić. Błędów nie robi tylko ten co nie robi nic. Teraz mam już jako takie pojęcie o swoich możliwościach i łatwiej będzie wybrać właściwe tempo na następny raz. Nie boję się już maratonu, ale czuję do niego respekt, szacunek i.. tęsknotę!

Mimo, że minął dopiero tydzień! Ten dystans jest magiczny. Nie jakieś równe 40, 42 czy 50km tylko właśnie 42,195m. Historyczny dystans który pierwszy maratończyk przypłacił życiem ponad 2500 lat temu. Teraz ponad milion ludzi na świecie rok rocznie podąża jego śladem i zmaga się ze swoimi słabościami i hartuje swoją wolę. „Bo maraton to dystans, który się biega głową” jak mówi niesamowita Marysia Kawiorska. I nad tym, nad trzymaniem nerwów na wodzy będzie trzeba najbardziej popracować.

Cieszę się, że zadebiutowałem właśnie w Poznaniu, bo atmosfera i organizacja była wspaniała. Czy wrócę tu za rok? Nie wiem, bo maratonów jest wiele w Europie, a moje biegowe marzenia nabierają kształtów, ale wszystkim którzy nie biegli maratonu w Poznaniu gorąco go polecam, bo to coś co warto przeżyć chociaż raz. Poznań na zawsze zostanie w moich wspomnieniach jako ten pierwszy i niezapomniany. Jak ta pierwsza miłość.



INFORMACJA POSIADA MULTI-FORUM
POROZMAWIAJ
Biegi / Biegi - maraton

21. PKO Poznań Maraton - Poznań, 18.10.2020

9
2020-10-01
Biegi / Biegi - maraton

2019 - 20. PKO Poznań Maraton

6
2019-10-23
Biegi / Biegi - maraton

2018 - 19. PKO Poznań Maraton

21
2018-10-16
Biegi / Biegi - maraton

2017 - 18. PKO Poznań Maraton

43
2017-10-27
Biegi / Biegi - maraton

2016 - 17. PKO Poznań Maraton

56
2016-10-13
Biegi / Biegi - maraton

2015 - 16. PKO Poznań Maraton

149
2015-11-08
Biegi / Biegi - maraton

2014 - 15 Poznań Maraton

187
2014-11-08
Biegi / Biegi - maraton

2013 - 14 Poznań Maraton

352
2013-11-26
Biegi / Biegi - maraton

2012 - 13 Poznań Maraton

2430
2013-02-08
Biegi / Biegi - maraton

2011 - 12 Poznań Maraton

858
2011-11-04
Biegi / Biegi - maraton

2010 - 11 Poznań Maraton

739
2011-02-05
Biegi / Biegi - maraton

2002 - III Maraton Poznański

75
2010-02-28
Biegi / Biegi - maraton

2009 - 10 Poznań Maraton

986
2009-11-10
Biegi / Biegi - maraton

2008 - 9 Poznań Maraton

346
2008-11-01
Biegi / Biegi - maraton

2007 - VIII Maraton Poznański

113
2008-09-06
Biegi / Biegi - maraton

2006 - VII Maraton Poznański

511
2006-12-10
Biegi / Biegi - maraton

2005 - VI Maraton Poznański

248
2005-11-09
Biegi / Biegi - maraton

2004 - V Maraton Poznański

73
2004-11-28
Biegi / Biegi - maraton

2003 - IV Maraton Poznański

143
2003-12-16
Biegi / Biegi - maraton

2001 - II Maraton Poznański.

48
2001-12-09




















 Ostatnio zalogowani
zbig
08:41
wadas
08:34
arturM
08:27
michu77
08:14
platat
08:08
Henryk W.
08:02
mariuszkurlej1968@gmail.c
07:34
romangla
07:33
cinekmal
07:29
42.195
07:24
biegacz54
07:23
rezerwa
07:21
Wojciech
07:15
przemcio33
06:57
uro69
04:50
patryktherunner
00:26
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |