Bieg 48 godzinny w SURGURES we Francji
Jestem lepszym biegaczem niż „pisarzem”, dlatego też potraktujcie moją relację z naszego startu w biegu 48 godzinnym z lekką wyrozumiałością.
Na początek małe wyjaśnienie co to jest bieg 48 godzinny. Mówiąc krótko biegamy w kółko przez dwie doby i wygrywa ten kto przez ten czas przebiegnie najdłuższy dystans. Ludzie wymyślają różne szaleństwa i takim właśnie szaleństwem jest bieg 48 godzinny.
Jak by było nam mało to jest jeszcze bieg 72 godzinny...
Z tym bieganiem to jak z wspinaczką, zaczynasz od małej górki, a później to już Tatry, Alpy, Himalaje. Poznajesz kolejne stopnie wtajemniczenia.
To co przeżyliśmy wspólnie (Mirek wraz z żoną Ireną – przyp.admina) w czasie tego biegu nie da się opisać, to po prostu trzeba samemu przeżyć. Jest to wspaniała przygoda, która znakomicie rekompensuje kilometry przebiegnięte na treningach.
Oto jak było w telegraficznym skrócie. Podróż do Francji - jedyne 1800 kilometrów - znakomitym samochodem upłynęła błyskawicznie. Na miejscu w Surgures wszystko było już przygotowane na przyjęcie biegaczek i biegaczy. Nikt nikomu nic nie wydzielał, wszystko do naszej dyspozycji. Nasze paszporty były zbędne, zaświadczenia lekarskie również.
Bieg odbywał się na stadionie miejskim. Okrążenie 301 metrów 59 centymetrów, co 6 godzin zmiana kierunku biegu. Pogoda różna :słońce, deszcz, słońce, wiatr, ciepło i zimno.
Ostatnia godzina jak do przewidzenia najfajniesza. Koniec biegu radość i smutek. Powrót do Polski to tylko kolejne 16 godzin jazdy samochodem...
Tydzień później startujemy w biegach w Jastrowiu i Krajence.
Do zobaczenia na trasach biegowych .Irena i Mirek Lasota.
E:mirekmaratonczyk@poczta.onet.pl
Przypis redakcji: oczywiście Mirek i Irena „zapomnieli” wspomnieć o swoich doskonałych miejscach jakie zajęli, i wynikach kilometrowych. Zainteresowanych odsyłam do publikowanych niedawno wyników.
|