2011-10-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Szakal i moje wywrotki. (czytano: 1171 razy)
Rok temu biegłem w Poznaniu, a dzisiaj w łódzkich Łagiewnikach we wspaniale zorganizowanym i zabezpieczonym "2 Półmaratonie Szakala". Pogoda idealna, plan treningowy zrealizowany w całości, choć we wtorek mogłem przedobrzyć, gdyż w ulewnym deszczu godzina biegania mogła doprowadzić do czegoś więcej niż tylko przeziębienie. A wpisowe już wpłacone ! Jakoś przeszło po kilkudniowym jedzeniu czosnku, okazało się po raz kolejny, że to najlepszy naturalny antybiotyk. Zapamiętałem na przyszłość, że nieraz lepiej odpuścić jeden trening, niż się rozchorować.
Dzisiaj rano lekkie śniadanko, kawa i do roboty, czyli po numer startowy. To się tak łatwo zawsze mówi, a stres trzymał mnie od wczoraj. Niby przez te kilka lat biegowej przygody, powinienem podchodzić do startu bardziej na luzie, ale to się tak nie da. Jak pisał ktoś nie tak dawno, biegacze amatorzy nie biegną na uzyskanie wysokiej lokaty, bo tak i tak nic z tego, tylko w każdym występie próbują pobić rekord życiowy. Sama racja!
Moje przewidywania wyglądały następująco. Życiówka na asfalcie wynosi dwie godziny, dodać 10 minut bo bieg jest przełajowy i po górkach, dodać 5 minut na patrzenie pod nogi, gdyż jest mnóstwo liści i wystających korzeni. Spodziewany wynik 2.15 uznam więc za zadowalający. Wszystko wzięło w łeb gdy na starcie zobaczyłem Adama, kolegę z którym normalnie nie mam szans, ale ostatnio wyprzedziłem go o kilka sekund w biegu przełajowym na około 10 km. Postanowiłem, że będę biegł za nim i spróbuję utrzymać jego tempo. Pierwszy km 5.10, a na 5 km byliśmy po 26 min 30 sek, po 7 km tempo było dla mnie za wysokie, ale dalej w granicach 5 min 20 sek. I wtedy się potknąłem i wykonując klasyczny pad przez lewe ramię wywróciłem. Nic mi się nie stało, ale zdarzyło mi się to pierwszy raz podczas startu w biegu z numerem, co spowodowało natychmiast zwolnienie tempa. Na 10 km czas 55.30. Całkiem dobrze, zaczęły się jednak górki i 1 km podejść i zbiegów zajął mi 7.50 ?! To przeważyło, zacząłem przyspieszać i na 14 km wziałem butelkę minerałki, spojrzałem przed siebie na podbieg i zakręt w lewo i ... runąłem jak długi! Znowu korzeń, a dziewczyna wskazująca mi kierunek stwierdziła, że przecież krzyczy, że są korzenie, a ja już jestem czwartą osobą która się potyka w tym samym miejscu. Obmyłem się trzymaną wodą, wypiłem łyka, wyrzucilem butelkę i poleciałem dalej, ale już truchtem. Na 17 km zacząłem odczuwać bóle w łydkach i na wysokości nerki z prawego boku, od tyłu. Potknąłem się niegroźnie jeszcze trzy razy i ukończyłem bieg z czasem bliskim przewidywanemu, 02.16.11. Normalnie byłbym bardzo zadowolony, ale po takim otwarciu, jak te pierwsze 7 km, myslałem, że w przełaju przełamię czas 2 godzin ! Nic z tego ! Jestem jeszcze za cienki !
Po biegu banan, baton, przebieralnia, no i dekoracje. Potem losowanie nagród, i o dziwo udało mi się wygrać piękny. czerwony plecak Adidasa. Trochę to poprawiło mój nie najlepszy humorek. Pożegnanie z kolegami do następnego spotkania na trasie i powrót do domu.
Chyba narazie postartuję w krótszych biegach, wezmę się za 5 km. A okazją będzie rozpoczynający sie w listopadzie cykl Grand Prix Łodzi 2012. Sześć biegów, aż do kwietnia u mnie w parku. Tu też się nieraz na treningu potknę, ale przewracam się średnio raz na rok, a nie tak często jak dzisiaj.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |