2023-11-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 52 Maraton Nowy Jork 5.11.2023 r. (czytano: 1862 razy)
Nowy Jork fatamorgana, nierealny zwid, każdego biegacza marzyciela. A jednak czasami ten niewyśniony sen spełnia się w realu. Mnie ziścił się całkiem nieoczekiwanie i zabrał mnie na drugi brzeg oceanu bezgranicznego, endorfinowego błogostanu biegacza.
Zostałem członkiem plussszowego teamu ( #plusszofficial#plussszharder ) i razem wyruszyliśmy po złote runo.
Już zapisy internetowe na bieg odbyły się z pewnymi zgrzytami, mimo posiadanej instrukcji ( nie jest to intuicyjny formularz ). Nieco podobnie z wnioskiem ESTA na stronie ambasady USA zastępującym wizę ( 21 $ ).
Potem już tylko proza wyprawy - 3.11.2023 godz. 03:55 zbiórka w hali odlotów lotniska Okęcie w Warszawie. Lot z przesiadką we Frankfurcie i 8 godzinny transfer do Nowego Jorku. Nie władam zbyt dobrze angielskim, więc nieco obawiałem się rozmowy z urzędnikiem imigracyjnym na lotnisku, ale skończyło się tylko wymianą uśmiechów i pobraniem moich odcisków palców.
Przejazd z lotniska do hotelu i widoki z busa nie napawały optymizmem – jakoś tak szaro – buro i bez wysokościowców, które pojawiły się dopiero wraz z wjazdem na Manhattan. Pierwszego dnia zwiedzaliśmy miasto już spowite nocą, ale rozświetlone monstrualnymi świetlnymi reklamami na Times Square. Niesamowite wrażenie zrobił na mnie Nowy Jork ze swoimi drapaczami dopiero następnego dnia gdy zwiedzaliśmy Manhattan ( generalnie wszędzie drożyzna, jeśli chodzi o wyżywienie i pamiątki ).
Następnego dnia odbiór pakietów w Javits Center. Niestety zabrakło koszulek w popularnych rozmiarach – obiecali dosłać pocztą. Numerek 14782 z siódemką w środku zwiastuje powodzenie. Pobrałem pasek z czasami na 3:35 z oznaczeniami w milach, kilometry będzie ogarniał mój suunto. Do przebiegnięcia 26 mili ( oznaczone wszystkie na trasie, kilometry oznaczone co 5 km ). Choć zwykle biegam nieco szybciej, to w ciągu ostatnich 2 poprzedzających miesięcy zaliczyłem 2 kontuzje, które czasowo wyłączyły mnie z treningów i nie jestem zbyt dobrze przygotowany na królewski dystans. Biegnięcie bez presji i walki o życiówkę też ma swoje uroki i mam zamiar dobrze bawić się podczas biegu.
W dniu biegu pobudka o godz. 4:10, szybkie śniadanie i o 5:00 wyruszamy pieszo na prom ( ok. 30 min. ).
Przy zapisach trzeba było zadeklarować się godzinowo na konkretny rejs na Staten Island. Płynąc mijamy Statuę Wolności. Potem na start (kolejna atrakcja turystyczna ) wiozą nas żółte school busy.
Pogoda nam sprzyja – noc nadspodziewanie ciepła ( 10 st. C), w dzień ok. 16 -17 st. C.
Trzeba ubrać się ciepło w związku z długim oczekiwaniem w strefach startowych ( nadmiarowe rzeczy tuż przed startem wyrzuca się do kartonów ( idą na cele charytatywne). Depozyty trzeba było zanieść w przeddzień do Central Parku. Ja zamówiłem tylko ponczo na mecie ze względu na prognozowaną dobrą pogodę.
Elita wyrusza na bieg tuż po godzinie ósmej. Pierwsza fala o 9:10. Moja druga fala startuje o 9:45.
Obecny tu na swoim pierwszym maratonie Adam Kszczot rozpoznaje we mnie rodaka ( narodowa koszulka z orzełkiem i wymalowane białoczerwone barwy na twarzy ) – pamiątkowa fotka wysłana zaraz do moich sparingów w Polsce.
Wyruszamy z naszego corrala nieco wcześniej na dwupoziomowy most Verazzano-Narrows, który łączy się z Brooklinem ( biegniemy przez wszystkie 5 dzielnic miasta. Startuję z górnego poziomu – lepsze widoki, a na dolnym poziomie wariuje GPS.
Najpierw kobieta śpiewa hymn USA, wystrzał i biegniemy. Trasa przez most wynosi trochę ponad 3 km. Za mostem rozpoczyna się dopingowy show kibiców – tak głośnych, żywiołowych i licznie stojących wzdłuż trasy nie widziałem jeszcze w żadnym biegu ( podobnież było ich ok. 2 mln ).
Biegnę wzdłuż prawej krawędzi jezdni wypatrując Polaków, których pozdrawiam, przybijając piątki dzieciom. Nieoznaczeni rodacy widząc mnie krzyczą podnosząc mi adrenalinę i sprawiając, że biegnę nieco za szybko. Trasa nie należy do łatwych, mimo nadmorskiego położenie nie jest płasko. Na trasie kilka mostów z długimi podbiegami i liczne drobniejsze podbiegi między nimi. Idzie mi dobrze, trzymam tempo, ale boję się o moje lewe niedoleczone udo, które w drugiej części może mi utrudnić bieg. Niestety mimo tłumu biegaczy nie znajduję nikogo z kim mógłbym biec razem chociaż część trasy, porozmawiać i wspierać się w trudach biegu. Dalej biegamy do następnej dzielnicy Quees ( w dzielnicy żydowskiej brak kibiców ). Musiałem na 22 km zaliczyć toi toi ( strata 2 min. ) – dość liczne na trasie i ich skupiska dobrze oznaczone, widoczne z daleka. Potem znowu długi i uciążliwy most Queensboro łączący z Manhattanem. Na trasie liczne wodopoje co 2 mile, potem co każdą. Piję tylko wodę ( są też i izotoniki, potem pojawiają się żele i banany ). Od 20 km wciągam moje 4 żele ( sprawdzone powerbar ). Potem Bronx – znowu 2 mosty i wbiegamy na Manhattan. Na moim zegarku do 31 km trzymam moje wciąż za szybkie tempo niesiony wrzawą kibiców ( naprawdę nie dało się zwolnić 😊 ). Niestety na tych licznych podbiegach straciłem sumarycznie dużo energii i zaczynam stopniowo zwalniać, ale nie mam jak to bywało na innych maratonach depresyjnych myśli o położeniu się na poboczu lub zejściu z trasy. Dopiero na ostatnich trzech kilometrach zaczynam dalej zwalniać, - najgorszy ostatni kilometr wzdłuż Central Parku i brak sił na finisz ( organizatorzy i tu zastawili podbiegową pułapkę). Zajechany mijam metę i dłuższą chwilę stoję zmasakrowany, ale szczęśliwy z powodu ukończenia trasy i ze współpracującą do końca lewą nogą . Mój czas 3:40:39 całkiem niezły zważywszy na trudą trasę i problemy zdrowotne wraz z niezrealizowanymi planami treningowymi. Niestety za metą same przykre niespodzianki. Trzeba przejść z 50 m nim dali medal i następne 150 m nim wydali worek z napojem i przegryzką ( pakiety minimalistyczne ). Mimo, że jesteśmy w parku to ściśle od niego odgrodzeni – do dyspozycji tylko jezdnia – nie ma gdzie usiąść, o położeniu się na trawie można pomarzyć. Siadam na krawężniku, co powoduje troskę wolontariuszki i dopytywanie się o zdrowie. Trzeba wynosić się z parku w poszukiwaniu toi toi, które są za parkiem, ponad kilometr za metą, a dalej depozyty. Dość szybko dochodzę do siebie i 40 min. spacerem wracam do hotelu. Ponieważ kolejne fale wypuszczane były co 45 min. to jeszcze o godz. 19:00 spotykam, wciąż powracających w pomarańczowych ponczach zmęczonych biegaczy. Wszyscy członkowie mojego teamu ukończyli bieg, chociaż dla niektórych był to pierwszy maraton w życiu, a dla innych nawet pierwsze zawody biegowe . Do mety przybyło ponad 51 tys. biegaczy cieszących się dużym uznaniem wśród mieszkańców. Jeszcze na następny dzień składali oni spontanicznie gratulacje widząc połyskujący złotem medal na szyi.
Na następny dzień New York Times zamieścił listę finischerów - znalazłem siebie na pozycji 8176 - nawet było ń w nazwisku :). Jeszcze teraz jak kończę pisać tą relację nocą czuję ogromne wzruszenie oznaczające problemy z zaśnięciem, czego nie zrozumie niebiegacz.
Na zdjęciu część mojego teamu po odebraniu numerów startowych.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Zedwa (2023-11-10,18:21): Witam,jaki koszt całkowity wyprawy i przez kogo organizowany? Pozdrawiam Zedwa
|