Start w maratonie marzył mi się od zawsze, ale nigdy nie miałem siły ani determinacji żeby wziąć się za siebie i zacząć trenować. Kiedy w marcu 2008 roku nieśmiało zaczynałem przygodę z biegami, trenowałem późną nocą, kiedy nikt mnie nie widział.
Wstydziłem się tego że biegam, (jeśli można to było nazwać bieganiem) 1200 metrową trasę ulicami wokół rynku nie zawsze udało mi się pokonać bez odpoczynku. Kiedy po kilku miesiącach ciężkiej pracy straciłem ponad 30kg wagi, a bieganie szło mi coraz lepiej, postanowiłem wystartować w Maratonie. Początkowo planowałem Maraton Warszawski, lecz niestety musiałem w tym czasie pilnie wyjechać na kilka dni za granicę.
Było mi żal, ale pomyślałem że nic straconego i że pobiegnę w Poznaniu a do tego czasu lepiej się przygotuje. Tak rzeczywiście było, trenowałem solidnie, ale na tydzień przed Maratonem ciężko zachorowałem i marzenie o Maratonie stawało się tak odległe, że prawie niemożliwe. Po kilku tygodniach doszedłem do siebie i znowu zacząłem biegać. Wtedy przyrzekłem sobie, że Maraton Krakowski pobiegnę choćbym miał być chory i umrzeć na mecie.
Kiedy 25 kwietnia 2009 roku przyjechałem do Krakowa, byłem bardzo szczęśliwy i podniecony, bowiem następnego dnia miało się wydarzyć coś, na co bardzo długo czekałem. Idąc przez Błonie w kierunku miasteczka maratońskiego mijałem wiele uśmiechniętych osób na rolkach lub po prostu biegnących wolno treningowym tempem.
Był to widok dość egzotyczny, ponieważ u mnie w mieście bieganie, na dodatek w dzień przez miasto to wielka egzotyka i nie zawsze spotyka się to z sympatią. Często ludzie mnie wyśmiewają, a niekiedy spotykam się wręcz z agresją i wyzwiskami. Po dotarciu do miasteczka późnym popołudniem, zostałem zweryfikowany, podpisałem oświadczenie i poszedłem na pasta party. Jako osoba słabo widząca poprosiłem o pomoc dwóch facetów w kolejce. Okazali się nimi bardzo życzliwi i koleżeńscy żołnierze.
Po kolacji poszedłem razem z nimi do Hali Wisły, gdzie po raz pierwszy zobaczyłem tylu biegaczy w jednym budynku. Atmosfera na hali była dość napięta, widać że zawodnicy lekko się stresowali przed startem. Wyjątkowo o godz. 22 kiedy tylko zgasły światła zasnąłem jak dziecko. Niestety w środku nocy obudziłem się z gorączką i bólem gardła.
Pomyślałem, że nade mną jest jakieś fatum. Całą noc budziłem się co chwile nie mogąc złapać oddechu przez zatkany nos. O godzinie 6 rano postanowiłem już wstać, ponieważ wszystko mnie bolało i jedyna rzecz na jaką miałem ochotę, to powrót do domu. Przez chwilę zastanawiałem się nad taką możliwością, ale wtedy przypomniałem sobie przysięgę złożoną przed samym sobą i uznałem, że nie mogę sam siebie oszukiwać i że jak nie spróbuje to zawsze już będę przegrywał. Ciepły prysznic z rana, śniadanie i razem z wojskowymi poszliśmy do miasteczka maratońskiego.
Cudowna atmosfera, mnóstwo zawodników, rozmaite przebrania...coś pięknego. Złożyłem bagaż do depozytu i poszedłem na krótką rozgrzewkę. Czułem się fatalnie, ale za wszelką cenę chciałem to ukryć. 30 minut przed startem zobaczyłem pewną bardzo wesołą grupę ludzi z tabliczką 4:30, podszedłem i zapytałem czy mogę z nimi pobiec. Oczywiście wszyscy się zgodzili i przywitali mnie uśmiechami.
Wtedy czułem że razem z nimi jakoś może dam rade dobiegnąć do mety. Kiedy stałem na starcie, nagle pomyślałem że przecież wcale nie odczuwam stresu, który zawsze towarzyszył mi przed imprezami na 10km. Nie było zbyt wiele czasu na zastanawianie się nad tym bo nagle rozległy się strzały i wszyscy ruszyliśmy w VIII Cracovia Maratonie. Zanim obiegliśmy błonie jakimś dziwnym trafem znalazłem się w grupie z tabliczkami 4:15 jakby niewidzialna siła pchała mnie do przodu. Pomyślałem więc że nie będę się zatrzymywał tylko w czasie biegu oni sami mnie dogonią. Z perspektywy czasu próbuję sobie przypomnieć o czym myślałem przez pierwsze 8 km, bo właśnie na tym odcinku znalazłem się przed grupą 4:00.
Jedyne co mi się przypomina to to, że czułem głód. Na każdym punkcie odżywiania brałem kawałeczek banana i bałem się żeby nie rozbolał mnie brzuch. Pamiętam również, że czułem straszne gorąco i wylewałem na siebie mnóstwo wody. Obawiałem się odwodnienia i udaru cieplnego, a trzeba przyznać, że pogoda sprzyjała temu jak nigdy. Pierwsze 20km biegło mi się tak gładko jak bym unosił się nad drogą.
Byłem bardzo zaskoczony lekkością i brakiem zmęczenia. Jednak wtedy przypomniałem sobie całą litanię ostrzeżeń od innych biegaczy mówiącą o tym że nie wolno zaczynać zbyt szybko, że maraton zaczyna się dopiero po 21km, że kto szybko zaczyna zbyt szybko kończy itd. Wtedy właśnie dotarło do mnie, że rzeczywiście mogę znaleźć się przed przysłowiową ścianą, ale w duszy powiedziałem do siebie " dasz radę, jak nie dla siebie to dla bliskich, dla rodziców, taty który jest w szpitalu, dla dziewczyny i dla tych złośliwych którzy we mnie nie wierzyli " i biegłem dalej w swoim tempie.
Kiedy wyprzedziłem grupę 3:45, uświadomiłem sobie, że to koniec moich możliwości przyspieszania i postanowiłem troszkę zwolnić, tak żeby z tą grupą dotrzeć do mety. Podczas gdy ok. 32km wbiegaliśmy na bulwary Wisły poczułem lekki kryzys, kryzys który niestety się pogłębiał. Kiedy przebiegaliśmy koło Wawelu owacje od kibiców na trasie dodały mi skrzydeł. Wtedy też zobaczyłem mojego kolegę Maćka biegnącego niedaleko.
Od tamtej pory biegliśmy razem. Przy wbieganiu na błonie czułem się strasznie zmęczony i miałem ochotę odpuścić i przejść do marszu, jednak Maciek wciąż powtarzał, że nie mogę teraz tego zrobić i że do mety już kawałeczek. Na ostatnim punkcie złapałem w biegu kubek z power radem i byłem już tak zmęczony że zamiast do buzi wlałem go sobie do oka:) zezłościło mnie to do tego stopnia, że ostatni kilometr biegłem zapominając o zmęczeniu.
Na ostatniej prostej nawet trochę przyspieszyliśmy, żeby finiszować w "wielkim stylu". Przed samą metą złapałem Maćka za rękę i z rękami w górze w geście tryumfu i zwycięstwa wbiegliśmy na metę z czasem 3.43.56. Byłem bardzo szczęśliwy, kiedy założyli mi medal na szyję czułem się jak wielki zwycięzca. To coś niesamowitego co sprawia, że ludzie biegają w takich imprezach.
Na koniec chcę podziękować wszystkim. Organizatorom, kibicom za niezwykły doping, zawodnikom za współrealizację, osobom porządkowym i wszystkim którzy przyczynili się do zorganizowania tej imprezy. Szczególnie dziękuję dwóm wojskowym o których wspominałem, oraz składam wyrazy wielkiego szacunku i podziękowania dla Maćka Sąsiadka, który wspierał mnie w najcięższych chwilach tego maratonu. To dzięki Wam wszystkim mogłem poczuć się wyjątkowo prze te dwa dni spędzone w Krakowie, dwa dni których nie zapomnę do końca życia.
|