2016-11-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Desert Marathon Ejlat 18.11.2016 (czytano: 2652 razy)
Izrael pachnie ozonem. To było moje pierwsze wrażenie, zaraz po wystawieniu nochala z samolotu. Zaciągnęłam się tym zapachem przeponą i nie mogłam przestać wąchać. Takie łagodne, ciepłe i pachące powietrze. Dopiero później dołączył zapach piaskowców, kwiatów i morza. Jednym słowem zapach Izraela mam zapisany na twardym dysku mojego nosa. Nigdy go nie zapomnę.
Gdybym miała skomponować swoje perfumy to pachniałaby tak jak Izrael. Izrael pachnie pięknie.
To w ogóle jest bardzo piękny kraj. Kiedy jechałam autobusem z lotniska do hostelu, nie mogłam uwierzyć, że tu jestem. Zaledwie miesiąc wcześniej mialam kupiony bilet na samolot, miałam opłacony maraton i zarezerwowane miejsce do spania. Nie miałam tylko paszportu. Do końca nie wiedziałam czy uda mi się polecieć ale się udało i ogromnie się z tego cieszę. Zobaczyłam kraj, który jest azjatycki ale jest bardzo europejski. To taka mała Europa, otoczona ze wszystkich stron krajami arabskimi. Uwielbiam historię Izraela, jego paranoiczny lęk o byt wśród niechętnych mu sąsisadów, do czego sam zresztą paluszki przykłada, jego kulturę, przywiązanie do pewnych wartości, szacunek dla wykształcenia ale też i do wojskowego przysposobienia narodu. Kto zna nieco stosunki panujące w kraju, ten wie kto w tym kraju za sznurki pociąga i kogo szanuje się najbardziej. Kto decyduje co ukaże się w prasie a czego powiedzieć nie wolno. Interes kraju ponad wszystko, a że czasami stoi w całkowitej sprzeczności z itneresami społeczności międzynarodowej, tym gorzej dla tej społeczności. Taki to dziwny i fascynujący kraj.
Na dworu autobusowym przyglądałam się kto wsiada do autobusu. To były same dzieciaki, poubierane w za duże mundury, z bronią w ręku. Same takie małe chudziny, wyrwane z domu w zupełnie inny świat. Patrzyłam na nich i było mi przykro. Myślałam, że nigdy nie chciałabym zobaczyć moich córek w mundurze. Żadnym. Z jednej strony ja to rozumiem. Izrael obrał drogę konfrontacyjną w stosunkach z sąsiadami, młodzież więc we własnym interesie powinna być zainteresowana służbą wojskową. Z drugiej strony to przerażające, że jakikolwiek naród jest skłonny poświęcić tyle młodych istnień dla zachowania terytorium. Że musi poświęcić w pewnych warunkach, jeśli chce nadal być. Już jakiś czas temu zaczęłam mieć wątpliwości czy to są jakieś rzeczywiste wartości. Rządzą nami ludzie, którzy są komplenie oderwani od rzeczywistości, nie mający pojęcia czym żyje zwykły człowiek. Zajęci są wyłącznie sobą i swoimi brudnymi intersami i przerośniętym do granic absurdu ego. Chodziłam ulicami Ejlatu, patrzyłamna młodych rodziców i ich dzieci. Widziałam, że dla nich liczy się to samo co dla mnie: żeby spokojnie wychować te dzieciaki a potem wnuki. Zapewnić im edukację i szczęśliwe życie.
Zaczęłam marudzić a miałam napisać, że w Izraelu żyją bardzo fajni ludzie. Nikt tam nie zostawi Cie bez pomocy. Samochody zatrzymują się jeszcze zanim podejdzie się do przejścia dla pieszych, autobus zatrąbi czy się zatrzymać i Cię zabrać, pasażerowie tramwaju przypilnują żeby wysiąść na właściwym przystanku, sprzedwca w małym sklepiku, widząc że bierzesz przecier pomidorowy na kolację, przyniesie Ci własną świeżą bazylię, toalety na środku pustyni mają tak czyste, że nie czuć tam żadnego przykrego zapachu. Jednym słowem jest to kraj dla mnie. Tylko jesieni byłoby mi żal. Zimy bez nart.. więc na razie nie planuję przeprowadzki. W każdym razie mam Izrael na uwadze. ;)
Aha! Tylko Izraelczycy się nie uśmiechają! Nie patrzą w oczy.. My też tak jeszcze mamy? :) Tylko wszędzie te bramki sprawdzające czy nie chcesz przypadkiem wysadzić wszystkiego i wszytkich w powietrze...
