|
| Przeczytano: 392 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Słońce i deszcz, zawodowcy i amatorzy. | Autor: Wojciech Biliński | Data : 2006-08-30 | W niedzielę 27 sierpnia odbył się XVII Bieg Solidarności, na liczącej niespełna 10 km trasie wiodącej ulicami Kołobrzegu.
Bieg ten, organizowany przez NSZZ „Solidarność” dla uczczenia rocznicy podpisania Porozumień Sierpniowych, nie jest imprezą masową, trudno nawet nadać jej miano frekwencyjnego średniaka. Mimo, iż trasa - podzielona na jedną małą i dwie duże pętle - wiedzie ścisłym centrum miasta zahaczając m.in. o starówkę, organizatorzy zapewniają podczas biegu napoje a na mecie coś na ząb, spiker żywiołowo komentuje przebieg wydarzeń przedstawiając publiczności przebiegających zawodników, a nagrody finansowe dla najlepszych są całkiem pokaźne to ostatnimi laty impreza ma problem nawet z osiągnięciem liczby 50 uczestników.
Analizując przyczyny takiego stanu rzeczy doszedłem do wniosku, iż wynika on prawdopodobnie z praktycznie nieistniejącego marketingu ani jakiejkolwiek bardziej szczegółowej wiadomości na temat tych zawodów. Informacji na ten temat można doszukać się jedynie w lokalnej prasie i to dopiero na kilka dni przed samym startem. Trudno więc oczekiwać masowego najazdu biegaczy z całej Polski. Mimo to sporą grupę uczestników stanowią przyjezdni, wśród których zawsze jest kilku czołowych polskich biegaczy, a nawet pojawiają się czasem, tak jak było to w tym roku, zawodnicy z Czarnego Lądu.
Jak to możliwe przy praktycznie zerowym nagłośnieniu informacji o biegu? Odpowiedź jest prosta, sytuację ratuje tzw. „poczta pantoflowa” zawsze skutecznie funkcjonująca wśród biegaczy. Poza tym większość przyjezdnych to biegacze z nieodległych miejscowości, startujący w Kołobrzegu cyklicznie.
Jak jednak wytłumaczyć obecność „zawodowców” włącznie z Kenijczykami, przecież oni bardzo selektywnie szafują swoimi siłami? Tu wyjaśnieniem jest wspomniana wcześniej pula nagród dla zwycięzców.
W ten oto sposób mamy do czynienia z sytuacją gdzie pomimo niskiej frekwencji ogólnej, kilku zawodników prezentuje naprawdę wysoki poziom, a bieg rozgrywa się niejako na dwóch płaszczyznach: niewielkiej grupki „zawodowców” walczących między sobą o kolejność na podium i całej (nielicznej) reszty amatorów biegnących o minuty za ich plecami, toczących bój przede wszystkim z samym sobą.
Czy taka forma organizacji się sprawdza, trudno jednoznacznie powiedzieć. Może z korzyścią dla imprezy byłoby jednak przeznaczenie części środków zarezerwowanych na nagrody pieniężne, choćby na reklamę biegu służącą przyciągnięciu większej rzeszy amatorów, celem umasowienia imprezy lub na wybicie np. pamiątkowych medali dla kończących ów bieg? Nie wiem, zapewne każde rozwiązanie ma swoje plusy i minusy, tak samo jak jeden woli „ścigać się” z najlepszymi, a drugi biec w większym gronie tocząc często niemniej zajadłe od wyczynowych, pojedynki z innymi biegaczami – amatorami. Ktoś woli biegać w terenie, ktoś preferuje asfalt, ktoś czuje się jak ryba w wodzie na dystansie 5 km, ale znajdzie się też ktoś, dla którego bieganie zaczyna się dopiero od maratonu w górę. Wreszcie jedni preferują bieg w słońcu, a inni wyczekują deszczowej pogody…
Ale, wracając jednocześnie do tematu, jeśli chodzi o tę ostatnią kwestię to uczestnicy XVII Biegu Solidarności w Kołobrzegu mieli możliwość biegu przy każdej z tych rodzajów aury. Start odbył się bowiem w promieniach słońca, a ostatnie kilometry zawodnicy pokonywali samotnie w strugach deszczu przechodzącej nad miastem nawałnicy. Choć nie wszyscy, „zawodowcy” byli już wtedy na mecie…
Wojciech Biliński |
|
| |
|