2023-10-18
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Upalna Lizbona (czytano: 608 razy)
Jest 21:00. Już za 11 godzin, po raz 43, stanę na starcie maratonu. Ostatni raz zaglądam na pocztę i...bieg przyśpieszony o godzinę ! O rany a gdybym nie zajrzał ? :-I
W pośpiechu zmieniam logistykę. Trzeba dostać się na stację Cais de Sodre, z której odjeżdżają pociągi do Cascais. W tym nadoceanicznym kurorcie będzie bowiem start biegu.
Okazuje się, że o 5 rano, w niedzielę, komunikacja miejska „śpi” jeszcze głębokim snem. Ratunkiem jest BOLT. Nerwowe przebieranie nogami przed kwaterą: „Gdzie jesteś ?” na what’s upp-ie. „Salam.Miało być 5:05” - przychodzi po chwili odpowiedź. Jest ! Jedziemy na stację ale grzęźniemy w korku. Sznur spóźnialskich biegaczy i spore grono sobotnich imprezowiczów blokuje wczesnoranną Lizbonę. „Thank you, Roger” - wysiadam na środku drogi i szybkim krokiem zmierzam na stację. Potem „na jednej nodze” w zatłoczonym biegaczami pociągu, miła pogawędka z rodakiem (gdzie ich nie ma), TOI TOI i trzy minuty przed startem wrzucam depozyt do ciężarówki i przepycham się do mojej strefy startowej, wypatrując tabliczki pacemakera z napisem 3h. Nie zdążę. Startuję ze strefy 3:30. Jest ciepło, 20*C choć wciąż ciemno. Ma być ponad 10*C cieplej dlatego start został przyśpieszony. Wiem, że w tych warunkach 3h będą nieosiągalne ale postanawiam wykorzystać pierwsze, mroczne minuty bez słońca. Tłok rusza wolno pod ostre wzniesienie od startu. Mijam tablicę 3:30 i próbuję przebijać się bliżej. Ale ciasno. Pierwszy km w 4:50. Potem trasa się nieco wypłaszcza a rozciągnięty peleton biegnie wzdłuż oceanu do 6 km, oddalając się od Lizbony by następnie zawrócić. Biegnie mi się nie za specjalnie bo droga cały czas „faluje” ale wkrótce doganiam paca z tablicą 3:15 i ruszam dalej. Nie chcę zrywać: 4:10; 4:12,4:15 - w zależności jak bardzo droga wznosi się i opada. Widzę człowieka z tabliczką na 3h po nawrotce na 6 km. Tracę jakieś 30”, wciąż ciemno ale brak swobody w ruchu. Wydaje się, że jest przyjemnie, lekka bryza w twarz ale to jednak ponad 20*C i droga wciąż nie jest płaska. Brzask, pierwsza godzina biegu 15 km w 1:00:02. Tempo na 3h ale czuję te zmienności terenu w nogach. Trasa prowadzi wciąż wzdłuż oceanu lecz czasami skręca do uroczych miasteczek z gorącym dopingiem (o której oni wstali w niedzielę ?!) i dłuższymi bądź krótszymi, łagodniejszymi bądź bardziej stromymi podbiegami. Tracę tempo i piję coraz więcej: co 2,5 km wypijam pół małej butelki wody plus kilka łyków izo. Jestem już po pierwszym żelu. Półmetek 1:32:00. Słońce już nad horyzontem choć wciąż nie czuć upału. Czuć za to przeciwny wiatr.
Wiem, że tempo będzie spadać a mnie może „złożyć” w trzeciej godzinie. Postanawiam więc trzymać się poniżej 4:30/km i stracić na tyle mało żeby pace na 3:15 mnie nie dogonił. Ale idzie mi coraz ciężej i nogi mam „jak z ołowiu”. Znów zbieg nad wodę i podbieg. Nie daję rady. Po 30 km (w Caxias) przechodzę 100 metrów a potem, z trudem, ruszam. . Choć droga po 27 km jest już prawie zupełnie płaska nie ma we mnie sił aby rozruszać nogi. Walczę sam ze sobą. Mijają mnie pojedynczy biegacze, niektórzy się zatrzymują, rozciągają, inni idą.
Około 35 km znów podchodzę. Piję wciąż litry wody choć nie czuję jakiegoś oszałamiającego ciepła. Skoro inni mogą to ja też...nie mogę. Po 35 km dogania mnie Portugalczyk z ręką na temblaku. Podaje mi bidon z wodą aby drugą kończyną i zębami otworzyć sobie żel. Po czym odbiera ode mnie napój i oddala się. Koszmar (mój, nie jego) trwa. Szerokie ulice Lizbony: przegapiam Belem po prawej stronie, nie przegapiam pięknego klasztoru Hieronimitów po lewej. Teraz most, olbrzymie przęsła „Ponte 25 kwietnia”.Snuję się po asfalcie w tempie 4:50-5:00 i czekam aż mnie dogoni grupka na 3:15. Dzieje się to na 38 km Znów potrzebuję przejść 100-150 m aby ostatnie 3,5 km przebiec bez zatrzymywania. Jest coraz bliżej choć nogi nie współpracują. Bruk na promenadzie nad Tagiem (uwielbiam bruk na 40 km maratonu ;-), skręt „do miasta”. Słychać już spikera na Placa de Comercio. Wbiegniemy na niego od strony Rua Augusta mając przed sobą szerokie wody Tagu. Z przeciwnej strony uczestnicy półmaratonu. Trasy biegną koło siebie przez ostatnie 300 choć półmaratończycy zaczynają swój bieg z drugiej strony miasta, z mostu Vasco da Gama. I wreszcie przebiegam pod łukiem tryumfalnym i przekraczam linię mety. Z finiszu nic nie wyszło. Cieszę się i doceniam, że jest meta, po 3h18’27” Unoszę ręce, biorę medal i loda (świetny gadżet na upalnej mecie) i dopiero teraz czuję gorące płomienie październikowego słońca. Termometr wskazuje 28*C.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |