2016-02-03
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| W raju (czytano: 640 razy)
Paradoksalnie, pomimo kompletnie nieudanego debiutu przekonana byłam że bieganie w górach pokocham na zabój .Nie przypadkowo większość urlopów spędzałam właśnie tam , nie było dziwne że sakramentalne ,,tak " powiedziałam w schronisku ,,Na Marii Śnieżnej "- wszystko więc powoli, lecz systematycznie zbliżało mnie do mojego pierwszego tym razem już bardziej udanego górskiego debiutu.
Strach był wielki, narastał powoli, acz systematycznie: przed upadkiem , limitem czasu ...przed porażką , lecz jeszcze większe nad tym było uczucie oczekiwania przygody i adrenaliny.No cóż, noc przed nie należała do najlepiej przespanych , wstałam najwcześniej z naszej ekipy , pomknęłam do łazienki i dalej na śniadanie.Jak mogłam się spodziewać, apetyt miałam niespecjalny , espresso wypiłam z chęcią, ale śniadanie to raczej z obowiązku,moi koledzy niespecjalnie nad tym ubolewali, śniadanie zniknęło dzięki ich bezinteresownej pomocy .Wróciliśmy do pokoju, ale ja wciąż nie mogłam znaleźć sobie miejsca , wyszłam pod pretekstem wypicia jeszcze jednego espresso( które zresztą wypiłam ) , -musiałam pobyć sama .
Zbliżała się godzina startu, obserwowałam towarzystwo , wszyscy wyglądali tak profesjonalnie, tylko ja czułam się jak ...Debiutant.Całe szczęście że poprzedniego wieczora jeden z moich mentorów przekazał mi swoją dodatkową lżejszą kurtkę, bo w tej przygotowanej przeze mnie gotowałabym się już teraz.
Startujemy : Na początku pod górkę, super, niesie mnie tłum , mój cel jest jasny, dzisiaj nie walczę o wynik , dzisiaj mam dobiec do mety, ale na razie jest bezpiecznie , trawa , szutr mogę lecieć- do czasu .Zaczyna się zbieg , o matko - to raczej ślizg i taniec na lodzie , po skałach - ja pitole...Jest jazda.Zwalniam - , przyspieszę dopiero gdy będzie pod górkę i tak już będzie do końca : gdy reszta przyspiesza , wyprzedza mnie , ja asekuracyjnie podążam tempem żółwim , gdy jednak zaczyna się wzniesienie ja lecę.Po 14km kolejna ostra jazda, tracę minutę lub dwie na założenie nakładek , ale opłaca się , bo już po chwili jako tako trzymam się na nogach , upadam , ale niegroźnie , podoba mi się , można przecież upaść nisko, ważne by robić to bezpiecznie- chyba 15, lub 16km , połonina.Zbieg - cudoooownie, Słóńce świeci , rozpędzam się tym razem już na maksa, nogi co prawda zanurzają się w strumieniu , lecz to nieistotne, czuję wiatr we włosach , podziwiam góry , nie mam już żadnych hamulców , mam ochotę krzyczeć ze szczęścia, czuje się jak w niebie- jak na jakimś chaju - Tak pewnie jest w raju .18km a mi biegnie się coraz lepiej i tak będzie już do mety, nie ma we mnie już zmęczenia, znów kogoś mijam , namawiam do wspólnego biegu, przez 2km aż do schodów towarzyszy mi Ktoś z uczestników, mówi że byłam niezłym saportem , ale on musi trochę spowolnić, szkoda, bo przecież przed nami już tylko kilkaset schodów- do nieba , na Strzeliniec .Biegnę i mijam innych uczestników, jest moc , jestem w swoim żywiole , rozpędzam się i ....Nagle przykra niespodzianka- przede mną Meta.
CHURA !!! Udało się , szkoda że to już koniec , ale dotarłam tu , już wiem co chce robić w swoim biegowym życiu , chcę zdobywać góry ,chcę to czuć , chłonąć .Z tej euforii niebytu rozbudza mnie niezbyt przyjemny dźwięk telefonu i głos jednego z czwórki moich towarzyszy - gdzie do cholery jesteś, czekamy i marzniemy ?
Ups, ..Zapomniałam o moich sentymentalnie nastawionych do życia chłopakach , - Już idę .
Zbiegam w kierunku Pasterki , nie zakładam rakiet i oczywiście po kilku chwilach znów ląduje na ziemi - śmieje się sama z siebie - na szczęście jestem cała i pomimo chwilowego marudzenia Panów jestem wciąż w niebie .
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu michu77 (2016-02-04,08:15): Faktycznie... impreza udana ... Gratulacje!!! :P
|