2020-10-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 10-lecie maratońskiej życiówki (czytano: 1990 razy)
Pisałem tu niedawno o mojej maratońskiej antyżyciówce, więc niech będzie i o życiówce, tym bardziej, że wczoraj stuknęło jej 10 lat!
Rzadko zdarza się, że wszystko wychodzi idealnie, ale tak właśnie było 24 października 2010 w Dębnie.
W Dębnie była forma (trening według planu, a nie beztroski) i mniej kilogramów niż teraz (nauczyłem się asertywności, gdy częstowano mnie ciastem, przy okazji zwróciłem uwagę, że to powszechny zwyczaj, generalnie bardzo miły). Był też dobry plan startów na cały rok, oszczędny, z ustaleniem startu priorytetowego – w Dębnie. Pojechałem tam wyposzczony, a nie zmęczony sezonem, wyeksploatowany.
Forma, waga i ustalenie priorytetu często jednak nie wystarczają, jeśli popełni się jakieś inne błędy bądź choćby jeden błąd.
Nie popełniłem żadnego, w dużej mierze dzięki nieocenionym kolegom i szczęśliwym zbiegom okoliczności.
Po kolei:
Bliska podróż z domu – raptem 4 godziny samochodem, z Wojtkiem za kółkiem.
Miasto bez pokus – gdy zapytałem kolegów, gdzie jest centrum, usłyszałem, że jesteśmy w sercu Dębna (czyli pod Biedronką). Kupiliśmy sobie po puszce piwa, wypiliśmy grzecznie na bazie i poszliśmy spać. Bazą była plebania… Naprawdę, nie było gdzie zabalować ani pójść w melanż, choćby malutki.
Z plebanii na start było może 100 metrów – luksus!
Plebanię wybrał i pokój zarezerwował Wiesiu. W życiu sam bym na to nie wpadł.
Idealne maratońskie śniadanie (spagetti z oliwą i kawa). Dzień wcześniej zamówione w barze mlecznym, kilkaset metrów od plebanii. Miłe panie zgłosiły gotowość na szóstą rano – trzy godziny przed startem. Nie trzeba było tłumaczyć, czemu tak wcześnie, po co, itd, co często zdarza się w renomowanych hotelach. Dębno to jednak stolica polskiego maratonu.
Luz na trasie. Biegło może tysiąc osób – to było w okresie przed wielkim boomem biegowym w Polsce, maratony nie były jeszcze tak popularne, jak później. Nie trzeba było koncentrować się na tym, by nikogo nie potrącić, bądź samemu nie oberwać, ani na biegu po optymalnej linii, bez nadkładania. Luksus!
Szybka trasa, chyba jeden podbieg, ale łatwy. Dobrej jakości asfalt. Świetne punkty z piciem, łatwe w obsłudze dzięki stosunkowo niskiej frekwencji. Obsługa fachowa – wychodzili z kubkami na trasę, brało się picie w locie, bez zwalniania.
Dyscyplina taktyczna – w pewnym momencie nogi chciały szybciej, dużo szybciej, ale je opanowałem. Dzięki temu wytrzymały do końca.
Pogoda – około 10 stopni. W jednym miejscu wprawdzie wiało i inni na wiatr narzekali, ale ja byłem taki nakręcony, że ledwo go poczułem.
Nastawienie. Motywacja. Ogromna (bardzo mi zależało na połamaniu 3:40), ale udało się zachować zimną krew i nie spalić maratonu na pierwszych kilometrach jakąś nierozsądną szarżą w szczeniackim stylu.
Zakładałem 3:36, a skończyłem w 3:34:47.
Potem jeszcze tylko raz zszedłem poniżej 3:40 – wiosną 2011 w Pradze, w znacznie trudniejszych warunkach (ciepło, szyny, kostka, tłum). Przez kilka lat (do 2017) trzymałem się poniżej czterech godzin, ale w 2018 zanotowałem zjazd wyników na ponad 4:20. Później trwała odbudowa, udało się na bardzo trudnej trasie w Atenach nabiegać 4:09. W 2020 chciałem wrócić pod cztery godziny, ale z powodu wirusa nie udało się wystartować w żadnym płaskim, atestowanym maratonie.
Rok rewelacyjnej mikroturystyki biegowej i pieszej, głównie w górach, sprawił jednak, że wraca ochota na szybsze bieganie po ulicach i bieżni. Jak dziś – 21 km tam, gdzie nikt nie biega, czyli w Starej Kamienicy i innych izerskich wsiach. Broni nie składam. Życiówka ma zbyt długą brodę.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2020-10-26,08:33): Miło powspominać :) 2010 rok też jest bliski mojemu sercu, bo wtedy zacząłem moja przygodę w zawodach biegowych :) Ale do 3:34 w maratonie nigdy nie doszedłem :( Trzymaj się kokrobite (2020-11-02,18:28): Paulo, trzymamy formę! Pozdrawiam! andbo (2020-11-08,20:29): Jeszcze będzie pięknie! Ważne, że trzymasz fason i ...formę.
|