No dobrze ale ja tam pojechałam na maraton po pustyni! Maraton w zupełnie nowym mieście Ejlacie. W muzeum, na jednej ze ścian umieszczone są zdjęcia jak wyglądał Ejlat w 1945 roku chyba. Pustnia, morze, posterunek policji i poczta. A potem z roku na rok miasto rosło i piękniało, bo Ejlat to naprwadę piękne miejsce. Wyjąwszy te ochydne wielkie hotele nad samą zatoką, jakieś tam Herody i inne takie. Paskudztwo no ale jak wiadomo nie myli się ten kto nic nie robi. Ejlat położny jest na pustyni, w najwęższym miejscu należącym do Izraela. Między Jordanią i Egiptem jest tu raptem parę kilometrów. Z jednak strony góry Jordanii, z drugiej strony góry Egiptu a pośrodku góreczki Izraela. Na tych góreczkach pełno zamaskowanych punkcików obserwacyjnych. I tak się obserwują nawzajem. Izreale Egipt i Joradnię, Jordania Izrael i Egipt a Egipt pozostałych dwóch gagatków i być może to oglądanie sąsiadów zapewnia im w miare jakąś tam równowagę. W ogóle to cieszę się, że moje dzieci polecą do Izraela w styczniu. Bardzo chcę żeby zobaczyly to, czego w Europie w zasadzie już nie ma. Piękna, fizyczna granica między Egptem i Izraelem. Kilometry ohydnego, drucianego ogrodzenia. Niech dzieci jadą, patrzą i się uczą czego w Europie nigdy robić nie wolno.
Aha... o maratonie miało być. No to tak.. państwo Izraelczycy wymyślili sobie maraton po pustyni w listopadzie i mam wrażenie, że to była bardzo dobrze przemyślana decyzja. Zarówno jeśli chodzi o porę roku jak i o ułożenie trasy. Na początek dostaliśmy dwa podbiegi, takie po kilka kilometrów. Niemal niezauważalne ale niesamowicie upierdliwe, po to by w drugiej części maratonu móc korzystać głównie ze zbiegów, a na płaskowyżu z wiatru w plecy. Ale do tego dojdę. Tymczasem jest 4:15 rano. Noc właściwie nie przestpana. Cały czas ktoś łaził, gadał, kąpał się, robił coś do jedzenia. Nie mogłam spać. Na początku trudnego dnia ja po prostu padałam na pysk ze zmęczenia.
Wykąpałam się, ubrałam i wtedy zaczęłam się bać. Pojawiła się natrętna myśl, że to najgłupsza rzecz jaką do tej pory zrobiłam. „nie poradzę sobie i będę musiała zejść z trasy, lleciałam trzy tysiące kilosów tylko po to, żeby zejść z trasy”.
Było po 5.00. Start – 2 km od hostelu, na dworze dość chłodno. Szłam i rozmyślałam nad swoją sytuacją.
1. Nie wyspałam się
2. Na podeszwie prawej stopy blaza jak z Ejlatu do Akaby. Boli, nie mam pojęcia jak z tym biec 42 km, a nawet jeśli da się biec to jak ta stopa będzie wyglądała po biegu?
3. Od kwietnia nie biegałam. Pierwsze regularne treningi wróciły na dwa tydodnie przed maratonem.
4. Bałam się, że stracę siły i bałam się słońca. Bałam się czy będzie dostateczna ilość wody i czy będzie co jeść na trasie. Na wszelki wypadek taszczyłam ze sobą dwa ogromne żele.
5. W środę zrobiłam na nogach około 25-30km.
6. W czwartek na pewno przeszłam 17, choć bardziej przychylam się do wersji dwudziestokilometrowej.
I tak to sobie szłam, a mysli moje czarne jak smoła były tak bardzo, że nie ucieszyła mnie rzeka biegaczy zmierzająca na start ze wszystkich stron, czyli moment który zazwyczaj sprawia, że zaczynam się do siebie uśmiechać. Nie tym razem jednak.
A na starcie było to co wszyscy znamy i kochamy. Buziaki, uściski, harmider rozmów, muzyka i poczułam się zdecydowanie lepiej. Potem odliczanie po hebrajsku (pierwszy raz w życiu!) i można było ruszać w drogę i duch mnie opadł zaraz za bramą startową. Nie żarło w ogóle. Do 2 km, gdzie był pierwszy wodopój, ledwie się dokulałam. Maszyna zdecydowanie nie chciała odpalić. A potem było jeszcze gorzej. Ubita, nierówna droga zamieniła się w sypki żwir, który nie dawał stopom żadnego podparcia. Nogi się w tym zapadały i za cholerę nie szło się odbić. Dawałam sobie szansę na tej nawierzchni do 10 kilometra. I jeszcze myślałam „optymistka”! Do tego teren zrobił się bardzo pofałdowany. W zasadzie ten maraton powiniem mieć w nazwie słowo „kros”. Postanowiłam, że biegnę tak długo jak długo będę w stanie. Grzecznie piłam na każdym wodopoju, przy czym okazało się, że lepszym rozwiązaniem jest zabieranie butelki na droge pomiędzy punktami, niż picie na punkcie z wodą. Po prostu po 500 metrach miałam Sahare w paszczy. Tak nie dało się biec, natomiast popijając sobie po łyczku, biegło się całkiem przyjemnie. No i jadłam na każdym stanowisku z żarciem. To mój pierwszy maraton gdzie tak restrykcyjnie przestrzegałam i jedzenia i picia. Ze strachu! I tak sobie jadłam i piłam aż wypiłam całą wodę Izraela, którą następnie musiałam gdzieś oddać. Na pustyni... po prostu koszmar... z przodu facet, z tyłu facet a dookoła żadnego, choćby najmniejszego krzaczka.
No ale tymczasem dobiegłam do 15 km płacząc w myślach, że zaraz sędziowie zdejmą mnie z trasy bo biegnę na końcu i jestem najsłabszym ogniwem tego maratonu. I potem była nawrotka na 15 km i stał się cud. Po nawrocie odkryłam, że cały czas było pod górkę i dlatego tak mi się fatalnie biegło. Tak mi to poprawiło humor, że morda zaczęła mi się uśmiechać i ten uśmiech za cholerę nie chciał zejść z gęby do 28 km. Ale o tym później.
Zaczęło wreszcie żreć. Nagle przestałam myśleć, że jestem tu najsłabsza, przstałam być zmęczona i zaczęłam wyprzedzać. Drugi upierdliwy i długi podbieg był do 21 km. Sędzia jechał za mną na rowerze. Na górze powiedział, że świetna robota. No to wtedy na serio zaczęłam bieg. Znów wyprzedzałam. Nawet takiego syneczka młodziutkiego. Zerwał się boroczek do biegu jak zobaczył że stara kobieta go goni ale ja sobie pomyślałam, że do mety już się nie zobaczymy. I miałam rację, bo kolega płacił właśnie frycowe za zbyt szybką pierwszą połowe maratonu. Był ugotowany.
Z górki było aż do 28 km. Wtedy krajobraz nagle się otworzył, ukazał się rozległy płaskowyż i doskonale nam znane góry Jordanii. Zastanawiałam się czy kryzys dopanie mnie na 30km czy na 30którymś. Niestety kryzys nie przyszedł ani na 30 ani na żadnym innym kilometrze. Żarło już do samoego końca. Nie twierdzę, że było łatwo. Co to to nie. To jest trudny maraton. Ja tylko jestem chyba w dużo lepszej kondycji niż do tej pory sądziłam. Nie złamała mnie nawet długa, kilkukilometrowa, upalna prosta. Chociaż nie... był jeden taki moment. Cały czas wyprzedzałam, kiedy nagle na 29 km usłyszałam za sobą szybko zbliżające się kroki. „Noż kurka wodna” (!) i rzuciłam okiem na chrta, pewna, że to gość, którego wprzed chwilą wyprzedziłam. Ale patrzę – nie znam człowieka. I wtedy przpomniałam sobie, że wcześniej stała karetka. Ten facet musiał biec dużo szybciej niż jak i tylko go w tej karetce remontowano. Wyremontowali go całkiem nieźle bo już go do mety nie spotkałam.
Na 5 km prze metą skończyła się pustynia, a na 39 zaczęłam sobie ryczeć. Nie mogłam uwierzyć, że kończę ten maraton. Biegłam i wyłam i myślałam sobie, że teraz to już tylko meteoryt może mnie zatrzymać. I znów wyprzedzałam. Na mecie dostałam takiej euforii, że zaczęłam skakac z radości za co dostałam brawa i zobaczyłam sporo kciuków w górze. Jeszcze chwila i bym tam zaczęła wrzeszczeć! Usłyszeć w Izraelu na mecie, że wbiega Izabela Weisman – bezcenne! Pozostło mi już tylko pokonać dwa kilometry na nogach do hostelu. Dało się. :D
Desert Marathon polecam szczerze z całego serca. Trasa jest trudna. Czego nie zrobi odległość, to dokończy słońce i wiatr. Ten maraton poniewiera ale da się go zrobić. Da się! Czego jestem przykładem, choć to nie miało prawa się udać.
Kiedy już się wykąpałam, zasiadłam prze hostelem. Nie ruszyłam się stamtąd bite cztery godziny. Pisałam sobie na fejsie, całowałam i ściskałam mój medal i uśmiechałam się do siebie uśmiechem nieszkodliwego idioty. To była dobra robota! Czas 5.30 i coś tam dla mnie jest czasem rewelacyjnym. Nawet życiówka tak mnie nie cieszyła jak te pięc godzin z okładem. Kocham ten maraton i kocham Izrael.
Może SOVEV EMEK? Może maraton w Jerozolimie? Może nie wiem jeszcze co ale chcę tam znów być. I biegać!
PS. Na zdjęciu chyba 39 km. :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu snipster (2016-11-23,22:35): Miło się czyta o egzotycznych miejscach, które nie przypominają Wąchocka, Pcimia Dolnego, czy innego zakątka w Polandii, tak znanego na co dzień ;) wydaje mi się, że każdy obowiązkowo powinien zaliczyć kilka różnych miejsc, w tym takie właśnie, żeby dotarło, że nasz świat to sielanka... a maratony, maratony to zawsze jest wyzwanie :) Truskawa (2016-11-23,22:56): każdy powinien zaliczyć też po to, żeby zobaczyć, jak bardzo ludzie są do siebie podobni i jak podobne mają oczekiwania od życia. :) paulo (2016-11-24,08:20): Izo, moje słowa tylko mogą obniżyć poziom Twojego dokonania i Twojego przepięknego opisu. Piękne, cudowne i Twoje w 100 % :) żiżi (2016-11-24,10:53): Udało Ci się..udało Ci się "prawie" wycisnąć ze mnie łzy-fantastyczną przygodę sobie wymyśliłaś,wariatka jakiej nie widziałam.Niedawno zastanawiałam się czy jest miejsce ,gdzie nie chciałabym pobiec,powiedziałam wtedy pustynia..piasek,pusto dookoła no i żadnego krzaczka(naprawdę to zrobiłaś????)toż to musi być straszna nuda...a wychodzi z tego co napisałaś ,że było wręcz na odwrót..gratuluję jeszcze raz Iza:) andbo (2016-11-24,11:26): Już od samego opisu "okoliczności przyrody" robi się gorąco; gratuluję i podziwiam Twój sukces!! (2016-11-24,16:56): bardzo ładnie napisane ale ja o śniegu, zimie i nartach ; nie ma z tym żadnego problemu w Izraelu notabene spędziłem tam 2 lata, poprostu pędzi się na północ w okolice góry Hebron gdzie od strony Izraela działają wyciągi/przez większość roku! ...urokiem Izraela jest to że teoretycznie rano można szusować po śniegu a wieczór spędzać nad morzem czerwonym /500 km na południe/ ale da się :)) Truskawa (2016-11-24,18:44): Dziękuję Paulo. :) Truskawa (2016-11-24,18:45): Nie było nudno. Było tak, że już tęsknię za Izraelem i samym biegiem. A odpowiadając na pytani: tak, sikałam na pustyni. W pewnym momencie z tego żwiru usypane były takie kupki. Za jedną z takich większych udało mi się wreszcie zrzucić balast. :))) Truskawa (2016-11-24,18:46): Dziękuję Andrzej! :) Truskawa (2016-11-24,18:47): Zygmunt, niby tak ale już nie byłoby tak jak teraz. I na Poniwiec byłoby daleko. :D Truskawa (2016-11-24,18:48): Aha! Ale masz rację! Da się. :) Mahor (2016-11-24,23:19): Wszędzie bym się Ciebie spodziewał ale na pustyni...W życiu! Aż mam pełno piasku w oczach :-) =Andrzej= (2016-11-25,02:21): JESTEŚ WIELKA!!! Szczera i bezgraniczna zazdrość mnie zżarła , Izabello!!! :D :) kokrobite (2016-11-25,09:20): Cudownie! Przeczytałem jednym tchem. Gratulacje! Truskawa (2016-11-25,13:28): Ja też Maćku. Ja też. :) Truskawa (2016-11-25,13:29): W takim razie Andrzej musisz spróbować za rok. Nie będziesz żałował. :) Truskawa (2016-11-25,13:29): Dziękuję Leszku! :) ocean@o2.pl (2016-11-27,21:15): Gratuluję wspaniałego biegu ... i trochę powspominam...
To był gorący 2015 rok:
https://www.youtube.com/watch?v=xvAQkRVWo6A
;) Truskawa (2016-11-28,12:23): Fajny filmik, o mało co a byłabym rok wcześniej na tym maratonie. :) dario_7 (2017-01-26,10:58): Ja też mam małą zachciankę na maraton w ciepłym kraju (dokładniej - rozważam Dubai Marathon). Ale ukochana zima mocno mnie w kraju trzyma ;) Truskawa (2017-01-26,19:37): A może sovev emek na północy Izraela (październik) albo może maraton po pustyni w Perze w sierpniu? :) Inek (2017-02-03,19:38): Brawo Iza! Niesamowite zdjęcie, Twoja radość jest niezwykła, co tam pustynia z przyległościami, widać tylko Ciebie :) Wielkie gratulacje!!!
|