2020-10-05
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Bieg Rzeźnika 2020 (czytano: 1620 razy)
No wiem, że teraz była Silesia ale mnie się zachciało w końcu napisać o Rzeźniku. Z niewiadomych powodwów. :D
Już ponad 3 miesiące zbieram się do napisania relacji z tegorocznego Rzeźnika i nie potrafię tego ubrać w słowa. One gdzieś tam są, mam je cały czas z tyłu głowy ale nie potrafię przepuścić ich przez palce. W każdym razie nie ma opcji, że tej relacji nie będzie. To była zbyt wyjątkowa edycja, żebym mogła przejść nad nią do porządku dziennego.
Samo to, że miałam pobiec z moją córką jest najlepszym powodem żeby napisać. Poświęciłyśmy półtorej roku żeby przygotować się do tego właśnie biegu. Covid zniszczył nam wszystko i Wika zamiast biegać po Bieszczadach, musiała po prostu zdać maturę. Kto by to przewidział w zeszłym roku?
Wika utonęła w książkach a ja musiałam poszukać partnera. I znalazłam Smolnego. Nie to że jakoś tam się dobijał że pobiegnie, po prostu grzecznie się zgodził i już. Nie nastawialiśmy się na nic. Nawet na to, żeby po prostu skończyć. Nie było żadnego planu i to chyba był właśnie najlepszy plan na ten bieg. Można powiedzieć, że zaplanowany to mieliśmy tylko każdy kolejny krok w błocie. Niczego więcej nie dało się zrobić. A błoto była naprawdę zacne w tym roku. Ja takiego nie pamiętam, choć musiało to wyglądać bardzo podobnie w 2009 roku (?)… no w każdym razie w tym roku z powodzią, kiedy to pozalewało drogi wyjazdowe. Szczerze mówiąc, gdybym wiedziała jak wyglądają szlaki, to chyba bym odpuściła. I dobrze, że nie wiedziałam,bo to była niezwykla przygoda.
Na początek nieco samokrytki. Noclegi załatwiłam w Woli Piotrowej. Cudne, spokojne miejsce, 22 km od Komańczy. I byłoby to super rozwiązanie, bo rok temu się sprawdziło, tyle tylko że w tym roku startowaliśmy z Cisnej. 66 km…. No ale przecież jak ja się uprę…
Nic to. W czwartek 11 czerwca Smolny z rodziną i ja z rodziną, spotkaliśmy się w Cisnej. (boszszsz… za każdym razem kiedy mówię Cisna, albo wystarczy że tylko myślę, ściska mnie w żołądku.. tęsknię po prostu). Covid zlikwidował kolejki w biurze zawodów ale nieco zepsuł atmosferę. Trudno. Coś za coś. Za to pojawiło się coś, co miało nas prześladować przez 24 h… deszczyk z nim błotko… Ten deszczyk to już tam musiała naparzać dużo wcześniej bo mnie się na serio oczy otworzyły jak zobaczyłam trasę.. Powiedzmy sobie szczerze, błoto to po prostu część Rzeźnika i ono zawsze tam było. Ale było to tu, to tam, nawet jeśli było wyjątkowo syfiaste to można było liczyć na to, że za jakiś tam kawałek będzie można odetchnąć. W tym roku było 80 km km błota. TAk po prostu. Osiem dych syfu, który różnił się tylko konsystencją i głębokością. Mokre nogi mieliśmy właściwie od startu do mety.
Trasa to dwie pętle z przesiadką w Cisnej. Ciężko było od samego początku. Z gór zbiegali jacyś ubłoceni ludzie, pytając czy daleko do mety. Zawsze uprzejmie odpowiadaliśmy, mimo że w pewnym momencie już nam się nie chciało. No ileż można. Nieco zmieniliśmy nastawienie 24 godziny później ale o tym potem. Wspinaliśmy się z mozołem pod Jasło, a potem z każdym podbiegiem było tylko gorzej. Pierwszą pętlę kończyliśmy maksymalnie wykończeni, ubłoceni i z morale skazańca patrzącego na stryczek. Miałam serdecznie dość i właściwie byłam przekonana, że w Cisnej kończymy. Smolny wydawało się, że moje zdanie podzielał ale potem mówił: walczymy do końca, czy coś tam takiego. Brałam to trochę za żart a trochę na serio. W każdym razie na Smolnego zrzuciłam podjęcie decyzji, bo ostatecznie to ja tego człowieka wyrwałam z łona rodziny i niemal siłą zawlokłam w bieszczadzkie ostępy. No nie wypadało powiedzieć „koniec imprezy” po 45km jeśli nie słyszało się tego od partnera. No po prostu nie.
W Cisnej czekał Łysy i Smolna Kasia z dużym dzieckiem Majką. Nakramili nas, napoili i kiedy już chciałam powiedzieć, że dość, Smolny powiedział idziemy, Kasia i Łysy to w ogóle chyba nie brali innej opcji pod uwagę, choć po biegu przyznali, że jak zobaczyli w jakim stylu ruszyliśmy na trasę to śmiali się, że Smolny wygląda jak skazaniec na marszu śmierci a ja się zataczam. I serio, niby człowiek żyje z kimś 30 lat a tu taki sztylet w plecy.. No nic.. Boże mój… jak bardzo mi się nie chciało robić tej drugiej pętli to nikt tego nie wie. Miałam ochotę iść i wyć ale nie wypadało, bo Smolny..
No to ruszyliśmy. Obiecałam sobie, że skończymy po prostu na wodopoju, który powinien być gdzieś w połowie pętli. Luzik.. jakoś dożyję, myślałam. No na tej drugiej pętli to już był klasyk. Wzloty i upadki ale broń Boże nie jednocześnie. Albo Smolny, albo ja. To było straszne. Był taki jeden moment kiedy Smolny dostał takiego szwungu, że odjechał mi dość znacznie. Byłam strasznie przybita tym faktem, choć doskonale wiedziałam, że zrobiłabym to samo. I wtedy zobaczyłam jak z góry zbiega Grześ z Tomkiem, znajomi z Żor. No tak mnie ucieszył ich widok, ze siły wróciły. Pogadałam z nimi przez chwilę, pozazdrościłam, że oni już do mety brykają a my jeszcze mamy hen… do wodopoju i każdy ruszył w swoją stronę. Niedługo zresztą dogoniłam Smolnego, albo on na mnie czekał.. nie pamiętam już. Tak czy siak, droga do wodpoju dłużyła się niemiłosiernie. Gdybym wtedy wiedziała…
Im bliżej wody, tym mocniejsze było postanowienie, że postawię sprawę jasno, czyli że koniec. Kiedy zobaczyliśmy w końcu Łysego i Kasię, nawet delikatnie to zasugerowałam ale ta straszna dwójka w ogóle jakby tego nie słyszła. Po prostu wypchnęli nas na trasę i tyle. Szłam i chciało mi się wyć. Zresztą chyba nawet wtedy ryczałam pierwszy raz… Gdybym tylko wiedziała jak będzie wyglądało ostatnie 25 km … To było najdłuższe i najtrudniejsze 25 kilosów w moim życiu. No może to dziwne, bo w końcu 25 km to każdy da radę przebiec ale ja miałam dość. Najgorsze było to, że wiedziałam, że tu nie ma jak zejść z trasy, ze jeśli wyjdziemy to musimy albo dojść do mety albo już zostać w Bieszczadach. Po prostu. Strasznie mnie to dołowało. Zaczęło robić się ciemno. Byłam zmęczona, głodna, mokra od stóp do głów. Właziliśmy właśnie przez las pod jakąś górę. Było bardzo ciemno. Gdyby nie czołówki, nie byłoby nic widać. W pewnej chwili podniosłam głowę i zobaczyłam coś pięknego. W tym morzu ciemności nad głową piętrzyła się wielka, fosforyzująca chmura burzowa. Nigdy czegoś takiego nie widziałam. Mówię Smolnemu żeby popatrzył a on: nie obchodzi mnie to! Normalnie to bym dostała duże oczy ale to od razu postawiło mnie do pionu. Chop walczy właśnie o życie a ja mu pokazuję chmury. No gdzie Ty masz łeb kobieto? Mimo to podtrzymywałam konwersację. „Burza idzie” na co Smolny „przejdzie bokiem”. A w Bieszczadach jak coś ma przejść bokiem to idzie prosto. I przyszło. Byliśmy akurat na grzbiecie, no bo to jest właśnie takie najlepsze miejsce na spędzanie burzy w górach. Zaczeło lać, piorun za piorunem, grad wyłoił nam dupy niemiłosiernie. Lecieliśmy wtedy na złamanie karku. Nie wiem skąd nagle dostaliśmy tyle sił. W każdym razie jak dobiegliśmy do lasu, to akurt burza poszła. A w lesie cisza, spokój, błoto i mokrzyzna. Było nam jednak wszystko jedno więc nawet nie udawaliśmy, że siadamy na coś. Siedzieliśmy dupami na mokrej trawie i żarliśmy po mału coś. Już nie pamiętam co. Zmęczenie było straszne. Kiedy w końcu ruszyliśmy dalej szłam i na głos ryczałam. Smolny też był wykończony. Co chwilę on albo ja lądowaliśmy w błocie. Jego było mi naprawdę żal, bo to kawał chłopa i ma dość daleko dupskiem do ziemi więc się na pewno poobijał. Boże, jak ja nienawidziałam siebie, że tu jestem. Klęłam, ryczałam ale trzeba było iść do mety. Myślałam, że to nigdy nie nastąpi, myślałam sobie że gdybyśmy zeszli z tej cholernej trasy, już dawno spalibyśmy sobie spokojnie we własnych łóżkach a nie ganiali po górach jak idioci. No po prostu to była droga bez końca. A potem znów pojawli się ludzie. Dla odmiany czyści, pachnący, dowcipkujący… se pomyślałam tylko, nie bez pewnej satysfakcji, że długo tak nie będą mieli. I nagle zaczęliśmy ze Smolnym pytać „a daleko jeszcze do mety”?? I nagle zrozumieliśmy, że po kilkunastu, czy kiludziesięciu godzinach w błocie, każdy! Absolutnie każdy może o to pytać a naszym obowiązkiem było odpowiadać.
I potem nagle pokazała się meta. Nie miałam siły się cieszyć. Kątem oka zauważyłam paletę i tam się po prostu położyłam, owinięta w NRC. Smolny potruchtał do auta. Nie, nie zostawił mnie. Po prostu nie było siły, która by mnie z tej palety ruszyła. Przekonał się o tym zresztą pewien wolontariusz, który musiał skapitulować i po prostu owinął mnie sporą ilością kocy termicznych, które zresztą do dzisiaj wożę w bagażniku. I to koniec tej historii. Tej niezwykłej i jedynej edycji.
Na koniec powiem tylko, że jestem bardzo wdzięczna Smolnemu, że ze mnią biegł i ze wtyrwał do końca, bo o ile jak miałam za sobą solidny trening pisany przez Kamila, o tyle Smolny poleciał to przygotowania. I to skończył! Podziwiam, szanuję i w ogóle. Smolny, jesteś najlepszy! Nie wiem jak mocny łeb trzeba mieć żeby coś takiego zrobić, choć podejrzewam, że to Kasia była tym motorem. Nie ważne w sumie co, ważne że Smolny potrafi. Dzięki ogromne Smolni.
I zaprawdę powiadam wam. Gdybym wiedziała, że to będą 24 h to odwiozłabym Smolnych do Opola własnym wózkiem,przepraszając ich przez całą drogę. Amen.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu SuperNova (2020-10-06,12:08): <3 super
Truskawa (2020-10-06,17:16): To fakt, było super! 😁 Henryk W. (2020-10-06,19:11): Wiesz Iza, chyba nikt nie mówił, że będzie lekko :)
Gratuluję. Truskawa (2020-10-06,21:03): Masz rację Heniu. Tego nie mówił nikt. Bardzo lubię ten bieg. 😊 Truskawa (2020-10-06,21:04): I dziękuję za gratulacje. ❤️ jann (2020-10-07,11:13): Iza gratulacje! tak już tam jest, najpierw uśmiechy później łzy a na końcu znów uśmiechy, i pytanie kiedy znów tu wrócę.Pozdrowienia. paulo (2020-10-08,07:42): Izo, jesteś Wielka! Brawo. andbo (2020-10-08,09:59): No to kiedy znowu biegniesz w Cisnej?! michu77 (2020-10-08,15:33): Gratulacje Iza... przypomniałaś mi Łemkowynę 2016 i moje błotne 80km :P Inek (2020-10-08,16:02): Gratulacje! Podziwiam też Iza Twoje bystre oczy, że tak szybko znalazłaś za metą względnie dobre, suche miejsce na zasłużony odpoczynek :) Mahor (2020-10-14,08:23): Rzeźnik to Rzeźnik nie powinno byc inaczej
I za to go kochamy🌞 Truskawa (2020-10-14,18:57): Jann, dokładnie tak było .:)) Truskawa (2020-10-14,18:57): Zgadza się Heniu! Tu nawet gdyby ktoś powiedział, że będzie łatwo to nie wolno w to uwierzyć. :D Truskawa (2020-10-14,18:58): Dziękuję Paulo! :) Truskawa (2020-10-14,18:59): Andrzej! Jeśli tylko mnie wylosują a covid nie zabije to na pewno w przyszłym roku. :) Truskawa (2020-10-14,19:00): Dzięki Michał! Łemkowyny jeszcze nie biegłam ale jej błoto jest powszechnie znane. :D Truskawa (2020-10-14,19:01): Ignacy, ostatnie 25 km przebiegłam tylko dlatego, że sobie obiecałam to suche, leżące miejsce zaraz za metą. NIe było opcji! Truskawa (2020-10-14,19:02): Absolutnie tak Maćku. Wszyscy wiemy jak to wygląda i cały rok czekamy. I czasami dostajemy w promocji takią edycję jak ta. TEj się nie da zapomnieć. :)
|