2011-08-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| wczorajszy trening... (czytano: 1583 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: www.endomondo.com/workouts/tdus6-MvKN0
Wczoraj w czasie biegu (zawsze tak mam) mój mózg znowu zaczął pracować nieco ponad normę. Zauważyłem że jestem podzielony na trzy jedne trzecie samego siebie, no może nie ja ale moja psycha:D Jak tak sobie biegłem to wiele myśli przewijało się przez łepetynę, tak jakoś same się pchały.
Ale może tak w skrócie od początku... Wczoraj jakoś nie po swojemu biegałem, zaczęło się od wypuszczenia się w teren którego totalnie nie znam, wbiegłem gdzieś w las, oczywiście zamiast skręcić w prawo, pobiegłem w lewo i wylądowałem nad jakimś urwiskiem, dookoła jakieś ogrodzenia i zakazy wstępu. Nie zdziwiło mnie to bo u mnie zgubić się nawet w centru miasta to norma. Dla ściemy więc, żeby ludzie nie gadali, jak dobiegłem do płotu postanowiłem się porozciągać, przynajmniej nikt się nie śmiał że zbłądziłem tylko pomyśleli że celowo przybiegłem w to miejsce w tym celu, przynajmniej mam nadzieję, że tak pomyśleli. Po krótkim rozciąganiu wróciłem do lasu i postanowiłem wrócić jednak na swoje stare i sprawdzone ścieżki biegowe. Wypuściłem się wzdłuż długiej prostej asfaltówki w międzyczasie myśląc gdzie sobie pobiegnę i jaki dystans zamierzam pokonać. Skończyło się na tym, że przestałem o tym myśleć i zacząłem działać impulsywnie, w końcu czegoś się od DeeKeya nauczyłem. Było masakralnie gorąco więc pomyślałem że trzeba to wykorzystać i wypocić się na maxa, ile tylko się da. Gdy ta myśl dotarła do miejsca, które odpowiadało za koordynację moich ruchów, dałem znak głową że skręcę w lewo i pobiegłem dla zmyłki w prawo;) Rozpoczął się dość stromy podbieg co mnie bardzo ucieszyło. Mijałem ludzi, którzy z politowaniem patrzyli na mnie myśląc sobie co za jełop w taką pogodę tak się męczy. Oni siedzieli sobie pod parasolami, obżerali się pizzą i popijali piwo a ja pociłem się wśród cudnego zapachu spalin. Parenaście sekund później dobiegłem do ronda i szybka decyzja co dalej. Oczywiście pierwsze co rzuciło mi się w oczy to długi niekończący się podbieg na przeciwko mnie więc decyzja była szybka - biegnę prosto! Zauważyłem po prawej stronie ścieżkę w lesie i od razu wbiło mi się do łba, że muszę jeszcze dzisiaj koniecznie tutaj wrócić by sprawdzić dokąd ona prowadzi. Przecież cały trening miał być eksperymentem... Póki co skupiłem się na wyrzucaniu kolejnych kalorii na podbiegu i na szukaniu jego końca. W końcu nie tylko udało się go znaleźć ale również tam dotrzeć i mała niespodzianka - kolejne rondo:| Skręt w lewo i przed siebie w bardziej znane już mi rejony. Posterunek policji, ulubiona pizzeria i nareszcie melduję się na miejscu, za którym już tęskniłem. Piekna długa asfaltowa prosta, 2,5 km w jedną stronę w towarzystwie innych biegaczy, rowerzystów, rolkarzy, spacerowiczów... Moje ulubione miejsce do trzepania kilometrów:) Zaliczam długość ale spoglądam na mojego GF i dystans wydaje mi się zadziwiająco krótki więc biegnę dalej i robię pętlę po osiedlu, zawsze to ponad kilometr do przodu;) W czasie powrotu na ścieżkę zaczynam odczuwać niepokojący ból w prawym kolanie ale nie robi to na mnie większego wrażenia, po pierwsze zawsze go odczuwałem i zawsze był niepokojący a po drugie nie ma się co dziwić, w końcu przez brak treningów przybyło sporo, zbyt wiele kilogramów więc i kolanom ciężej unieść te 94,5 kg (przed chwilą się ważyłem) a wczoraj przed biegiem musiało być coś w granicach 98! Mniejsza z tym, biegnę dalej. Wracam na ścieżkę, wyłączam umysł i po prostu przerzucam nogami do przodu. Robi się z lekka chłodnawo, coraz bardziej zbiera się na wiatr co raczej nie jest dla mnie powodem do zmartwień, przynajmniej przestanie się ze mnie lać;) Wrzucam sobie spokojne tempo, skupiam się na spalaniu kalorii i podziwianiu krajobrazu. W takim zachwycie docieram do skrzyżowania, z przyzwyczajenia skręcam w lewo w kierunku domu i po prsotu nabijam kolejne metry. Po jakimś czasie przypominam sobie że miałem przecież wrócić w okolice pierwszego ronda by wypuścić się w las i zobaczyć co tam się ciekawego dzieje. W tym momencie moja pierwsza jedna trzecia psychiki mówi mi: weź facet daj sobie siana, jak na pierwszy raz wystarczy, wylatałeś sobie prawie 13km więc odbój. Moja druga jedna trzecia psychiki mówi: skoro już wyszedłeś pobiegać to wykorzystaj to i leć zobaczyć co się tam dzieje, później będziesz żałował że nie byłeś a poza tym nabijesz sobie do równego rachunku jakieś 17-18 km i będzie git. W tym momencie odzywa się trzecia jedna trzecia mojej psychiki i mówi: ty grubasie, ostatnie tygodnie siedziałeś przed kompem, żarłeś ciągle to wstrętne żarcie z kejefsi, opijałeś się browarami, jarałeś fajki, zero ruchu. Masz 13 to zrób jeszcze 13 i będzie git a jak nie to spadaj dalej się obżerać spaślaku... Podziałało to na mnie jak cholera, odezwało się natentychmiast we mnie moje uśpione adhd i pewnie normalnie wybrałbym opcję nr 3 ale przemówił do mnie jakimś cudem zdrowy rozsądek. Totalne nieporozumienie bo coś takiego u mnie nie występuje i nie wiem dlaczemu akurat wtedy się odezwał heh. Tak czy siak, wybrałem opcję nr 2, na spokojnie, rekreacyjnie ale bez przesady. O kontuzję, naciągnięcia, zerwania i takie tam przecież nie trudno. To dopiero pierwszy bieg od ponad 2 miesięcy więc na spokojnie mam czas żeby powolutku odrabiać zaległości i powiększać dystanse. W związku z tym modyfikuję w głowie trasę niczym mój zepsuty Lark i przy najbliższej okazji zawijam ostro w prawo i zbliżam się podekscytowany do miejsca które coraz bardziej mnie ciekawi. W końcu zbiegam pokrzywionymi schodami o mało co nie skręcając kostki. Zaczyna się z lekka ściemniać co jednak nie robi na mnie żadnego wrażenia. Jestem zbyt mocno podekscytowany by się tym przejmować i to chyba mój błąd. W lesie jak to w lesie, sporo ścieżek i póki były wydeptane przy płocie to wzystko było dobrze ale przyszedł moment że zaczęły uciekać mocno w głąb lasu... Niestety popełniam kardynalny błąd - zaczynam myśleć:) Zawsze gdy myślę to jestem na przegranej pozycji więc i tym razem tak się dzieje:) Próbuję jakoś sobie poukładać w głowie mapę trasy, zastanawiam się czy przebijać się bardziej w prawo czy bardziej w lewo? Patrząc w linii prostej wydaje mi się że powinienem biec jednak w prawo, co jak mogłem od razu przewidzieć okazało się błędem. Po raz kolejny okazuje się, że muszę zawsze robić wszystko przeciwnie w stosunku do tego, co wymyślę. Cóż, stało się i trzeba było jakoś się przemieszczać dalej. Zaczyna się rewelacyjny leśny podbieg więc od razu przypomina mi się czerwiec i Złotoryja:) Biegnę sobię a w zasadzie człapię pod górę i wbiegam na jakąś polanę. Nagle rzuca się na mnie jakiś szczeniak, bardziej go słychać niż widać a jego właściciel wraz z kolegą nie bardzo się jakoś rwie do tego, żeby go uciszyć i zawołać. Starałem się sprzedać kopa temu szczylakowi ale się nie udało i biegnę dalej. Ścieżka robi się coraz mniej udeptana co tylko mnie uświadamia że chyba już dawno ktoś tędy nie przechodził. Nie odpuszczam jednak i lecę dalej. W myślach znowu pamiętne Wulkany i gęba się śmieje. Dobiegam do jakiejś skarpy z piachu, jest możliwość udania się w trzech kierunkach i jak zwykle wybieram... nie to co trzeba:D Biegnę prosto do kolejnej skarpy zachwycony widokiem i możliwością pobiegania chociaż chwilę w takich warunkach. Szybka fotka, może dwie i lecę dalej. Wpuszczam się jeszcze bardziej w las, jest coraz gęściej a co za tym idzie i coraz ciemniej. Chyba koniec żartów, trzeba przyspieszyć i znaleźć jakąś drogę na zewnątrz bo pobyt w lesie po ciemku nie bardzo mi się widzi. Przebijam się w górę i nagle słyszę jakieś głosy po lewej stronie. Wybiegam na jakąś główną ścieżkę, patrzę w lewo a tam gówniarstwo z piwem i takie tam. Myślę chwilę... z moich obliczeń znowu wynika, że powinienem udać się w prawo więc i tak też robię. Ciekawa trasa, ładny stromy zbieg i nagle jestem jakby w tunelu z krzaków i drzew. Robię fotkę i co? Wychodzi totalna ciemnia tak jakbym był tam w środku nocy a przecież dopiero co zapadał zmrok. Rewelacyjne uczucie. W końcu wybiegam z lasu i ku mojemu zdziwieniu jestem nie tam gdzie myślałem:D Stoczniowe slumsy, masakra. Miałem jednak przebiec obok tych dzieciaków z piwem ale trudno, jak zwykle już jest po... Jestem w okolicach miejsca gdzie na samym początku strzelałem ściemę z rozciąganiem, tyle że wtedy byłem na skarpie na górze a teraz wylądowałem na dole. Zbieram siły i ruszam do przodu, obiegam sobie budynek szukając jakiegoś w miarę bezpiecznego wlotu do lasu ale jednak odpuszczam. Obiegam blok dookoła i wybiegam już na główną drogę prowadzącą do "domu". Pozostaje mi jakieś 1,5 km i będzie koniec wyprawy. W sumie to dobrze bo w zupełności wystarczyło mi już wrażeń na cały dzień... To tak w wielkim skrócie ale warto było jednak ruszyć tyłek z domu. Na pewno nie raz powrócę do tego lasu, genialne miejsce żeby poćwiczyć podbiegi i zbiegi i przygotować się należycie na przyszłoroczne Wulkany:)
W załączeniu link do endomondo z przebiegu trasy
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora agawa (2011-08-28,20:29): Fajnie się tak pogubić :))) Gulunek (2011-08-28,20:38): Dobra droga :) Tak trzymaj :)
|