2013-02-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| przychodzi biegacz do doktora (czytano: 5133 razy)
Jak każdy chyba facet zrobię wszystko, żeby nie pójść do lekarza. I nie dotyczy to tylko perspektywy specyficznego badania przez proktologa, my mężczyźni po prostu nie lubimy żadnych gabinetów lekarskich. Wprawdzie stomatolog jest w moim życiu pewnym odstępstwem od tej reguły, ponieważ – co zapewne dziwne – czerpię wręcz przyjemność z zabiegów dentystycznych, ale dość łatwo to wytłumaczyć. Jest to niewątpliwie w jakiś sposób związane z tym, że kiedyś podkochiwałem się w prześlicznej pani ortodontce, która nie dość, że była tak urodziwą i sympatyczną osobą, iż do jej gabinetu trzeba było stać w kilometrowej kolejce, to jeszcze doprowadziła mój zgryz, żywcem wyciągnięty z Freddiego Mercurego, do jakości hollywódzkiej. W arcykrótkim czasie.
No ale, żeby zdecydować się na wizytę u takiego internisty, to muszę już być naprawdę w złej kondycji, a doktor Google oraz pani farmakolog z pobliskiej apteki, mimo całej swojej wiedzy, nie są w stanie zdiagnozować przyczyny moich dolegliwości, a już tym bardziej pomóc mi ich się pozbyć.
W ostatnim czteroleciu u lekarza byłem trzy razy. Raz trenowałem na przeziębieniu przed półmaratonem Ślężańskim i skończyłem z ostrym zapaleniem oskrzeli. To było w 2009. Rok później trenowałem pod maraton na przeziębieniu i w efekcie dostałem antybiotyk na zapalenie gardła. Kolejny rok później trenowałem na przeziębieniu do zawodów na Białorusi tak intensywnie, że po ostatnim treningu zmogło mnie w takim stopniu, iż przez następne kilka dni leżałem w malignie i nie byłem w stanie się podnieść z łóżka. Schudłem kilka kilo. Wirusa pokonałem, po konsultacji z lekarzem, polopiryną. Obyło się bez antybiotyków.
Pani doktor, kobieta w okolicach sześćdziesiątki, z wiszącym z szyi stetoskopem, którego drugi koniec spoczywał w kieszeni charakterystycznego białego fartucha lekarskiego, spojrzała na mnie znad swoich okularów w sposób wybitnie oceniający. Miałem wrażenie, że przez ten moment, w którym pada „słucham pana”, patrząc tak na mnie i widząc dziwnego gościa w bluzie z kapturem, z kolczykami w uszach i wardze, z jeszcze dziwniejszym, długim i cienkim kosmykiem włosów wyrastającym z czubka łysej głowy i spływającym na czoło, wyrabia sobie nienajlepsze zdanie. Coś w stylu: acha kolejne naciąganie na L4 lub potrzebna na gwałt recepta na małe co nieco.
To nie pierwszy raz kiedy spotykałem takie spojrzenie, kiedy ktoś widzi we mnie chuligana, cwaniaka, narkomana.
Zbiło mnie to z tropu i zapomniałem wcześniej przygotowanego, konkretnego i krótkiego przemówienia przedstawiającego szczegółowo przyczynę mojej wizyty.
- Cóż widzi pani, mam tu mały problem, na odcinku od przełyku po mostek – pokazałem palcami wskazującymi obu rąk, o które części ciała mi chodzi – tam wewnątrz, ma się rozumieć. To znaczy mam tam jakieś podrażnienie, bo na górze „drapie” i piecze, a na dole, przy mostku, to tak uciska jakby i no … jakby boli. Ale nie tak mocno, żebym jakoś straszliwie cierpiał. Po prostu czuję to, przeszkadza mi to i niepokoi. To wszystko tak już od tygodnia – zacząłem się rozkręcać widząc zalążki zainteresowania u lekarki – a nie pomagam organizmowi, bo widzi pani, ja jestem biegaczem, i najpierw, to znaczy w zeszłym tygodniu trenowałem na lekkim przeziębieniu, no wie pani, z bolącym gardełkiem i katarkiem, 37, nic tam poważnego, ale na weekend to już dałem temu gardłu solidnie w kość, przebiegłem ciężkie dwudniowe zawody w mroźnym powietrzu, i potem wprawdzie zrobiłem dwa dni przerwy, ale po wczorajszym treningu, to już jest niedobrze, ale tak naprawdę niedobrze, bo zacząłem kaszleć, co chwilę muszę chrząkać, i gorzej mi się tak … głęboko oddycha. Kupiłem sobie syrop wykrztuśny Api…api…coś tam, brałem polopirynę tak ogólnie-przeciwzapalnie i coś przeciwbólowego na gardło, ale mi nie pomaga. Więc przyszedłem to skonsultować, czy tam aby się jakiś stan zapalny - na przykład krtani albo oskrzeli - nie wytworzył. Bo widzi pani, ja jestem w cyklu przygotowawczym, forma idzie w górę, co potwierdziły te dwa maratony na weekend i chciałbym wiedzieć ile ewentualnie będę musiał sobie zrobić przerwy w treningach. No bo jak będzie długo, to znaczy coś poważnego, to mi ta forma spadnie.
- Przebiegł pan 42kilometry w sobotę i 42kilometry w niedzielę? – zapytała z niedowierzaniem pani doktor.
- No tak, no i tam się właśnie doprawiłem, bo jednak człowiek trochę się tego zimnego powietrza nawdycha przy takim dystansie.
- A kiedy pan ma takie kolejne zawody?
- No w połowie marca – odpowiedziałem zgodnie z prawdą.
- E, to do tego czasu to spokojnie…
-Tak, ale, żeby dobrze w nich wypaść to ja muszę trenować, same zawody, gdy nie ma formy, to mnie nie interesują – przerwałem jej.
- A ile pan trenuje? Jak często?
- Prawie codziennie.
- No dobrze, to proszę się rozebrać do pasa i usiąść tam – lekarka ręką wskazała mi odpowiednie miejsce, a potem wyjęła z metalowego pojemnika drewnianą szpatułkę oraz małą latarkę z szuflady.
Zrobiłem co poleciła.
- Proszę otworzyć szeroko usta i powiedzieć „a”.
- aaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaaa. – Dosyć długo przyglądała się mojemu gardłu, sprawnie obezwładniając język patyczkiem do złudzenia przypominającym ten od lodów. Odłożyła szpatułkę, latarkę i włożyła końcówki stetoskopu do uszu. – Proszę głęboko oddychać – powiedziała.
-Ale przez usta czy nos? – zapytałem niezdecydowany. W odpowiedzi usłyszałem bardzo stanowcze: proszę głęboko oddychać!
Oddychałem najlepiej jak umiałem, żeby wszystko, cokolwiek, było w razie czego dobrze słyszalne. Po dłużej chwili pełnej napięcia, oddechów i zetknięć zimnej końcówki urządzenia do odsłuchiwania odgłosów wnętrza ciała ludzkiego z moją skórą, usłyszałem – osłuchowo czysto, gardło faktycznie mocno zawalone.
- Osłuchowo w porządku – dopytywałem – nie ma oznak … jakiegoś zapalenia oskrzeli?
- Nie, nic tam dziwnego nie słychać. Wie pan, organizm ludzki jest solidny i sam się broni, nie tak łatwo, żeby tam się coś – zrobiła bliżej nieokreślony kolisty ruch dłonią na wysokości piersi – wszystko się zatrzymuje na gardle i krtani. Nawdychał się pan, jak sam pan to określił, zimnego powietrza i zaziębił gardło.
Jakoś tak zrobiło mi się głupio, że w gruncie rzeczy wychodzi na to, że przyszedłem z taką bzdzinką. Bo przecież nie przesadzam, jest nie za dobrze, i nie lepiej, a chcę trenować. I to ostro. A jak tu solidnie zasuwać, jak boli rura i jest kaszel?
- Widzi pani, ja normalnie bym nie przychodził, bo my to się zbytnio nad sobą nie rozczulamy, tylko zacząłem się bać, że jak będę w takim stanie dociskał, to zaraz się faktycznie załatwię na cacy.
- Jacy my?
- No ja i tacy mi podobni. No w sensie maratończycy – odczułem chęć wytłumaczenia się z tego my – bo my biegamy non stop, w mrozie, śnieżycy, deszczu, z przeziębieniem i jak nie trzeba, to my naprawdę do lekarza …
- Nie no dobrze, że pan przyszedł. Przerwa się przyda. I dam panu taki trzydniowy antybiotyk, chce pan?
Chcę - pomyślałem, pozabija mi tam wszelką chujozę i będę miał pewność. Za parę dni będę mógł znowu biegać. A tak, na miodku i witaminkach, to mi to będzie dwa tygodnie schodzić. Albo miesiąc, jak w zeszłym roku przed Poznaniem.
- Chcę – powiedziałem na głos.
- Dobrze, weźmie pan to trzy dni po jednej tabletce i w poniedziałek może iść na trening.
- Dopiero w poniedziałek?
- Tak będzie bezpieczniej. To przecież tylko cztery dni. A jak pan chce, to jutro będzie tu laryngolog. Tymczasem 80zł. proszę.
Z bólem serca (i odcinka pomiędzy przełykiem a mostkiem) zapłaciłem, odebrałem receptę. Chrząknąłem. Laryngolog? – pomyślałem. Przełknąłem ślinę. Wizyty u laryngologa zdecydowanie nie chciałem.
Stwierdzam, że jakoś wolno i słabo działa ten antybiotyk. Ponieważ w ciągu trzech dni nie odczułem znaczącej poprawy… postanowiłem pójść na trening.
Jako, że byłem akurat we Wro, co się ostatnio nie zdarza tak często, jakbym chciał, i żeby mieć jakieś usprawiedliwienie dla tak idiotycznego postępowania, pobiegłem do mamy – jak naprawdę grzeczny chłopczyk - na kojący wszelkie niedomagania rosołek. I złożyć jej życzenia urodzinowe, przy okazji. Pobiegłem dosłownie, a nawet tam i z powrotem. 21km. Jutro znów muszę do Warszawy. Czuję, że po podróży będę już wiedział czy potrzebny będzie mi ten laryngolog.
Autor zablokował możliwość komentowania swojego Bloga |