2019-08-02
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| BnO – sport błędów? (czytano: 912 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://scontent-waw1-1.xx.fbcdn.net/v/t1.0-9/67402772_2626627470710483_9153399597899448320_o.jpg?_
Na zakończenie pierwszej części sezonu (tj. przed wyjazdem urlopowym) pobiegłem w Szadze. Start planowany był od dłuższego czasu, ale ostatecznie zamieszanie z urlopem sprawiło, że startu nie byłem pewny do ostatniego tygodnia. Ostatecznie jednak udało się ogarnąć wyjazd na noc sobotnio-niedzielną, więc w sobotę mogłem sobie na bieg pozwolić, choć jednak tylko na TP25. Zawody odbywały się w Chludowie, tuż pod Poznaniem, nieopodal poligonu wojskowego. Tereny zasadniczo mi obce, więc tym chętniej startowałem.
Start był o dziewiątej, mapy rozdano jakiś kwadrans wcześniej. Punktów dziesięć, w kolejność zaliczania obowiązkowa. Na pierwszy rzut oka wszystko wyglądało nieźle, choć bardzo nieciekawie zapowiadał się długi prosty dobieg na ostatni punkt. Opisy punktów z wyjątkiem jednego sympatyczne. Tuż przed startem zgadałem się na chwilę z biegaczem z Leszna, z którym przebiegłem pół trasy na Róży Wiatrów, miło spotkać na zawodach jakieś znajome twarze.
O 9:00 start, warianty do PK1 były dwa, wybrałem ten bliższy drodze, i chyba niekoniecznie słusznie: nie dość, że się troszkę pogubiłem w jednym miejscu, to jeszcze dobiegając do lampionu mijałem całą chmarę tych, którzy obrali ten drugi wariant i już lecieli na PK2. Cóż, to dopiero początek, końcówka wskazywała, że dużo znaczyć będzie forma biegowa.
Dobieg do PK2 prosty, drogowy, zdecydowanie wolałem unikać terenów podmokłych. Podobnie prosty, drogowy, był wariant do PK3, ale sam lampion był ciekawie położony, w jakimś wojskowym wraku (?). Tam spotkałem kilku rowerzystów i chwilę nacieszyliśmy się sobotnią poranną rozrywką i utyskiwaliśmy na spodziewaną upalną pogodę. ;)
Punkty 4 i 5 miały być przy pomnikach stosunkowo blisko drogi asfaltowej. Planowałem tam pobiec lekko na szagę, ale gdy porównałem teren z mapą, stwierdziłem, że lepiej bezpiecznie trzymać się dróg, bo zdecydowanie nie były to tereny dobrze przebieżne. Już nie mówiąc o tym, że biegliśmy w pobliżu poligonu, kto wie, co tam mogło w ziemi tkwić...
W przebiegu (asfaltowym) między PK4 a PK5 minął mnie samochód z kamerą, coś tam pomachałem; później okazało się, że całkiem ładny film z imprezy zmontowano, ale ja do niego jednak nie trafiłem. Na wbiegu na PK5 minąłem szóstkę/siódemkę zawodników, która była przede mną, ze znajomym z Leszna na czele. Dzięki odgórnie ustalonej kolejności zaliczania punktów w takich miejscach można było na bieżąco kontrolować swoją pozycję. Wyglądało na to, że plan ukończenia w pierwszej dziesiątce był realny.
Przebieg do PK6 był nudny, asfaltowy, jak na półmaratonie, jak to określił jeden ze współstartujących, którego tam dogoniłem. Słońce już grzało, ale można się było schować w cieniu drzew z pobocza. Liczyłem zakręty, mając nadzieję, że ten odcinek szybko się skończy, i porównując w głowie takie przebiegi ze sprintami PPN. Cóż, każdy typ zawodów ma swoją specyfikę, ale wygląda na to, że sprintersko-miejskie BnO mnie oczarowały niczym morze Legolasa.
Lampion nr 6 ustawiony był przy przepięknych ruinach kościoła w Chojnicach, aż się chciało tam zatrzymać i je podziwiać. Kiedyś trzeba by tu wpaść na spokojnie rowerem, warto. Ale tym razem nie było co tracić czasu, po chwili przerwy na picie ruszyłem dalej.
