|
Ach, cóż to był za start! Od dobrych pięciu lat nie byłem w Krakowie, więc na start jubileuszowej 10 edycji Cracovia Półmaratonu Królewskiego jechałem z duszą w plecaku pełnym ciekawości. Tym razem nie jako uczestnik, ale kibic - plan miałem prosty: zobaczyć jak to wygląda. Świat biegów pełen jest różnorodnych ciekawostek, i w Krakowie spotkałem jedną z nich: gdyby to był bieg na dystansie 10 kilometrów, to zwycięzcy byliby już dawno na mecie kiedy inni wciąż jeszcze przekraczali linię startu. Tak, to prawda, nie regulujcie monitorów: ze względu na ogromną liczbę uczestników start do Krakowskiego Półmaratonu trwał ponad 40 minut! Ale zacznijmy od początku...
Pierwszy TYSIĄC:
Jako pierwsi na trasę liczącą sobie 21 kilometry i 97 metrów ruszyli Ci wszyscy, którym śpieszyło się na pociągi, samoloty, zamówione UBERY i wycieczkowe statki transatlantyckie odpływające z Gdyni. Wystartowali z kopyta, nie oglądając się za siebie, wiedząc, że kupiwszy bilety w wersjach ekonomicznych nie mogą liczyć na zwroty czy darmowe przebukowania. Takie już mamy czasy, że wszystkim wszędzie się śpieszy... Ta pierwsza fala biegaczy udzieliła także odpowiedzi na nurtujące wielu z Was pytanie: po co trenować bieganie? Właśnie po to, żeby zdążyć!
Drugi TYSIĄC:
Zaraz za pierwszą grupą wystartowali pantoflarze i pantoflarki, zapominacze i zapominajki: biegacze, którzy dostali tylko krótkie zezwolenia na wyjście z domu, i musieli wrócić w rodzinne pielesze przez południem, inaczej czekało ich piekło. Wraz z nimi biegły osoby, którym przypomniało się, że zostawiły w domach niewyłączone żelazko lub gaz, że dziecko nienakarmione, kot głodny, koń nieosiodłany a współmałżonek lub konkubin sam sobie kanapki nie zrobi i będzie chodził głodny cały dzień. Wśród tej grupy był i Pan Stefan z Sieradza, który czekał na paczkę od kuriera i musiał szybko wracać.
Trzeci TYSIĄC:
Trzecia grupa była już o wiele bardziej dystyngowana, mniej przypadkowa i skołowana. Wśród mijających linię startu dostrzec było można swobodę i pewność siebie. Uśmiechnięte twarze świadczyły o luzie i wewnętrznym spokoju, o umysłach wypełnionych Feng-Shui, Tao-Lao oraz Yin i yang. Na spokój i równowagę psychiczną biegaczy z tej grupy wpływał rygorystycznie przestrzegany porządek dnia: treningi przeplatane z okresami wypoczynku regeneracyjnego pod palmami z drinkiem, planowe zlecanie robót ogrodniczych zewnętrznym podmiotom, skonfigurowanie zgodnie z instrukcją robotów-odkurzaczy zamiatających domowe podłogi. Ta grupa to duma i sól z soli naszego narodu; perfekcjusze, planiści, inżynierowe zarządzania czasem. Nawet zegarki zgrabnie zwisające z ich nadgarstków mieli zsynchronizowane z sygnałem tik-tak pochodzącym wprost z Sèvres pod Paryżem.
Czwarty TYSIĄC:
Ach, i oto są! Oni! Ci! Nasi! W kolejnej grupie mijają linię startu żołnierze Podhalańczycy w swych wietrzących się na wietrze pelerynach! Za nimi maszeruje Ósmy Pułk Zdemilitaryzowany Kawalerii Pancernej ze Szczyrku! Nienagannie równy krok biegowy, noga w nogę, twarze pewne siebie i swych umiejętności. Obrońcy naszej ojczyzny, niezachwiani, zmotywowani! Sunie piechota, za nimi Obsługa Katiusz i Dział Wielkiego Kalibru! Przedstawiciele Wojsk Przeciwlotniczych, Kontyngent Wojsk Nadwiślańskich Obrony Pogranicza, Zielone Berety, Żółte Berety, Kolorowe Berety i Batalion Specjalny ubrany w Czapki Niewidki przystosowany do zrzucania głęboko za liniami wroga! A teraz Marynarze w jak zawsze nieskazitelnie Białych Mundurach, i lotnicy, i strzelcy poborowi. Nad nimi wszystkimi przelatują drony bojowe w szyku przypominającym Orła! Duma, duma rozpiera piersi widząc jak równo, jak żwawo, jak niepowstrzymanie wyruszają nasi żołnierze trasę Półmaratonu!
Piąty TYSIĄC:
Teraz czas na naukowców, na pracowników przemysłu petrochemicznego, na producentów komputerów i kompotów. Już nie w mundurach, już nie tak równo, ale jednak z podniesionymi głowami! Ktoś potyka się o nogę sąsiada, to Profesor Nerwosolek z Akademii Hutniczo-Górniczo-Muzycznej w Przasnyszu. Niezrażony jednak uśmiecha się nadal, zerka na współbiegaczy, szczęśliwy że w końcu wyrwał się z objęć studentów proszących o wpisy w indeksie. Nic nie jest w stanie umniejszyć jego dostojeństwu, jego doświadczeniu, jego światłoumysłowości. Ale cóż to, co się dzieje? Z tłumu wybiega grupa młodzieży, rzuca się w kierunku Profesora, długopisy wsuwają w jego dłonie łkając o podpis na formularzach egzaminacyjnych. Inni biegacze stają jednak w obronie, porywają Profesora przed siebie, separują od zuchwalców. Precz beznumerowcy z naszej świątyni, z naszej trasy! Precz od biegacza! Skrytożerczym wtargnięciom na trasę bez wcześniejszej rejestracji i uiszczenia opłaty startowej w ciągu trzech dni pod karą usunięcia z listy mówimy nasze ZDECYDOWANIE NIE !!!
Szósty TYSIĄC:
Zakotłowało się przez chwilę, zafurczało, krok tłumu został złamany - ale to już minęło, to już za nami, teraz kolejna fala uczestników przelewa się przez start. Biegną pielęgniarki w kusych spódniczkach, dentystki z wiertłami, pomoce medyczne z buteleczkami gencjany. Oto aptekarki z pięknym transparentem, strażacy z portretami patrona Świętego Strażackiego, akuszerki z pępowinami, ordynatorzy z medycznymi słuchawkami. Czego jak czego, ale o bezpieczeństwo zdrowotne biegaczy bać się dziś nie musimy: właśnie linię startu przekracza zwarty szereg ratowników z rozwiniętymi noszami i GOPR-owców z psem tropiącym. Każdemu kto dziś wybiega na trasę ci bezimienni bohaterowie zapewnią medyczną pomoc.
Siódmy TYSIĄC:
Ledwo tłum lekarzy niknie za zakrętem, a już ich miejsce zajmują geodeci. Rozstawiają teodolity i z wdziękiem sprawdzają, czy linia startu jest dobrze wyznaczona. Mierzą z dokładnością do milimetra, wpatrują się w okulary, łapią sygnał z ośmiu satelitów, notyfikują, porównują, separują nakładające się na siebie wiązki interferencyjne. I tak oto, tak! Szanowni Państwo! Białe chorągiewki idą w górę i mamy potwierdzenie, że początek trasy wyznaczono prawidłowo! Że linię startu narysowano z dokładnością do pół milimetra. Wesoły zespół geodetów rozstawia teraz kółka pomiarowe na długich patyczkach i rusza, by zmierzyć długość półmaratonu. Z dokładnością do ćwierci milimetra! Na certyfikaty i zaświadczenia przyjdzie nam poczekać jeszcze kilka dni, ale już teraz możemy wyrazić dumę z profesjonalizmu naszych mierniczych!
Ósmy TYSIĄC:
Ten Wielki Bieg jednoczy wszystkich rodaków. Ramię w ramię wyruszają kolejni zawodnicy, kolejni biegacze, kolejni przedstawiciele miast i wsi. Oto dwóch mieszkańców Warszawy nieco zagubionych, niezwyczajnych do widoku drzew porastających pobocze. Za nimi Pani Zofia, producentka jabłek - tłumaczy im, że jabłka to takie kule rosnące na innych roślinach. Warszawiacy spierają się między sobą, wymieniają teoriami, kiwają niedowierzająco głowami próbując dopasować kształt owoców do różnych drzew. Nie ma na to jednak czasu, już popycha ich tłum, już ich miejsce zastępują następni. Kucharze niosą na patelniach rumiane prosiaczki, częstując towarzyszy biegu, jest góral z nalewką, rybak z rybką wprost z Bałtyku. Ość utyka w gardle jego sąsiada, ten krztusi się, charczy, oczy robią mu się wielkie niczym u bobra - ale to drobny incydent, nikt nie zwraca na to uwagi, za chwilę wszystko przeminie - czymże jest jedna ość w gardle przy nieskończoności Wszechświata?
Dziewiąty TYSIĄC:
Teraz na trasę wyruszają Matki Polki, piękne, pewne siebie, niczym skomputeryzowane maszyny wychowawcze. Telefony w dłoniach, biegaczki gotowe w każdej chwili odebrać połączenie od swych pociech. Zerkają na boki wypatrując kibicujących mężów, czy wszystko u nich w porządku, czy koszule zapięte po ostatni guzik, czy spodnie nie założone na lewą stronę. Wiedzą, że bez nich świat może zawalić się w każdej chwili - ale jednak podejmują ryzyko, biegną mając w głowach plany ewakuacji oraz ścieżki dotarcia do zaparkowanego samochodu. Gdy tylko wrócą do domu to natychmiast zrobią porządek, nadrobią, ulepszą. Dzieci nakarmią, męża postawią do pionu, okna trzeba umyć bo święta za pasem, a i podłogi same się nie wyfroterkują. Ale precz z tym teraz, precz z obowiązkami! Wykluczyć te myśli! W tym momencie liczy się tylko bieg: ich chwila wolności, chwila tylko dla siebie! Oby do mety!
Dziesiąty TYSIĄC:
A oto i zagraniczne hufce: czas na gości, na reprezentantów zaprzyjaźnionych miast i wsi, krajów i regionów. Są Prusacy w ich szpiczastych hełmach, Indianie ze skalpami, Kozacy i Tatarzyni trzymający się wspólnie za łepetyny. Przybysze z najdalszych stron świata biegną w półmaratonie zaskoczeni tym, że wokół nie biegają słonie i żyrafy. Tyle słyszeli o Polsce, a tu proszę - żadnych zebr, wielorybów, żadnych ogni piekielnych. Nawet jest prąd i zasięg w telefonach. Są skośnoocy Japończycy trzymający się w grupach posegregowanych zgodnie z marką aparatu fotograficznego, są Afroamerykanie, Azjoamerykanie i Australioamerykanie. Jest piękna Wenezuelska Mis Universe otoczona przez członków Kolumbijskiej Misji Pokojowej. Są pięcioraczki z Indii i połykacz ognia z Nebraski. Jest treser żółwi z Tanzanii. Wszyscy szczęśliwi i uśmiechnięci - bo to dopiero początek biegu. Wkrótce pozielenieją, ale teraz jeszcze radośni. Doprawdy ten bieg to wspaniała wizytówka naszego kraju, który już nie "Mlekiem i Miodem" wita przybyszy, lecz swą sztuką, kulturą i niskimi podatkami imponuje każdemu kto przyjedzie do Krakowa.
