2012-11-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| V JUBILEUSZOWY MARATON BESKIDY (czytano: 1775 razy)
Piękny poranek 10 listopada 2012 roku rozpoczynam wraz ze znajomymi w Radziechowach koło Żywca. Właśnie na ten dzień zaplanowany został jubileuszowy V Maraton Beskidy 2012.
Jest to mój pierwszy start w tej imprezie, ale jakoś nie mam specjalnych obaw co do skali trudności tego biegu, jak i do tego czy podołam trudom maratonu. Nie będę też ukrywał, że przywiodła mnie tutaj osoba Komandora Biegu Edka Dudka, którego od zawsze podziwiałem i do którego mam wielki szacunek. To właśnie on jako pierwszy Polak przebiegł grecki SPARTATHLON, zajmując 4 miejsce w generalnej klasyfikacji. To właśnie Edek zdobywał puchar Europy w supermaratonach, jak również pokonał Maraton Pokoju na trasie Hiroszima-Nagasaki liczącej 360 km. To tylko namiastka tego, czego dokonał w swoim sportowym życiu jako zawodnik. Pełen podziwu dla niego zapragnąłem zobaczyć i sprawdzić co zaproponował wszystkim biegaczom jako główny organizator Maratonu Beskidy.
Zjawiam się wraz ze znajomymi w biurze zawodów, gdzie panuje duże ożywienie. Po drodze do biura spotykamy kilku zawodników Nordic Walking, którzy swoje zmagania rozpoczęli o godzinie 8 rano. Odbieramy pakiety startowe. Jeszcze pamiątkowe zdjęcie i nie pozostaje nic innego jak cierpliwie poczekać na sygnał, a właściwie wystrzał do startu z broni Zbójników, którzy swoją obecnością uświetnili ową imprezę. Jest godzina 10.00 – startujemy. Powoli zaczyna się nasza wspinaczka na szczyt Skrzycznego – 1257 m.n.p.m. Na samym początku biegniemy drogą asfaltową, krosowo, błotnistymi ścieżkami między łąkami przez Radziechowy i dalej przez Przybędzę, Lipową, Twardorzeczkę. Dobiegamy do doliny pod Skrzycznem. Tutaj zaczyna się prawdziwa górska wspinaczka na Skrzyczne, połączona z fantastycznymi widokami na panoramę Beskidów. Szczerze powiem, że gdybym nie wziął udziału w tym maratonie, byłby to mój największy „biegowy” błąd sezonu. To co zobaczyłem wspinając się na Skrzyczne dodawało tylko sił i wiary w to, że Maraton Beskidy prócz tego, że do łatwych nie należy, dostarcza niesamowitych widoków i wrażeń. Przy pięknej i słonecznej pogodzie aż chciało się zatrzymać i poczuć odrobinę przysłowiowej wolności, podziwiając panoramę Beskidów. Biegniemy jednak dalej. Jeszcze tylko około 1 km po kamienistej, wymagającej trasie i zdobywamy Skrzyczne. Wieje niemiłosiernie. Zupełnie inaczej niż 10 – 15 minut wcześniej, kiedy to słońce ogrzewało na zmianę nasze twarze lub plecy.
Na szczycie odbieram butelkę wody i po kamienisto – błotnistej drodze rozpoczynam swój około 10 kilometrowy zbieg w dół. Po niecałych 2 kilometrach błotnisto – kamienista droga zamienia się w szeroką, bez kamieni i wiatr też jakby łagodnieje. Jestem niemal pewny, że to, co najtrudniejsze mam już za sobą, ale wiem także, że za plecami zostawiam fantastyczne widoki, które jeszcze parę chwil temu cieszyły moje serce. Dobiegam do asfaltowej drogi. Tutaj kolejna kontrola obecności na trasie. Po chwili podjeżdża samochód organizatora, z okna którego sympatyczny pan podaje mi banana oraz izotonik. Tego drugiego potrzebowałem, jak przysłowiowego tlenu do oddychania. Poczułem w tej chwili dbałość o każdego zawodnika na trasie. Biegnę już spokojnie w stronę mety, mając świadomość, że jeszcze tylko około10 km do celu, ale pamiętając również, że przede mną Matyska nazywana Golgotą Beskidów (607 m.n.p.m). Pokonując kolejne kilometry zbliżam się do podnóża Matyski, na której szczyt prowadzą mnie stacje drogi krzyżowej z postaciami naturalnej wielkości. Na tym odcinku, obserwując kolejne stacje, wspomnianej już drogi krzyżowej, maraton nabiera nieco innego wymiaru. Nie tylko ze względu na coraz to większe zmęczenie. To odcinek pełen refleksji, ale też sportowej radości, bo cel w postaci mety już niemal na wyciągnięcie ręki. Wybiegam na szczyt Matyski. Mijam duży metalowy krzyż z pochylonymi ramionami, górujący nad Radziechowami i ścieżkami pomiędzy łąkami. Dobiegam do asfaltowej drogi. Przebiegam jeszcze przez mostek, skręt w prawo, zaraz potem w lewo i META!
Zmęczony, ale niezwykle szczęśliwy odbieram piękny medal z rąk Komandora Biegu Edwarda Dudka. Czekam jeszcze chwilę na mecie na Marysię, Agnieszkę i Dawida. Razem wybraliśmy ten maraton, razem kończymy go w fantastycznych humorach i cudownej atmosferze, przy suto zastawionych stołach, na których swoje miejsce znalazły przepyszne potrawy przygotowane przez fantastyczne panie z Koła Gospodyń Wiejskich w Radziechowach. To był mój piąty maraton od momentu rozpoczęcia przygody z bieganiem w kwietniu 2011 roku. Paradoksalnie ten w Radziechowach też był piąty, więc silą rzeczy Edek i ja mieliśmy swoje małe jubileusze. Jednak w tym dniu, w Radziechowach tych jubileuszy było więcej.
Góry uczą pokory, góry dostarczają fantastycznych wrażeń i odczuć. Pełen tych wrażeń polecam każdemu start w Maratonie Beskidy. Z tąd nie odjeżdżasz z kwaśną miną. Z Maratonu Beskidy zabierasz do domu wrażenia, wspomnienia i postanowienie
WRACAM TUTAJ ZA ROK!!!
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |