2020-10-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 100 kilometrów i 37 (lat) samotności długodystansowca (czytano: 2256 razy)
"Radio podaje co godzinę wiadomości.
Spikerzy wiedzą wszystko; niemożliwe
Zdawałoby się, żeby każda godzina
Zabijała, kradła i oszukiwała. A jednak
Tak jest, godziny jak lwy pożerają
Zapasy życia. Rzeczywistość przypomina
Sweter przetarty na łokciach.
Kto słucha wiadomości, nie wie
że w pobliżu, po ogrodzie mokrym od deszczu
Spaceruje mały szary kot i bawi się,
Mocuje z twardymi łodygami traw."
A.Zagajewski z tomiku Oda do Wielości,
Ultra Kotlina to było takie moje małe wielkie marzenie
Małe bo w covidowym czasie zawirowań trudno od życia wymagać zbyt wiele
wielkie bo dystans do skromnych nie należy
W tym roku jednak coś jest inaczej
i nie tylko za sprawą zmian które otaczają wszystkich
ale przede wszystkim zmian w moim własnym życiu
których nie umiem
i wiem że nie chcę zatrzymać
tak jak siebie gdy zaczynam biec...
Wszystko zaczyna się 37 lat temu to tego dnia we wtorek przed południem przychodzę na świat
jestem jedynaczką z czwartej ciąży i już dziś wiem że to nie jest fakt bez znaczenia
Skomplikowany ciąg życia
jak wrzucone w pośpiechu do damskiej torebki słuchawki
i moja droga przez nie
przez nieustanne rozplątywanie
każą mi wierzyć że choć rodzice nie dali mi drugiego imienia
mogłoby ono brzmieć determinacja
Wbrew pozorom nie jest to cecha wszystkich biegaczy długodystansowych
niewątpliwie jednak każdy kto ją posiada
jest skazany w pewnym sensie na samotność
bo brnie dalej niż ktoś inny chciałby pójść
To właśnie dystans nie prędkość w bieganiu zawsze mnie pasjonowały
stąd wzięło się też początkowe nieporozumienie z testem Coopera
ja po prostu myślałam że mam długo biec
nie zakładałam że to musi być szybko
bieg okazał się za krótki i za szybki
nieporozumienie
jak ze sobą w młodości
z wiekiem podobnie jak z dystansem czuję się coraz lepiej we własnej skórze
wiem już że nigdzie nie muszę się spieszyć
czego chcę od życia
a czego nie chcę
potrafię zawalczyć o siebie
Nie boję się zgubić
zapytać o drogę
biec własną ścieżką
ale też doceniam już fakt że razem raźniej
i wszystko ma większy sens
Tylko jak to się ma do samotności długodystansowca?
Mojego Trenera od Serca i Niezniszczalną Ewę którzy mi towarzyszą w tej podróży
poznałam na moich pierwszych biegach w życiu
pierwszym w ogóle i pierwszym górskim
Ona wciąż jest niezniszczalna
a on wciąż jest w moim sercu
Takich miejsc i takich ludzi się nie zapomina
takich ludzi się po prostu kocha i za nimi podąża
tym razem jednak to oni mają podążać za mną
dlatego też wiem że to będzie ważny bieg
Pogoda w Szklarskiej nie zaprasza raczej do dłuższego biegania
jest przejmująco zimno i zanosi się na deszcz
ja jednak nie zamierzam z tego powodu płakać
spakowana na wszelkie możliwe sposoby jestem od kilku dniu
mam cały bagażnik ekwipunku
plan czasowy
żywieniowy
dodatkowy sprzęt
mam uśmiech na twarzy
kopniaka na szczęście
i buziaka na drogę
czego chcieć więcej?
Wiadomo nie spalić początku
Zgodnie z zaleceniem Trenera od Serca należy pilnować tętna :-)
Rzecz oczywista dla ultrasa trudniejsza z wykonaniem
zwłaszcza jak się ma problem z wyczuciem tempa na starcie
i nie widzi HR na ekranie zegarka w opcji z truckiem
No ale truck jest to się przynajmniej nie zgubię
Zupełnie nie w swoim stylu puszczam przodem pół stawki biegu
która niemalże w alpejskim stylu na hurraaa leci na Szrenicę
Nie tym razem
myślę sobie w duchu zagryzając wargi
powietrze jest rzeźkie unoszą się w nim drobinki czegoś na kształt marznącej mżawki
która tworzy dziwną mgiełkę w słupie światła czołówki
Delikanty wiatr wzmaga się wraz z wysokością
w tle słychać stukot kijków i oddechy innych biegaczy
ja swojego nie słyszę
to dobry znak...
Wschód słońca szary i mglisty na Szrenicy
przypomina mi wszystkie te razy kiedy tutaj byłam
i uświadamia że do pierwszego punktu to mam mniej więcej maraton karkonoski do zrobienia
a potem jeszcze tylko 100 km :-)
Droga jest prosta jak paliki wyznaczające czerwony szlak grani
kamienie nie są dla mnie problemem
to raczej na drodze bez nich nie umiem się odnaleźć
a tu czuję się zupełnienie naturalnie
skaczę z kamienia na kamień
i już wiem skąd wziął się mój naturalnie długi
przypominający wieloskok krok biegowy
daję sobie czas w fazie lotu aby spojrzeć gdzie postawić nogę
na asfalcie to raczej przeszkadza
spowalnia mnie tylko
tutaj jestem szybsza od innych i z każdym kilometrem przesuwam się w stawce do przodu
Wyłączam czołówkę i chowając ją do kieszeni
zastnawiam się nad kurtką gdyż właśnie zaczyna padać
uznaję że póki to tylko drobna mżawka jakoś dam radę
i nie będę się grzać na siłę w kurtce
skupiam się na taktyce biegu i ramach czasowych
Póki co mieszczę się w nich niemal idealnie
co dodaje mi pewności siebie i uspokaja
Na pierwszym punkcie w Odrodzeniu jestem po 2h 52min czyli dokładnie z założeniami
zgodnie z nimi nie mam tu też mojego supportu
Zbyt skomplikowane i czasochłonne miejsce dotarcia
Dezynfekuję więc ręce uzupełniam płyny i posilam się tym co jest
Tak się składa że są moje ulubione pomarańcze
pochłaniam więc dwie ćwiartki i lecę dalej
Przede mną Śnieżka we mgle i zacinającym deszczu
już wiem że bez rękawiczek i kurtki się nie obejdzie
doświadczenie zdobyte wcześniej z kaprysami tej białej damy
przyzwyczaiło mnie aby zapuszczając się w te rejony
być przygotowaną na różne scenariusze
Jak się się okazuje czeka mnie najgorszy z możliwych
Im jestem bliżej szczytu tym bardziej pada
Deszcz miesza się z porywami wiatru tworząc zacinające fale
Pomimo tych niezbyt przyjaznych warunków biegnie mi się całkiem dobrze
ubieram się we wszystko co mam przed schodami
i po łańcuchach ruszam na skąpaną we mgle królową Karkonoszy
Droga dłuży się niemiłosiernie
zapewne też powodu zerowej widoczności
ale w końcu jest stacja meteo na szczycie
marzę teraz tylko o tym
aby czym prędzej ewakuować się z tego miejsca
Wiem że im niżej tym będzie mi cieplej nawet w deszczu
We mgle prawie nic nie widać
mijam osoby z numerami startowymi nabiegające z różnych kierunków
Pytam czy na pewno bierzemy udział w tych samych zawodach?
- Tak tak zgubiliśmy się z kilkoma biegaczami i wracamy na trasę
Na szczęście mam trucka
który precyzyjnie kieruje mnie na zbieg w stronę przełęczy Kowarskiej
W drugim punkcie mają czekać na mnie Mój Trener od Serca i Niezniszczalna Ewa
Z każdym krokiem robi mi się cieplej
Do tego przejaśnia się i przestaje padać
Przemek dzwoni do mnie z pytaniem gdzie jestem
- 35 kilometr - odpowiadam po rzucie oka na zegarek
To znaczy że zaraz będę na punkcie na 40km
Ta myśl ciągnie mnie na przyjemnym zbiegu
Do punktu wpadam jeszcze przed zakładanymi 6h
jestem kompletnie przemoczona ale niezmęczona
to ważne prztrwałam najgorsze myślę sobie
nie wiedząc co ma mnie tego dnia jeszcze czekać
Pierwsza i najważniejsza rzecz to przebrać się
Patrząc jednak na mobilny punkt odżywczy w bagażniku samochodu
w którym jest wszystko co uwielbiam nawet arbuzy
robię się natychmiast głodna
rzucam się na ten festiwal smaków jak dziecko wpuszczone do sklepu z zabawkami
które może wybrać co tylko chce :-)
Szybka analiza tego co potrzebuję i nagle okazuje się że nie mam powerbanka
aby podładować zegarek
Po minie Mojego Trenera od Serca widzę jakie to będzie karkołomne
zdążyć dojechać na kolejny punkt do Janowic przez Szklarską Porębę
- To będzie jakieś 60km kiwa głową a starczy Ci w ogóle baterii ?
- chyba tak mam jeszcze jakieś 30%
Nietrzymanie mocy przez mój Suunto Ambit 3 run
jest wkurzające jak nietrzymanie moczu przy zapaleniu pęcherza
choć zegarek do starych nie należy no ale widać nie trafiłam na model dla siebie
Zegarki padają a ja biegnę dalej taki los ultrasa
W punkcie po raz pierwszy dowiaduję się o swojej lokacie
Jest nieźle jestem 4 kobietą
Teraz tylko to utrzymać i zaatakować po 80km myślę sobie
brzmi banalnie trudniej z wykonaniem zwłaszcza przy tej pogodzie
Na razie jednak nie pada
Korzystając z okna pogodowego opuszczam czym prędzej punkt
Przede mną kolejne 20km do Janowic Wielkich
gdzie rok temu pod osłoną nocy zaczynałam Ultra Kotlinę 80
Dalej trasę już znam pocieszam się w duchu
choć są tam drobne zmiany
jeśli zegarek wytrzyma choć do Janowic
nie powinnam się już zgubić
Odcinek którym biegnę w dużej mierze z górki i przez zalesione tereny
jest bardzo przyjemny
można się rozpędzić i złapać rytm
Na jednym z płaskich odcinków dopada mnie z zawrotną prędkością i wyprzedza dziewczyna
zanim się orientuję z jakiego biegu jest już znika
Nie mam więc pewności co do utrzymania swojej lokaty
ale pojawiający się coraz częściej na trasie kibice-turyści dopigują
Pan kręcący film z biegu wskazuje mi drogę
i pokrzepia słowem brawo jesteś 4 ale te przed Tobą nie wyglądają tak dobrze
To cenna dla mnie informacja
Nie straciłam pozycji i jest o co walczyć
przyspieszam kroku
Przed samym punktem w Janowicach zaczyna znów padać
Wbiegam na teren parku w strugach deszczu
i niemal natychmiast kieruję się do samochodu
z nadzieją przeczekania ulewy
Deszcz jednak wcale nie zamierza odpuścić
- Co chcesz? - pyta mnie stojąca w kurtce Niezniszczalna Ewa z kapiącym z kaptura deszczem
- Co chcę? Sama nie wiem na pewno powerbank jest pilnie potrzebny macie go?
- Tak!
Jestem uratowana
Dalszy bieg bez wiedzy gdzie jestem i w jakim czasie mógłby wybić mnie z rytmu
Posilam się pysznym ciastem karmelowym i ciepłą herbatą
Zakładam kurtkę i ruszam dalej w drogę
Deszcz nie może się zdecydować czy chce padać czy nie
a ja walczę jak upchnąć powerbanka i kabel od zegarka w kamizelce
tak aby wygodnie móc zdejmować i zakładać kurtkę
W końcu się poddaję i po kolejnym zagotowaniu się w kurtce postanawiam ją całkiem zdjąć
Deszcz właściwie tylko pokrapuje myślę sobie
Przede mną jednak długi odcinek po otwartych przestrzeniach w stronę Komarna
Robi się nieprzyjemnie zimno
Na dodatek buty rozjeżdżają mi się w błocie na kompletnie rozmoczonej trasie
Właściwie ciężko wybrać dobre miejsce gdzie postawić stopę
każdy krok to dodatkowa energia na złapanie równowagi
Gdzieś w tym wszystkim gubię radość biegu
i zaczynam tęsknić za Przemkiem
wiem że widok jego
Ewy i ciepłego suchego samochodu podniósłby mnie teraz na duchu
ale jak w życiu trzeba lubić co się ma
mam na sobie mokre ubranie od ponad 10 godzin jest mi zimno i robi się ciemno
szukam czegoś co mnie pokrzepi
wyjmuję telefon i zauważam że na stronie drużyny
Ultra Siostra donosi że jestm trzecia a nieżyczliwi mi ludzie kibicują
Jak to mam w zwyczaju w takich sytuacjach natychmiast się pionizuję
i zaczynam szybciej przebierać nogami
choćby skały srały utrzymam to
i nie jest to życzenie lecz postanowienie
jak mawiała już nie moja i już nie szybsza połowa
Ty zawsze osiągasz to co chcesz
Tak będzie i tym razem...
Punkt w Komarnie to jeden namiot na środu pola i wszeogarniającej szarugi
a obok jeden samochód
a w nim moi ludzie <3
Jak oni tu dotarli po tym błocie zachodzę w głowę?
wsiadam na dłuższą chwilę do ciepłego i suchego
przebieram kompletnie przemoczone ubranie razem z bielizną
Mój trener od Serca utwierdza mnie w faktach
jedna dziewczyna przede mną zeszła w Janowicach
i jestem na 3 pozycji
Z jednej strony bardzo mnie to cieszy
z drugiej wiem że to dopiero połowa drogi
a z każdą chwilą wysiąść jest coraz trudniej ale wiem że muszę
kurtka w której zbiegałam ze Snieżki i rękawiczki są suche
więc mam co na siebie włożyć na ten ziąb to ułatwia decyzję
i po chwili znów jestem pośrodku złotej polskiej jesieni średniowiecza :-)
Przede mną Góra Szybowcowa i z pamięci wiem
że znów czekają mnie odcinki wietrzne na otwrtych przestrzeniach
zaciskam zęby brnę dalej samotnie przed siebie
Mała liczba uczestników plus spora liczba dnfów w tych warunkach
oraz rozciągnięcie stawki w tak długim biegu powodują
że cały bieg jestem praktycznie sama ze swoimi myślami
jak w życiu na co dzień myślę sobie
człowiek zdany na siebie sam większą część czasu
stara dobra sprawdzona samotność długodystansowca
w której odnajduję się doskonale
Z rzadka jednak udaje mi się kogoś dogonić
albo komuś mnie
Tym razem doganiam maszerującego o kijkach innego uczestnika
- Leć leć zaraz będzie z górki to mi uciekniesz ja już tylko idę
- co się stało kontuzja ? - pytam
- nie kolana mi po prostu wysiadły nie jestem w stanie już biec
- może weź coś przeciwbólowego ?
- nie dzięki nie biorę leków jak biegam
- ja też tak kiedyś myślałam, aż kiedyś spróbowałam i się okazało że to pomaga i da się dalej biec
Biegacz z kijkami nic już nie odpowiedział
zostawiłam go na zbiegu z myślami czy mam rację czy nie
Ja się nad tym nie zastanawiam
ból jest nieodłączną częścią ultra jak życia nie da się go uniknąć
ale jeśli można go zmniejszyć tak żeby biec dalej tam gdzie inni mogą już tylko iść to czemu nie ?
