2016-11-08
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Porto! (czytano: 3080 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/portomarathon/photos/?tab=album&album_id=1120272391396568
Ustawiam się na końcu strefy B, gdzie mieli startować chętni na czasy 3:15-3:45. Ale tuż przed startem zalewa nas potężna grupa ze strefy C, której pozwolono przesunąć się do przodu. Obok mnie baloniki na 4:30. Zdumiewająca organizacja startu... Ale nic to, damy radę!
Przesuwam się do przodu, jestem za balonami na 4:15. Garmin nie chce się włączyć. Zawsze wariuje w nowym miejscu, choć w sobotę na rozruchu włączył się szybko. No ale wtedy byłem sam, a tu tyle zegarków wokół, pewnie długo szukał miejsca na drodze do satelity.
Lecimy. Piękna pogoda, słońce, kilkanaście stopni (miało być mniej wedle prognoz), ocean blisko. Tłoczno, ale to początek. Powoli przesuwam się do przodu - biegnę powoli, ale i tak szybciej, niż większość wokół. Wiele osób uczestniczy w towarzyszącej maratonowi piętnastce. Gdy opuszczą trasę maratońską bodaj około dziesiątego kilometra, zrobi się więcej miejsca. Jest też bieg na sześć kilometrów o nazwie Family Race.
Na dziesiątym jestem już na swoim miejscu w peletonie - przed balonami na 4:00. Mój plan: poniżej 3:50. Ale ten plan zakładał, że w sobotę nie będę dużo chodzić, by oszczędzać się na maraton. Życie go zweryfikowało. W takim mieście, jak Porto, byłoby niewybaczalnym grzechem siedzieć w hotelu, a nie włóczyć się po mieście.
Garmin przed piątym kilometrem ożywa. Nie mam pojęcia, jak biegłem do tej pory, ale szacuję, że po około 5:20-5:30. Do wyliczeń przyjmuję pierwszą piątkę w 27 minut.
Biegnie się doskonale - jest szeroko, wspaniałe widoki na rzekę Duoro i mosty łączące brzegi Porto, nieco dalej sporo fajnej, starej architektury. Trasa leci wzdłuż Atlantyku i rzeki, z jednym krótkim wdarciem się na starówkę. Biegniemy też w obie strony po wspaniałym moście o jakże uroczej oryginalnej nazwie: Ponte de Dom Luis I.
Po drodze dwie zawrotki i kilka łagodnych, długich podbiegów i zbiegów. Z pięć, może siedem kilometrów po kostce, dość paskudnej, bo nie zawsze równej - wielu ucieka tu na chodnik. Dwa krótkie, dość ostre podbiegi na wspomniany, piękny most.
Biegnę w granicach 5:15-5:20. Na około 3:43. Do trzydziestego kilometra jest OK. Wtedy jednak jest drugi z tych krótkich podbiegów na most - wbiegam żwawo, ale na moście zatyka mnie... Oj, trzeba wyrównać oddech i walczyć dalej.
Udaje się na chwilę, ale już potem, na 31 kilometrze, jest źle. Tak to jest - gdy sił ubywa, takie drobne utrudnienia, jak krótki podbieg, kosztują wiele.
Na paru kolejnych kilometrach bardzo zwalniam. Nawet do około siedmiu minut na kilometr. Zależało mi, by po trzech latach znowu zejść poniżej 3:50, przygotowywałem się solidnie, odpuściłem inne starty, ale widzę, że nie dam rady. Piątkowa podróż - 11 godzin z domu w Jeleniej Górze do hotelu w Porto, a potem kilka godzin łażenia po Porto... Maraton właśnie wystawia rachunek.
Najchętniej bym się przeszedł... Ale nie wolno! Nie wolno wywieszać białej flagi. Jak mówią ludzie piłki nożnej: jeśli nie możesz meczu wygrać, postaraj się go nie przegrać.
Muszę walczyć o uratowanie złamania czterech godzin. Zbieram resztki sił. Kolejne kilometry po około 6:30. Byle to utrzymać do końca. Za metą położę się i napiję zimnego piwa...
Ale najpierw, chyba na 35 km, czuję, że chcę czegoś słodkiego. Łapię na punkcie kawałek pomarańczy i wysysam go dokładnie. Nigdy na płaskich maratonach nie czułem tak mocno braku cukru, może powinienem wsuwać na trasie trzy żele, a nie dwa?
Wspaniale wygląda Atlantyk na ostatnich kilometrach - jakbyśmy biegli wprost do niego. Ale potem lekko zakręcamy w stronę mety. Mnóstwo kibiców, instynktownie przyspieszam na końcówce (czterdziesty drugi w 6:15). Trzeba do końca bardzo uważać, bo małe dzieci wpadają na trasę, ktoś z nimi biegnie trzymając je za ręce i wywraca się, razem z nimi, trzydzieści metrów przed metą.
Koniec! Nawet nie wiem, jaki mam dokładnie czas. Brutto 3:59:40 - tyle pokazuje zegar nad metą. Na razie jednak nie mam siły, by się tym zajmować. Kobieta wręcza mi bardzo ładny medal... Powinna zawieszać na szyi! To nie sardynki...
Worek z wodą i napojem pomarańczowym oraz piwo ciemne i jasne tuż za medalami, koszulki finishera dalej. Brawo - to dobra kolejność. Ale zanim dojdę po koszulkę, siadam, ale tylko na moment, bo skurcze łydek wyganiają mnie z ławki na asfalt. Leżę, raczę się piwem, słoneczko grzeje - żyć nie umierać!
Koszulka finishera z długim rękawem wysokiej jakości. Organizatorzy zaszaleli - już w pakietach startowych dawali koszulki (techniczne, ale gorsze) wszystkim. Obok laserowa, błyskawiczna grawerka imienia, nazwiska i czasu netto na medalu (za 5 euro). Wreszcie wiem, ile biegłem: 3:56:45. Trzynasty wynik w dziewiętnastym płaskim maratonie. Szesnasty raz poniżej czterech godzin. Dwie minuty i czternaście sekund szybciej, niż wiosną w Wiedniu. Siódmy raz, w tym czwarty z rzędu, 3:5X. W sumie w normie - ani szału, ani wstydu.
Dochodząc do siebie na asfalcie gadam z Manuelem - miejscowym Portugalczykiem. Uwielbiam takie sytuacyjne, maratońskie rozmowy - dzień wcześniej na pasta party miałem okazję w podobnym duchu pogadać o bieganiu z Polką z Innsbrucka. W ogóle rodaków widać i słychać - na mecie maratonu 84 (wszystkich uczestników maratonu 4751). W klasyfikacji narodowej jestem na miejscu 21.
Pstrykamy foty z Manuelem. Jest tak świetnie, że żal się stąd ruszać. Pod względem urody trasy maraton w Porto oceniam jako jeden z najpiękniejszych z ponad trzydziestu, w których uczestniczyłem. Ocean, rzeka, most, mnóstwo przestrzeni. W dodatku wszystko w słońcu, ale nie w upale.
Nie trafiam do metra, którym przyjechałem. Idę przed siebie, zakręcony, siadam gdzieś na kawie i piwie. W knajpie leci TV, a tam oczywiście futbol. Portugalczycy mają na punkcie piłki nożnej świra. W piątek w samolocie z Berlina do Porto leciało sporo kibiców FC Porto. Myślałem, że wracają z meczu swej drużyny w Lidze Mistrzów, ale nie! Oni lecieli z Berlina, gdzie mieszkają, do Porto na niedzielne wielkie derby Portugalii: FC Porto - Benfica Lizbona. Niektórzy wracali w poniedziałek tym samym lotem, co ja.
Wieczorem wyprawiam się na samotną kolację do dzielnicy portowej - koledzy polecali sardynki z grilla i białe wino. Pycha!
W poniedziałek od rana zwiedzanie. W sobotę kilka miejsc odpuściłem, bo były kolejki turystów. Widoki ze słynnej wieży, księgarnia Lello (zachwycająca do tego stopnia, że kupiłem w niej przewodnik po Portugalii w nadziei, że tu wrócę), nadzwyczaj bogato zdobiony w środku kościół św. Franciszka. Plus spacer po starych, wąskich, stromych i krętych ulicach dzielnicy zwanej Ribeira.
Porto jest rewelacyjne, maraton też, choć pod względem organizacji przeważa w nim fantazja nad porządkiem. O starcie i mecie wspomniałem, na trasie zaś były długie odcinki, które zawodnicy biegli w obu kierunkach. Choć nie było zbyt szeroko, oddzielone były tylko słupkami, a nie barierkami. W efekcie tłum biegnący na taki czas, jak ja, przekraczał swoją połówkę jezdni spychając biegnących z przeciwka ścigaczy do krawężnika.
Na trasie były też słupki przytwierdzone na stałe, zupełnie nie zabezpieczone i nie oznakowane, których podczas biegu w tłumie nie sposób było w porę zauważyć. Biegacze ostrzegali się przed nimi głośnymi okrzykami, ale i tak... Starszy maratończyk zderzył się z tym słupkiem na moich oczach. Sam mało się nie wywaliłem na kostce. Ale to akurat był efekt mojego zmęczenia.
Generalnie - pomimo niedoróbek - polecam maraton w Porto. Bardzo! Wspaniała trasa, przepiękne miasto, pogoda fajna, ceny - jak na Unię Europejską - umiarkowane. Idealny cel ma maratoński weekend!
Międzyczasy:
6.7 km - 36:48
10 km - 54:03
11.7 km - 1:03:21
13 km - 1:09:54
20 km - 1:46:34
Połówka - 1:52:07
28.1 km - 2:28:59
30 km - 2:39:14
31.3 km - 2:48:30
40 km - 3:42:42
41.3 km - 3:50:55
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mati74 (2016-11-09,17:00): Brawo.Przemysle i moze odwiedze stare katy kokrobite (2016-11-09,17:34): Warto :-) kryz (2016-11-09,21:08): Gratulacje ... Zazdroszczę startu, ale zazdroszczę w sensie pozytywnym. Moi znajomi też biegali ten maraton w 2015.r. i też go polecali ... kryz (2016-11-09,21:13): Do spotkania Leszku już chyba nie w tym roku na jakimś biegu... Ja w niedzielę z kolegami biegam maraton w Ravennie. Też przepiękny maraton ... Biegałem tam w 2014.r. A jeszcze piękniejszy jest medal z tego maratonu, każdy inny, robiony ręcznie ... kokrobite (2016-11-10,08:10): Krzysiek, Ty masz zdrowie! Tyle maratonów rocznie... Życzę udanego wypadu do Rawenny :-) straszek (2016-11-10,15:23): Fajnie się czytało, pięknie walczyłeś w pięknym Porto, po powrocie walcz z kopalnią kwarcu ;)bo tam też trzeba wygrać! kokrobite (2016-11-10,15:54): Staszku, dziękuję za miłe słowa i pozdrawiam! slahor63 (2016-11-15,12:37): Drogi Leszku! Zabrakło Ci jednego żelka, kilku kostek cukru i... boskich dźwięków Fado na trasie. Może w Lizbonie coś w tej ostatniej kwestii... zorganizujemy? kokrobite (2016-11-15,20:03): Już czekam na Lizbonę :-) Choć to aż 11 miesięcy. Zakochałem się w Portugalii.
|