Jedenasty TYSIĄC:
Jako ostatni na trasę półmaratonu wyruszają najtwardsi z najtwardszych. Śmieją się w twarz tym wszystkim, którzy nie daliby rady biec przez dwie, a nawet trzy godziny. Oni to - zwani Niezniszczalnymi - przestępują teraz linię startu z pewnością siebie, oszczędnie gospodarując energią. Twarze poważne, naznaczone dziesiątkami innych biegów pokonanych na granicy limitu czasu. To ludzie, którzy każdego dnia balansują z rozmysłem na linie rozwieszonej pomiędzy startem a metą, drażniący się z ekipami sędziowskimi i firmami pomiaru czasu. Ich Święty Graal to wbiec na metę w chwili jej zamykania, przekroczyć taśmię wraz z ostatnim gwizdkiem, mrugnąć okiem do kierowców samochodów stojących od wielu godzin w korkach ulicznych. To miłośnicy ekstremalnych przygód, życia na krawędzi, najbardziej szaleni wśród szalonych. "Trwaj chwilo" chciałoby się zakrzyknąć patrząc, jak wyruszają... i nie jest to ich ostatnie słowo. Trzystu Niepokonanych!
Podsumowanie:
I ja tam byłem, kawę w ogródku vipowskim piłem. A co zobaczyły moje oczy to Wam opisałem bez zbędnych upiększeń i przeinaczeń. Kto miał dobiec ten dobiegł, kto wygrał ten wygrał, po co rozdzierać włos na czworo? Zabrakło moim zdaniem tylko konfetti na starcie i smoczych ogni na mecie - wszystko inne było w sztos. A kto nie był, ten gapa - jego życie to klapa.
PS. Przy pisaniu tej relacji nie ucierpiała żadna Sztuczna Inteligencja. Autor uważa, że oficjalne relacje z wydarzeń sportowych są tak nudne, że nie da się ich czasem czytać.
|
Zobacz takze:
|
|
| | Autor: Admin, 2024-07-13, 09:36 napisał/-a: W imieniu organizatorów zapraszamy do udziału w jubileuszowej edycji imprezy! | | | Autor: Piotr Fitek, 2024-07-16, 20:14 napisał/-a: czyli wychodzi na to, że biegłem pierwszą edycję :) | | | Autor: marczy, 2024-07-24, 18:19 napisał/-a: Szkoda, że przełożyli. Poprzedni termin był dużo lepszy. | | | Autor: Onamaj, 2024-09-26, 01:02 napisał/-a: Cześć,
Poszukuję możliwości odkupienia pakietu startowego na półmaraton krakowski - jeśli ktoś ma pakiet do odstąpienia proszę o sygnał
Pozdrawiam | | | Autor: witas, 2024-10-21, 12:01 napisał/-a: Łe tam ... to w Toruniu na maratonie było fajniej.
Mniej ludziów, mniej izotonika, brak kolejek po zupę, dużo fajnego pełnego grzybiarzy lasu, niekończąca się pętla po lotnisku ... i najważniejsze: imperium Ojca Dyrektora w pełnej krasie niedzielnego poranka | | | Autor: Admin, 2024-10-21, 12:10 napisał/-a: A są grzyby? Bo nie wiem czy warto jechać do lasu... | | | Autor: witas, 2024-10-21, 12:32 napisał/-a: Sądząc po liczbie samochodów na skraju lasu to są ...
Przynajmniej były w niedzielę, dzisiaj może być gorzej. Wiadomo, że w tygodniu grzybów jest mniej ... lud pracujący siedzi w robocie. | | | Autor: witas, 2024-10-21, 13:13 napisał/-a: A tak serio, to widać, że w Polsce połówki są popularniejsze niż pełne ... prawdziwe tłumy. | |
|
|