Dobieg do PK7 robiłem z trójką współstartujących, teren po suszach nie w pełni nam się zgadzał z mapą i, jak widzę po śladzie, pobiegliśmy nieco inaczej, niż planowaliśmy. Ale ostatecznie dotarliśmy do asfaltu, a to najważniejsze. Dalej się rozdzieliliśmy, ja pobiegłem okólną drogą zamiast na szagę, czego później nieco żałowałem, bo trochę mi w terenie brakowało ścieżek, którymi planowałem biec. Dziwne... Na szczęście kolejna ścieżka się znalazła – gdyby nie ona, poleciałbym na azymut w zarośla, ile można nadrabiać? Ścieżka niemal idealnie doprowadziła mnie w okolice punktu, a tam wystarczyło pójść za głosami współbiegaczy, którzy nieco wcześniej pobiegli na przełaj. Punkt zaliczony, dobieg do PK8 prosty, i tam niespodzianka – nagle spotkałem całą czołówkę. Niby się trochę pogubili i nie mogli tego punktu znaleźć. W siódemkę wyruszyliśmy ku punktowi dziewiątemu, biegnąc kawałek ścieżką, a potem na przełaj, i znajdując lampion niemal idealnie.
Przed nami był ten długi przebieg, który mnie już na starcie przerażał – około czterech kilometrów prostej. Ale najpierw trzeba było przebiec przez Biedrusko – i tam popełniłem drobny błąd, źle szacując przebieżność części miejscowości. Miejskie i prywatne płoty sprawiły, że trzeba było się przebijać przez jakieś pokrzywiska i inne niskie zarośla, których przyjazność, zwłaszcza po suszach, jest marna. Myślę, że parę minut tam straciłem, ale nie ja jeden – ten sam wariant wybrał znajomy z Leszna. On jednak szybciej uporał się z tymi ugorami i ruszył na prostą, a ja z tyłu mogłem tylko obserwować, jak się oddala (z Koziegłów pamiętałem, że jest szybszy). Nie miałem pojęcia, gdzie jest pozostała część siódemki, którą zdobyliśmy PK9, i czy ktoś jeszcze był przed nami.
Biegnąc i czasem maszerując (upał) tą długą prostą odliczałem kolejne dróżki odchodzące w lewo/prawo w las, aż do miejsca, z którego chciałem pobiec na szagę do ostatniego PK, położonego przy wieży pruskiej. Po wybiegnięciu z lasu nie sposób było ją przeoczyć i znalezienie punktu wydawało się dość proste – tym większe było moje zdziwienie, gdy wybiegając już z punktu w kierunku mety spotkałem biegnącego z naprzeciwka współbiegacza z Leszna, który paręnaście minut temu tak mnie na prostej odstawił. Krzyknął tylko, że się trochę pogubił, i poleciał dalej ku wieży, a ja się zmobilizowałem, by jak największe odcinki zaliczać biegiem, choć łatwo nie było.
W końcu dotarłem do mety, robiąc czas powyżej oczekiwań – ok. 2h53m, a przed startem dawałem sobie 3-4h. Gdy stałem w korytarzu i piłem wodę, ktoś krzyknął "trzecie miejsce". Z początku myślałem, że to do rowerzystów, którzy podobnie jak ja dotarli, ale się okazało, że jednak do mnie. Zdziwienie ogromne – znowu? Trzeci? Miła lipcowa niespodzianka.
Dwie minuty po mnie dotarł znajomy z Leszna i wyjaśnił, co dokładnie pomieszał z PK10. W sumie szkoda, bo drugi raz już widać, że jest sporo szybszy ode mnie, ale tym bardziej potwierdza się, że BnO to sport, w którym wygrywa ten, kto zrobi mniej błędów. Dużo bardziej widać to tutaj niż w innych dyscyplinach, mam wrażenie.
Po dekoracji pojechałem do siebie i wieczorem ruszyłem w 15-godzinną podróż do Wiednia, skąd ruszyłem rowerem do Budapesztu. Donauradweg to trasa sympatyczna, polecam fanom rowerowych wędrówek. Biegania nie odpuszczałem, treningi regularne były, bo kolejne starty już niebawem (szczególnie miło się biegło w Bratysławie). Ale do BnO jeszcze trochę muszę poczekać – Rajd Koziołka dopiero 14.09, a Oriento Expresso 21.09. Chyba passy podiów nie podtrzymam, ale znów pobiegam z kompasem po lesie – już się nie mogę doczekać. :)
PS. W linku - mapa trasy TP25.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |