2013-10-30
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| WSZYSCY MAJĄ MARATON, MAM I JA (czytano: 1386 razy)
Łatwo powiedzieć, trudniej zrobić. Powtórzę za innym użytkownikiem MP, który kiedyś napisał, że maraton zaczyna się dużo wcześniej przed datą startu. Święta racja. Co prawda, kiedy w maju biegłem swoje pierwsze 10km, nie sądziłem że pół roku później wezmę udział w maratonie. Jednak systematyczna praca na treningach od tamtego startu co rusz skutkowała łamaniem kolejnych barier dystansu i czasu. Dlatego we wrześniu zacząłem poważnie zastanawiać się nad Maratonem Poznańskim, miało to być zupełnie nowe doznanie z tej racji, iż najdłuższy mój bieg do tej pory i tak był krótszy od dystansu królewskiego o 15km. Sporo;-) Aczkolwiek od maja do września wybiegałem blisko tys. km, wystarczająco by dostatecznie poznać swój organizm, zdolności szybkościowe i wytrzymałościowe, zbudować nieco biegowej pewności siebie. Inna sprawa, że przed startem na 10km nigdy nie przebiegłem 10km, przed połówką nie wybiegałem dystansu dłuższego niż 15km. Dlaczego w przypadku maratonu miałoby być inaczej? Koleżanka Ewa U. podesłała mi interesujące artykuły, z których sama wcześniej czerpała wiedzę przed startem w Jej pierwszym maratonie. Napisał je doświadczony biegacz z wysokiej półki – Bartosz Olszewski. Uzasadniał w nich, że z punktu widzenia możliwości motorycznych organizmu bez sensu jest trenować do maratonu biegając tożsame dystanse. Więcej macie tutaj: http://warszawskibiegacz.pl/dlugie-wybieganie-jak-dlugie-ma-byc/. Ostatecznie Poznań zamieniłem na Toruń, a w międzyczasie dołożyłem ponad 300km, które utwierdziły mnie w przekonaniu, że ukończę ten maraton i to poniżej 3h. Wiedziałem jednak, że nie będzie to łatwe, ale zacznę od początku.
Start z rynku, moment nie lubiany przeze mnie ze względu na niewygodną nawierzchnię (kostka brukowa) i „ustawianie się”, czyli znalezienie się we właściwym czasie i właściwym miejscu tak, by już na samym początku nie zgrzać się biegnąc bezpośrednio za faworytami, ale też nie dać się zatrzymać tym, którzy planują dobiec w wolniejszym tempie. Udało się, od Szosy Chełmińskiej aż do Barbarkowej ścieżki rowerowej biegnę w grupie 6-7-osobowej prowadzonej przez Litwinów, którzy trzymali tempo nieco szybsze niż założone przeze mnie, więc byli idealnymi liderami. Potem nieco uciekli, zaczęła się dość nużąca, co można było przewidzieć, samotna część biegu. Czasem to ja kogoś doganiałem i chwilę biegliśmy razem, czasem to mnie ktoś wyprzedzał. Mijało się po drodze pierwsze punkty odżywcze samo-zatrudnionych fotografów (dzięki wielkie panowie za dobre fotki mimo różnej pogody i słowa wsparcia;-)). W trakcie 9-12km towarzyszące uczucie pt. „zaraz się zrzygam” utwierdza mnie, że baton energetyczny zjedzony 2h przed startem był spóźnionym pomysłem. Nic to, zaraz jest skręt ze ścieżki rowerowej na pętlę Pigża- Biskupice- Łubianka- Bierzgłowo i okazja trochę ochłonąć od presji czasu. Po pierwsze, ze względu na nieco większą ekspozycję na lekki wiaterek, po drugie, mogłem nieco się porozglądać i poznać tamtejsze krajobrazy. Rozciągające się na pewnym odcinku po obu stronach niekończące się, pofalowane i wciąż zielone łąki cieszą oczy strudzonych. Od 1,5-2h walczę ze sobą, pocieszający fakt że nie z nogami czy głową, ale żołądek znowu daje o sobie znać, to żadne dobre wiadomości na długim dystansie. Niestety odpowiednia dieta węglowodanowa przed startem wciąż ma przede mną wiele tajemnic. Tuż przed 30km daję za wygraną i zbiegam w krzaki na 2-3 minuty (dzięki Ci dobra kobieto za chusteczki;-)). Kiedy znowu wbiegam na trasę liczę, że z wypracowanych na początku 4,5 minuty zapasu zostaje mi góra 1,5 minuty. Zaczynam biec dość szybko, żeby odrobić ile mogę i dziwi mnie fakt, że mięśnie nie odmawiają posłuszeństwa, mimo pit-stopu nogi dalej przyjemnie się kręcą, jest super, ale po chwili zaczyna padać deszcz, przycina pod kątem w twarz, pół minuty wystarczyło żebym był cały mokry. Ta demotywująca pogoda utrzyma się do końca mojego biegu, trzeba walczyć mimo to, na szczęście już bliżej niż dalej. Buty przesiąknięte wodą chlapią w środku, już ostatnie kilometry. Wypada mi bidon z pasa, szybko po niego wracam a niepotrzebny pas podaję Bartkowi W. jadącemu na rowerze koło innego biegacza. W tej grupce mijamy jeszcze kilku biegaczy, widać agrafkę na ostatniej prostej przed stadionem, wydaje się że nie ma ona końca, ale w końcu nawrót, po drodze mijamy jeszcze kontuzjowanego uczestnika, zapewne jest zły na tą sytuację, za chwilę wbiegamy już na stadion i ta świadomość, że od celu dzielą już tylko metry. Na mecie wita mnie narzeczona, czeka oryginalny medal, gratulują znajomi z Torunia, można w końcu schować się pod dachem i odpocząć. Cudowne uczucie dobrze wykonanej roboty wynagradza ciężkie treningi i wszelkie chwile zwątpienia. Pozostało tylko dopingować wciąż biegnących:)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu EviaUr (2013-10-30,16:09): Fantastycznie, gratulacje!!! I cieszę się, że namiar, który podesłałam przydał się :) Jeszcze raz: wspaniały debiut! piTTero (2013-10-30,21:55): dzięki:) a pewnie że się przydał, mało tego jeszcze rozsyłam go dalej;-) paulo (2013-10-31,08:25): piękne rozpoczęcie przygody z bieganiem :) msm_84 (2013-11-01,17:01): Jeszcze raz gratuluję. Pierwszy maraton i od razu złamana 3!!! Wow;) Honda (2013-11-01,23:12): Wow! Jestem pod wrażeniem wyniku! Jak widać ciężka praca przynosi efekty, a takie coś bardzo cieszy i jeszcze bardziej motywuje do dalszych działań :) Piękny debiut! piTTero (2013-11-02,15:39): dziękuję wszystkim za pozytywne słowa:) Piotr Fitek (2013-11-05,10:37): Maratończyku :) Piotr Fitek (2013-11-05,10:37): Super :) Gratulacje za debiut Piotr. piTTero (2013-11-05,11:31): dzięki :)
|