Z takiego założenia wychodzę
i biegnę dalej choć 20km temu poczułam nogi
ale wzięłam ibuprom i poleciałam dalej
Gdy tak rozważam ten element taktyki w ultra
W ciemnościach które przed chwilą mnie dopadły nadeptuję niefortunnie na ostry kamyczek
i przechodzi mi prąd od dużego palca przez całą lewą stopę
po chwili jednak przechodzi i czuję że mogę biec dalej
choć palec jest jakby nie do końca mój
a więc jednak coś czuję
nie jestem maszyną
Odcinek do punktu choć krótki z mapy
dłuży mi się niemiłosiernie
na koniec jeszcze spowalnia mnie straszne błoto
tak to ten moment kiedy muszę zmienić Salomony ze startym bieżnikiem na nowe suche i przyczepne
Buty mają co prawda swoje wydeptane i od wielu godzin są mokre
ale wiedziałam że na początku zrobią robotę tym że mnie nie obetrą
Dodatkowo zabezpieczyłam się pięciopalczastymi skarpetkami i sudocremem
i tak pomimo kilkunastu godzin w mokrych butach nie mam ani jednego pęcherza
to była dobra decyzja
Na Górę Szybowcową 85km trasy docieram po 13h
na podejściu widzę w oddali światełko czołówki
wiem że to Przemek wybiega mi naprzeciw
martwi się
Zabiera mnie do ciepłego samochodu
gdzie on i Ewa raczą mnie ciepłym czerwonym barszczem oraz filetem z piersi z kurczaka i ziemniakami
trzęsąc się z zimna zjadam to wszystko bez gadania
rękawiczki które były jeszcze przed chwilą suche znów są mokre
i najcieplejszą kurtkę mam od prawie 3h na sobie
wiem co muszę zrobić zmienić kopletnie przemoczone buty
przepinamy czip
sypiemy stopy talkiem i zakładam suche buty
tak tego było mi trzeba
po obiedzie i w suchych butach zbiegam z Góry Szybowcowej jakbym była świeżutka
jest tu trochę kluczenia
miejscowości
ale trafiam za każdym razem bezbłędnie w skręt dzięki truckowi
Łapię jakby drugi oddech i nawet po schodach w górę mam siłę biec
Do następnego punktu na 98km trasy mam niespełna 13km
Jest dobrze
Nie pada
Wciąż jestem trzecia
Do Goduszyna wbiegam z zapasem energii
włściwie wbiegamy razem z Przemkiem
który czeka na mnie już od zakrętu do punktu
Podobno jest tu ciepła zupa ale nie chcę
odhaczam się tylko w punkcie uzupełniam co trzeba i lecę dalej
Chcę wykorzystać moment że jest ok
wiem że w tak długim biegu to tylko chwila
i jeszcze przyjdzie kryzys
chcę do tego czasu być jak najbliżej mety
Jeszcze tylko maraton myślę sobie
Do tego Twój urodzinowy
gdzieś na tym odcinku łapie mnie północ
Są już Twoje urodziny
nie pada
będzie dobrze
musi
jedynym moim zmartwieniem jest to że robi się coraz zimniej
a ponieważ opadłam z sił
nie jestem już w stanie rozgrzać się w biegu
W przemoczonych rękawiczkach trudno się zagrzać
przychodzi kolejny kryzys
W świetle czołówki widzę swój oddech
i nic wokół w gęstej mgle słup nawet mocnego światła zmienia się w mleczną poświatę
zmianiam ustawienia mojego ledlansera na średni poziom i jest ciut lepiej
choć teraz słabiej widzę to co pod nogami
Z drugiej strony coraz trudniej omijać przeszkody biegnę po prostu przez błoto
Punkt w Górzyńcu na 112km pamiętam jak przez mgłę
chyba nie ma już ze mną zbyt dobrego kontaktu
zmęczenie i przemarznięcie robią swoje
pamiętam tylko że pytam Przemka czy dadzą radę dotrzeć do ostatniego punktu
w okolicach starej kopalni
odpowiada że tak
Zabieram kijki bo ma być solidne podejście w stronę Jakuszyc
i ruszam dalej
Na tym etapie nie mam już żadnej przyjemności z biegu
ale zauważąm że nie tylko ja
choć podejście okazuje się mniej wymagające niż zapamiętałam
jeden z biegaczy wraca do punktu
- Coś się stało? pytam myśląc że coś zgubił
- tak wywrotka i kontuzja pleców dopóki działa ketonal jest ok ale nie dam rady ukończyć - odpowiada z żalem chłopak
Znów zostaję sama na trasie
Co gorsza moja i tak ustawiona na średni poziom światła czołówka zaczyna gasnąć
No tak większość trasy biegłam na maksymalnym trybie oświetlenia
a tak urządzenie działa do 7h jest gdzieś przed 2:00 w nocy a od 17:30 biegnę po ciemku
wcześniej korzytałam też godzinę od startu
To by się zgadzało
Modlę się by starczyło światła do punktu
gdzie liczę że dotrą Przemek i Ewa a tam wymienię czołówkę na zapas
W drodze do celu z martwej ciszy wyrywa mnie dźwięk telefonu
To Mój Trener od Serca
-Patuś nie damy rady dotrzeć do tego punktu zjeździliśmy cały Park Natura
tam nie ma dojazdu musisz dobiec do drogi
- daleko to od punktu bo jest mi strasznie zimno i gaśnie mi czołówka
- nie kawałek dalej będziesz miała to miejsce przy trasie stoimy są tu tasiemki
Modlę się aby to było zaraz za punktem do którego mam jeszcze sama nie wiem ile
Nie wiem bo właśnie po 129km pada mi zegarek choć ładowałam go drugi raz
wygląda na to że to przymrozek jest przyczyną
Jak na złość na drodze do punktu co i rusz wpadam w jakieś kałuże
Znów mam całe mokre nogi
i nie czuję już palców rąk z zima
kije tylko pogarszają sprawę nie bardzo mam jak je przypiąć do kamizelki
wiedziałam że bedę niepotrzebne - złoszczę się sama na siebie
Gdy docieram do ostatniego punktu nie ma tam nikogo
jest tak zimno żę obsługa czeka w samochodzie
wysiada do mnie rosły mężczyzna
i proponuje ciepły izotonik z pomarańczą - pomysł autorski koleżanki z punktu
prosi o wyjęcie kubeczka
Zdejmuję rękawiczki ale ręce mam tak zziębnięte że z trudem wyjmuję gumowy kubek z kamizelki
widząc to wolontariusz zdejmuje swoje rękawiczki
i ogrzewa moje dłonie w swoich
chce mi nawet dać swoje rękawiczki ale grzecznie dziękuję
nie mogłabym mu ich przecież zwrócić
nie wiem kim jest ten człowiek ale w tamtej chwili
jest dla mnie po prostu aniołem choć nadal jest mi zimno
ciepły izotonik poprawia sytuację
Na odchodne pytam jak daleko do drogi
jakieś 5km odpowiada
wybiegam z punktu i chce mi się płakać
choć wiem że Przemek mówił że wyjdzie po mnie z latarką i ciepłą kurtką
Biegnę i biegnę ale ani jego ani drogi nie widać
Po bardzo długim zbiegu lasem w dół w końcu wypadam wprost na zaparkowany samochód
Widzę śpiącą w nim Ewę i stukam w szybę
otwiera mi drzwi mogę wejść i się zagrzać
- ale gdzie jest Przemek? - pytam przejęta
- nie wiem wybiegł po Ciebie nie widziałaś go
- nie, musieliśmy się minąć
- zaraz do niego zadzwonię odpowiada Ewa
Piję coś ciepłego obserwując połyskujący szron na szybach samochodów to dlatego tak mi zimno
W końcu z lasu wybiega światełko
Widząc Przemka mam ochotę się przytulić i już tu zostać
ale do mety wg Ewy szacunków mam jeszcze jakieś 8km trudnego Karkonoskiego terenu
Nie ma co siedzieć
Biorę od Przemka czołówkę i maszeruję z powrotem do lasu
Próbuję chwilami biec ale jest mi tak zimno
że nie jestem w stanie zatrzymać drżenia szczęki
Cała się trzęsę
Na podbiegu w dwóch przeciwdeszczowych kurtkach robi mi się ciut cieplej
ale po ok 3km trasa biegu skręca w dół i robi się ciężej pomiędzy błotem a kamieniami
Nie mam już trucka ani nie widzę czasu biegu
za cel obieram po prostu dotrzeć do mety za tasiemkami
nie dając się nikomu wyprzedzić po drodze
Co chwila oglądam się czy ktoś mnie nie goni
ale za sobą widzę tylko ciemność
W pewnym momencie
trasa biegu wiedzie przez połamane drewniane podesty
które przymrozek zmienił dosłownie w lodowe pułapki
Wbiegam na jeden z nich i zeslizguję się na połamanych deskach wprost do kałuży pod spodem
obijąc mocno piszczele
- By to szlag!
