Sobota 9 marca 2002 roku była pięknym wiosennym dniem. Jak zwykle dobrze ponad setka biegaczy zjawiła się w Lesie Kabackim na południowych rubieżach Warszawy, aby wziąć udział w Biegu Eris. Nazwa biegu pochodziła od sponsora, firmy kosmetycznej Eris, która jak co roku wspomagała finansowo i rzeczowo bieg rozgrywany w okolicach Dnia Kobiet.
Spotkałem się z Grzesiem Powałką na stacji metra Imielin i razem z nim udałem się do 109-tego LO przy ul. Hirszfelda (zapisy i szatnie biegu) gdzie spotkaliśmy znajomych biegaczy, m.in. Ryszarda Sawę, Piotrka Jankowskiego, Zygmunta Grzelaka, Tadeusza Andrzejewskiego, Ryszarda Szymczaka, Bohdana Czacharowskiego, Edmunda Wałęgę, Dorotkę Smarkalę, Maćka Stańczyka, Grzesia Witkowskiego i wielu innych. Zapisuję Grześka i dowiaduję się, czy przewodnicy niewidomych biegaczy podobnie jak prowadzeni mogą być zwalniani z opłaty startowej. Organizatorzy co prawda nie przewidywali takiej możliwości, ale warunkowo zwolniono mnie z wpisowego a sprawa ma być wyjaśniona w przyszłości. Niewidomi i niedowidzący biegacze zabrali się z Zygmuntem a ja z Bohdanem, Rysiem Szymczakiem i jeszcze jednym zawodnikiem skorzystaliśmy z uprzejmości nieznanego mi z nazwiska zmotoryzowanego biegacza.
W lesie jesteśmy już na pół godziny przed startem, więc spokojnie się rozgrzewamy. Widzę, że z Ryśkiem Sawą będzie biegł dawno nie widziany na imprezach biegowych Edmund Wałęga, ja zaś poprowadzę Grzesia Powałkę. Warunki pogodowe są bardzo zachęcające: dominuje słoneczna i ciepła pogoda, ale spodziewamy się na trasie ciężkich warunków nawierzchniowych, bo przez ostatnich parę dni było dość mokro. Zaraz po starcie nasze obawy się potwierdzają. Tłum biegaczy przed nami ogranicza widoczność i dopiero w ostatniej chwili dostrzegam zagradzające nam drogę kałuże. Po kilku minutach robi się luźniej ale kałuż i błota jest sporo, zmuszam Grzesia do omijania ich slalomem więc tempo mamy nieszczególne. Za pierwszym zakrętem w lewo jest trochę bardziej sucho. Prowadzone są prace wycinkowe, wzdłuż drogi poukładane są sągi drewna intensywnie pachnące. Nadal nie biegniemy zbyt szybko, jednak udaje nam się wyprzedzić kilku zawodników. W przodzie, dość daleko na razie, widzę stałych rywali Grzesia: ubraną na czarno Marysię Teichert i Bohdana Czacharowskiego w charakterystycznej jaskrawożółtej kurtce. Namawiam Grzesia do podkręcenia tempa, byśmy mogli do nich dotrzeć.
Wśród mijanych zawodników gdzieś w połowie dystansu są kolejno: Małgosia Butkiewicz, Adam Flisak i Danka Orzechowska, z którą chwilkę rozmawiam o możliwościach dołączenia do ekipy wybierającej się do Dębna. Z wyprzedzeniem planuję trasę Grzesia i swoją, miejscami zbiegamy z drogi na pokryte zeschłymi liśćmi "pobocze". Czasem musimy się od siebie odsunąć biegnąc po obu stronach wypełnionej wodą koleiny, wtedy łączący nas pasek jest napięty, gdzie indziej wręcz się przytulić biegnąc razem po wąskim przesmyku. Docieramy do pierwszego szlabanu, otwartego, na szóstym kilometrze, za którym na błocie skręcamy w lewo i po chwili biegniemy po suchym podbiegu, doganiając Marysię. Dziś wyjątkowo także drugi szlaban jest otwarty, skręcamy przy nim ponownie w lewo, by znaleźć się na najdłuższej prostej. Jakieś sto metrów w przodzie widać jaskrawą kurtkę Bohdana, o czym oczywiście informuję Grześka. Zadziałało, Grześ lekko przyspiesza.
Na zakręcie w prawo po zbiegu na półtora kilometra przed metą Bohdan ma już tylko jakieś pięćdziesiąt metrów przewagi. Słyszymy za sobą tupot dopiero co wyprzedzonego zawodnika, ale odpuścił nie doganiając nas. "Grześ, biegniesz na życiówkę" - mówię patrząc na zegarek. Na zakręcie w lewo do Bohdana został już tylko kawałeczek. Ze sto metrów dalej dochodzimy do niego, a on przyspiesza i jakiś czas biegniemy razem. Wreszcie go wyprzedzamy, a ja informuję prowadzonego o kolejnym rywalu do pokonania. Pędzimy więc coraz szybciej mając świadomość, że do mety zostało jedynie kilkaset metrów. Po lekkim skręcie w prawo już majaczą w przodzie kolorowe plamy ubrań na końcu lasu. Wyprzedzamy wreszcie ostatniego rywala, ale ten po chwili dodaje nieźle gazu i jesteśmy bezsilni, ucieka do przodu. Odliczam ostatnie metry: dwieście, sto, pięćdziesiąt, dwadzieścia, dziesięć, hamujemy, meta. Czas: 53:20, życiówka Grzegorza. Kilkanaście sekund po nas dobiega Bohdan. Panie na mecie obdarowane zostają puszeczką Redbulla, niedaleko widać charakterystyczną srebrno-granatową reklamę na garbusie. Spotykamy też Ryśka i Edmunda, którzy dotarli do mety ze trzy minuty przed nami. Piotrek finiszuje w okolicach 55 minut, Zygmunt 59.
Wracamy do szkoły, przebieramy się i trafiamy na spotkanie zakończeniowe. Do podziału na czterech uczestników biegu jest karton napoju owocowego i babka, oczywiście na słodko (;-)). Podchodzi do mnie Danielo Ferraris i dopytuje się o kolejny wspólny wypad do stacji krwiodawstwa. Nagrodzeni zostają z dwumiesięcznym opóźnieniem zwycięzcy Tryptyku Ursynowskiego, triumfatorem w swojej kategorii wiekowej był Rysiek Sawa, który dostał dużą puszkę kawy MKCafe. Potem była przemowa Janusza Kalinowskiego. Janusz zakomunikował nam, że w tym roku nie odbędzie się maraton warszawski, a głównymi odpowiedzialnymi za to są "internetowe oszołomy i czarne owce", które przez krytykowanie drobiazgów doprowadziły do tej sytuacji. Mam na ten temat odmienne zdanie, ale to inna sprawa. Janusz zapraszał też do udziału w czerwcowej wyprawie na maraton do Sztokholmu oraz zapowiedział wydawanie odpłatnych licencji dla biegaczy, wzorem państw zachodnioeuropejskich, ale przyznam że nie do końca zrozumiałem ich sens.
Potem każda z uczestniczek biegu, a było ich tym razem wyjątkowo dużo, mogła sobie wybrać po dwa kosmetyki ufundowane przez firmę Eris, następnie zaś wśród pozostałych uczestników rozlosowano po jednym do wyboru. Tym razem szczęście miałem ja i Rysiek, zabieramy po żelu pod prysznic, po czym sporą grupą udajemy się w stronę stacji metra.
|