2014-06-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 14.06.2014 VI Supermaraton 25/50 Ozorków (czytano: 512 razy)
Start w VI Supermaratonie Ozorków 25/50 to następna historia znajomości biegowych. Podobna do wielu innych, powtarzalna i nieodmiennie pozytywna. Podróżowanie i spotkanie fantastycznych ludzi uważam za najcudowniejszą stronę amatorskiego biegania.
I tak na maratonie we Wrocławiu w 2011r. poznałam Pawła. Od tego czasu jesteśmy w kontakcie telefonicznym, czasem spotkamy się na biegach, a jak okoliczności (gł. zawodowe) pozwolą to gdzieś dodatkowo udaje się pogadać. Paweł od jakiegoś czasu namawiał mnie na start w Supermaratonie Ozorków, jednak albo przegapiłam zapisy, albo impreza nie mieściła mi się w kalendarzu startów. W tym roku się udało wszystko zgrać i powoli mogłam planować wyjazd.
Hmm... trzeba było zaplanować transport i najlepiej nocleg w Łodzi, bo start w Ozorkowie przewidziano na 9.00 rano, a jeszcze trzeba pakiety odebrać. Nie, rano przyjeżdżać do Łodzi to grozi potężnym niewyspaniem. Wprawdzie Paweł proponował nocleg u siebie, ale... pojawiła się alternatywa.
Okazuje się, że kolejny biegowy znajomy - Michał będzie w piątek przed biegiem wracał z pracy przez Warszawę do Łodzi - oferuje przejazd i nocleg.... Super!
Pozostaje tylko zadbać o formę i przeżyć w pracy.... Łatwo nie było, jednak udało się :)
Późnym wieczorem w piątek wsiadamy z Michałem do samochodu i z deszczowej Warszawy kierujemy się do suchej - jak się okazało - Łodzi. Wśród śmiechu, żartów, relacji biegowych oraz poważniejszych rozmów nie tylko podróż, ale i późny wieczór mijają szybko. Pewnie moglibyśmy gadać do świtu, ale oboje jesteśmy zmęczeni po intensywnej pracy, a mnie jeszcze czeka 50km biegu. Regeneracja to najważniejsza część treningu, jak mi wpajają trenerzy, więc z rozsądku udaję się w objęcia Morfeusza. Bóg snu trzyma mnie krótko i mocno, tzn. zasypiam jak kamień i budzę się wcześnie przed budzikiem. Zasnąć już nie mogę, w zasięgu wzroku leży jeden z miesięczników o bieganiu, a w nim wywiad z Emilem Dobrowolskim. Czytam z uśmiechem, bo bardzo lubię tego zawodnika i czuję dobrą przedstartową energię. Delektując się pyszną kawą, którą przygotował kolega, zerkam za okno - pogoda się poprawia, wiatr przegonił szare deszczowe chmury. Tak, zdecydowanie zapowiada się dobry dzień na bieganie. Chwilę później przyjeżdża po mnie Paweł ze znajomymi i mkniemy w kierunku Ozorkowa, oczywiście rozpoczynając nadrabianie wszelkich zaległości rozmowy.
Odbieramy pakiety i.... kurcze, Paweł mogłeś powiedzieć, że corocznie w pakiecie jest pamiątkowa płytka ceramiczna z Tubądzina!!! Dopiero co robiłam mieszkanie, zostawiłabym miejsce gdzieś w łazience na taki "decor" :) A tak płytka posłuży jako podkładka pod gorące garnki, za radą naszego kierowcy - Grażynki.
Czas się zbierać na start. Trasa to 25 km przełaju, które pokonuje się raz lub dwa, przy czym zdecydować można się w trakcie zawodów.
Ja zakładam spokojne, równe tempo, tak w granicach 6:00min/km, chyba, że trudność trasy lub pogoda pokrzyżuje plany. Paweł pierwsze kółko biegł z niewidomym kolegą, a na drugim zakładał, że będzie próbował mnie dogonić.
Trasa w Ozorkowie jest super - asfaltu jest tak mało, że prawie się go nie zauważa, za to jest las, drogi gruntowe, czasem piasek, czasem szutr, zdarzy się podbieg i lekki zbieg - czyli to co moje nogi - zmęczone tłuczeniem płaskiego, warszawskiego asfaltu - lubią najbardziej. Pętla jak się okazało miała ok 23,7 - 24 km (wg wskazań gps-ów), ale to mały szczegół. Grunt, że trasa była dobrze oznaczona, punktów z wodą, cukrem bananami wystarczyło i jeszcze wolontariusze jeździli na rowerach oferując wodę, gdyby kogoś suszyło bardziej (to nauczka z ubiegłorocznych odwodnień w masakrycznym upale).
Generalnie mam szczęście do w miarę dobrej pogody na zawodach i tym razem było podobnie. Zaczęliśmy chłodnym rankiem (ok 13stopni), a skończyłam w ciepłe, ale nie upalne popołudnie. Po drodze raz delikatnie pokropiło, parę razy przyprażyło Słońce, ale wiaterek fajnie orzeźwiał. Niestety, jak tylko minęłam linię mety, zachmurzyło się, ochłodziło i w góra 10 min spadł rzęsisty deszcz. Paweł finiszował już w strugach wody.
Skoro zatem trasa i pogodna nie popsuły mi założeń startowych to ukończyłam bieg z średnim tempem.... 6:00 min/km (wg garmina).
I załapałam się na II m-ce w open kobiet na 50 km :) fajnie jak na treningowy start. Do pierwszej dziewczyny straciłam 300-400m i przez większość trasy miałam ją w zasięgu wzroku, ale gonić mi się nie chciało. Po co tracić siły, skoro za tydzień Visegrad Maraton? Tam będzie parę miejsc, gdzie wszelkie zapasy mocy się przydadzą.
Ok 15 byliśmy po dekoracji, więc czas kończyć imprezę. Ponieważ bilet na autobus powrotny do Warszawy miałam dopiero na 20:35, to jeszcze z Pawłem i jego "dziewczynami" (małą i dużą) spędziłam fantastyczne popołudnie - pełne rozmów i uzupełniania energii: obiad, owoce, słodycze - co się dało :)
Gdyby nie świetni koledzy, których poznałam przy okazji biegania, nie wiem czy dowiedziałabym, że warto w tej imprezie startować, a już na pewno pod dużym znakiem zapytania stanąłby przyjazd, bo noclegów w halach sportowych unikam.
A tak od piątku wieczorem do sobotniego wieczora spędziłam czas z fantastycznymi ludźmi, pobiegałam i zyskałam mnóstwo pozytywnej energii, której od siedzenia w domu na pewno by mi nie przybyło :)
Są też pewne plany, żebym teraz ja mogła się zrewanżować chłopakom noclegiem w Warszawie. I znów będą okazje, żeby wspólnie pogadać, pobiegać i niech się ta karuzela towarzysko - biegowa kręci :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |