2015-04-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| DOZ ŁÓDŹ MARATON Z PZU (czytano: 1746 razy)
Długo się wahałem gdzie pobiec maraton na wiosnę. Chciałem aby był w miejscu gdzie jeszcze nie biegałem i aby był na w miarę szybkiej trasie. Było kilka miejsc za granicą gdzie bardzo chciałem pobiec ale ze względów rodzinno-ekonomicznych wybór padł na pobliską Łódź. Maraton ten spełniał ona kilka ważnych kryteriów:
- odległość od domu tylko 100 km
- podobno płaska szybka trasa
- dobry termin
- szansa walki o dobre miejsce
Trening do maratonu rozpocząłem w grudniu i muszę powiedzieć że te przygotowania poszły mi naprawdę dobrze. Mimo, że kilometraż był jak na mnie spory (od 1 stycznia do maratonu przebiegłem 1660 km), czułem się dobrze. Zdrowie mi dopisywało. Miałem kilka udanych startów które podnosiły moje morale i mobilizowały do dalszej pracy. Kilka miesięcy przygotowań minęło bardzo szybko.
Tydzień przed maratonem pobiegłem sprawdzian - 10 km w Raszynie. Nabiegałem 33:56. Po tym biegu miałem pogląd na co mnie stać. Postanowiłem spróbować pobiec na wynik 2:30. Stwierdziłem, że na atakowanie rekordu życiowego (2:26.47) jeszcze na razie jestem za słaby.
Do Łodzi wyjechałem z żoną Karoliną i kolegą Michałem w sobotę. Karolina miała cel 3:15, czyli ambitny atak na rekord życiowy, który wynosił dotąd 3:23.
Sprawnie odebraliśmy pakiety startowe w Atlas Arenie i udaliśmy się odpoczywać do hotelu.
Prognozy pogody na dzień startu nie były optymistyczne. Ochłodzenie do 5 stopni, przelotne opady i wiatr. W ostatnich dniach przed zawodami właśnie wiatr był największą przeszkodą do szybkiego biegania. Wiało strasznie mocno.
Na szczęście w dniu biegu wiatr trochę osłabł, ale w drodze na start pruszył lekki śnieg... Do końca miałem wątpliwości jak się ubrać. Założyć jeszcze jedną koszulkę pod startową? Tyle lat biegania i takie dylematy... Niestety zmienna aura zadania nie ułatwiała.
Zdecydowałem w końcu biec w jednej koszulce i założyć rękawki. Później okazało się że to był dobry wybór.
Wystartowaliśmy punktualnie o godzinie 9:00. 18 minut i 29 sekund przed nami wystartowała elita kobiet. Od razu ostre tempo narzuciła grupa Kenijczyków, Etiopczyków i Ukraińców. Był wśród nich Polak - Yared Shegumo.
Ja zacząłem w tempie 3:30/km i miałem tylko jednego towarzysza Szymona Knoblocha. Szymon mówił że ma cel 2:35, ale postanowił zacząć razem ze mną. Biegliśmy więc razem. Pierwsza piątka wyszła super 17:28, więc nawet trochę za szybko. Biegło się komfortowo. Na drugiej piątce było trochę wolniej. Trasa była bardziej kręta, zanim dobiegliśmy do ulicy Piotrkowskiej asfalt był marnej jakości i dwie długie proste pod wiatr. Czasowo wyszło 17:40, czyli świetnie. Około 13 kilometra zacząłem odczuwać lekkie zmęczenie, wziąłem pierwszy żel. Kolejna piątka 17:43. Zaczęło mi znowu lekko biec. Zaczęliśmy się zmieniać na prowadzeniu z Szymonem bo do 15-stego kilometra biegliśmy obok siebie. Mimo, że wydawało mi się, że biegniemy szybko kolejna piątka wyszła wolno bo 17:57. Półmetek przekroczyliśmy z wynikiem 1:14.40. Już wiedziałem, że będzie ciężko połamać 2:30, ale trzeba było walczyć. Na 23 kilometrze wyprzedziliśmy pierwszą kobietę z elity, więc dość szybko odrobiliśmy 18 minut:). Na 24 kilometrze wyprzedziliśmy kolejną, tym razem Kenijkę. Wziąłem drugi żel. Niestety Szymon został w tyle przed 25 kilometrem. Teraz już musiałem walczyć samotnie. Ta piątka była bardzo ciężka, bo było ciągle pod wiatr, a ten wiał tu dość mocno. Czas wyszedł dość słaby bo 17:58. Około 26 kilometra był na szczęście nawrót i dostałem wiatr w plecy. Było lżej, ale pod górkę:) Biegłem teraz 4-pasmową jezdnią. Kilka kilometrów samotnie, żadnego kibica, żadnego biegacza przede mną. Tylko ja, moje coraz większe zmęczenie i 4 pasmowa jezdnia tylko dla mnie! Mimo wiatru w plecy nie wiele mi się udało przyspieszyć. Piątka między 25 a 30 kilometrem wyszła w 17:55. Wymarzone 2:30 zaczęło się mocno oddalać, ale nie było tragedii, wynik i tak jak na te warunki był dobry. Minąłem Atlas Arenę. Wiedziałem, że teraz muszę ją jeszcze 2 razy okrążyć. Wyprzedziłem kolejne kobiety, ale już miałem mocną bombę. W międzyczasie wziąłem ostatni żel. Wodę piłem od początku w małych ilościach na każdym punkcie. Kolejna piątka była już bardzo wolna - 18:37. Nogi były już tak ciężkie, że nie mogłem się zmusić do szybszego biegu. Walczyłem do końca aby wynik był jak najlepszy. Piątka między 35 a 40 kilometrem wyszła 18:46. Zebrałem się na ostatnich dwóch kilometrach do długiego finiszu i wbiegłem na metę w Atlas Arenie z wynikiem 2:32.22. Meta była super. Głośna muzyka, kibice, kolorowe światła, lasery. Wrażenie ekstra!
Na mecie niespodziewanie poproszono mnie o wywiad do Nesweeka i lokalnej gazety. Okazało się że byłem trzecim białym mężczyzną na mecie:) W klasyfikacji generalnej zająłem 14 miejsce. Dzięki temu że kategorie wiekowe nie dublowały się z klasyfikacją open stanąłem na trzecim stopniu podium w kategorii wiekowej M-30. Maraton Łódzki ma srebrną odznakę IAAF co zobowiązuje ich do zapraszania na bieg bardzo mocnych zawodników. 14 miejsce w tym biegu jest więc bardzo dużym sukcesem.
Po biegu przebrałem się, skorzystałem z masażu i zacząłem wróciłem na metę oczekiwać na finisz Karoliny. Żonka nie zawiodła, na metę wbiegłą z rewelacyjnym wynikiem 3:19.20!
21 maraton zaliczyłem w dobrym stylu:)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Master Piernik (2015-04-25,11:44): Świetna relacja, gratuluje udanego startu !
|