nie da się po tym biec
wybieram więc opcję obok przez wodę
Zresztą chwilę potem szlak zmienia się w błotnisty strumień
brodzę w nim między kamieniami
orientując się po światłach w oddali że zbliżam się do Szklarskiej Poręby
zatoczyłam pętlę biegu
ta myśl podtrzymuje mnie na duchu
W końcu jest miasto
Ze zmęczenia z trudem widzę w nim tasiemki prowadzące do mety
ale biegnę co sił w nogach aby być już na mecie
ostatni rzut oka za plecy
nikt mnie nie goni
pusto ciemno i cicho
wbiegam na metę punktualnie o 5 rano
ktoś krzyczy że jestem 3 kobietą
dzwonią Przemek i Ewa
- gdzie jesteś?
- na mecie!
Mam łzy w oczach gdy wchodzą z tortem i śpiewają mi sto lat
Nie do końca wiem czy to sen czy jawa
ale cieszę się i czuję ogromną ulgę że już nie muszę nigdzie biec
nic nikomu udowadniać
cały szczękościsk puszcza
zdobywam się na uśmiech
uwieczniamy abstrakcyną chwilę z jedzeniem torta w podziemiach biura zawodów
jestem szczęśliwa...
Patrzę na mojego Trenera dziś z Sercem na dłoni i Niezniszczalną Ewę
wiem że bez nich bez ich determinacji bym tego nie zrobiła
Cieszę się że są tu ze mną
że w tym zwariowanym roku jak w moim życiu coś mimo wszystko udało się zwojować
wystarczyło być sobą
z nimi
i wtrwać
wystarczy czasem dokonać wyboru drogi i się jej trzymać
jak dobrych ludzi w życiu
Choć w życiu nie ma drogowkazów i tasiemek
sami wybieramy start drogę i metę
sami kształtujemy sobie sny
tego się trzymam...
W moim ultra
spełniło się moje małe wielkie marzenie
od punktu do punktu biegam przez życie dzień i noc
bo w nich mogę znaleźć wsparcie
chwilę wytchnienia
ogrzać się i zjeść
czas
przestrzeń
i samotność pomiędzy nimi nie mają znaczenia
jak miejsce na mecie
bo wygrywam za każdym razem gdy jesteś ze mną Ty...
Metafora życia w którym nadal jestem
wciąż się uśmiecham
i nie poddaję w walce
Nie mam dużych wymagań
niech będzie już jak jest
tylko więcej punktów odżywczych sobie życzę
Ciebie więcej
bo wtedy mogę jeszcze dalej biec.
Z dedykacją dla wszystkich tych bez których by mnie nie było
Dziękuję
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu michu77 (2020-10-25,07:57): Gratulacje! No i nieźle, że możesz liczyć na własny support niemalże na każdym punkcie :)
dziadekm (2020-10-25,21:50): Najpiękniejsze lata i osiągnięcia ciągle przed Tobą...
Podziwiam Twoją walkę, upór i samodyscyplinę oraz bardzo sprawne "pióro"
Pomyśl o książce. Ja chętnie kupię.
Pozdrawiam i życzę dalszych sukcesów na wielu ścieżkach życia aspirka (2020-10-26,23:01): Gratulacje! Pięknie to opisałaś. jann (2020-10-27,20:31): Pati jesteś wielka!! wspaniała relacja , wspaniały bieg i wspaniały wyczyn, Gratulacje i wszystkiego najlepszego.
|