2017-07-16
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Wielki Szu (czytano: 1750 razy)
„Graliśmy uczciwie: ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem – wygrał lepszy”, powiedział główny bohater filmu „Wielki Szu” do swojego przeciwnika, po wygranej partii pokera.
W czerwcu startowałem w Biegu Marszałka. W drodze do Sulejówka nerwowo obserwowałem wskazania termometru. Z doświadczenia wiem, że przy temperaturze powyżej 25 st. szanse na dobry wynik są bliskie zeru. Chyba wszystkie swoje życiówki nabiegałem, gdy słupek rtęci nie przekraczał dwudziestu kresek, tymczasem tego dnia pogoda bardziej sprzyjała błogiemu wylegiwaniu się na kocyku, niż biciu rekordów. Gdy już dojechałem na miejsce, temperatura dochodziła do 26 st. i zanosiło się, że to nie będzie dzienne maksimum. Zdrowy rozsądek podpowiadał, żeby pobiec asekuracyjnie i celować w czas gorszy od rekordu o co najmniej minutę. Jednak zdrowy rozsądek swoje, a narowista dusza swoje. Tradycją jest, że podczas startów na atestowanych trasach (poza jednym, jak dotąd przypadkiem), zawsze celuję w życiówkę, choćby żar topił asfalt. Tym razem również postanowiłem pójść na całość. Kto nie ryzykuje, ten nie pije…
Pierwszy kilometr minąłem w zaplanowanym czasie, ale wiedziałem już, że nie będzie lekko, łatwo i przyjemnie. Na trzecim zameldowałem się z niewielką stratą oraz postanowieniem, że spróbuję ją zniwelować. W połowie dystansu definitywnie do mnie dotarło, że tym razem nie poprawię wyniku. Pozostawało już tylko jak najszybciej dobiec do mety bez nadmiernego stresowania się upływającymi sekundami.
Bieg główny (10 km) rozgrywany jest na trzech pętlach. Można było również zapisać się na krótszy dystans – wtedy do przebiegnięcia jest jedna, trzykilometrowa pętla. Pokonując kolejne okrążenia najpierw obserwowałem sobie zawodników z obu dystansów, biegnących przede mną, potem również tych z dyszki, których dublowałem. Mam już trochę doświadczenia w startach, więc nie było dla mnie najmniejszym zaskoczeniem, że wszyscy, jak jeden mąż, ułatwiali sobie życie tnąc zakręty gdzie tylko popadło. W jednym miejscu organizator dość niefortunnie oznaczył trasę, rozwieszając taśmy zabezpieczające pomiędzy drzewami rosnącymi na skwerku, który okalała szosa. Podejrzewam, że chodziło o zasygnalizowanie, że na skrzyżowaniu należy skręcić w lewo, a nie o to żeby ciąć przez ten skwer, jednak dla wszystkich biegaczy przede mną była to doskonała okazja, aby z punktu A do punktu B dostać się najkrótszą możliwą drogą. Obiegając ten skwer po asfalcie miałem wrażenie, że ktoś z obsługi zaraz do mnie krzyknie, że pomyliłem trasę.
Po skończonym biegu otrzymałem sms-a z wynikiem: równe 39 min. Do życiówki zabrakło półtorej minuty. Nie dałem rady. Obiektywnie nic nie zawaliłem, nie popełniłem żadnego błędu, po prostu przy takiej pogodzie nie było szans na dobry wynik. Mimo wszystko nie miałem najlepszego humoru. Nie to żebym płakał, bo oczywiście czułem satysfakcję z ukończonego biegu, z całkiem przyzwoitego czasu, z mocnego finiszu, ale jednak było mi daleko do ekstazy jaką zawsze czuję po zrobieniu życiówki. W drugiej części wiadomości wyczytałem, że osiągnąłem drugi wynik na 116 biegaczy w mojej kategorii. Zdarzyło mi się już wcześniej wybiegać podium na leśnych, czy krosowych zawodach, ale na atestowanym asfalcie – po raz pierwszy. Czy ta informacja wprawiła mnie w euforię? Bynajmniej. Wolałbym wygrać z samym sobą, niż z setką innych biegaczy. Podium byłoby wtedy miłym dodatkiem do dobrego wyniku, cytując Tomasza Hajtę: „truskawką na torcie”.
Po powrocie do domu sprawdziłem arkusz z wynikami. Okazało się, że pierwsze miejsce przegrałem o 5 sekund. Nie ma to dla mnie większego znaczenia, ale że lubię sobie porozmyślać na różne bardziej i mniej ważne tematy – to i ten wziąłem na warsztat. „A gdybym tak ciął te wszystkie zakręty – tak samo jak pozostali biegacze?”. 5 sekund – to 21 m. Mniej więcej tyle można było „zaoszczędzić” lecąc na skuśkę przez skwer. A takim skrótem można było pobiec trzy razy. Do tego można jeszcze dorzucić oszczędności z mniejszych, „chodnikowych” skrótów. Ziarnko do ziarnka… i mogłem mieć metę o jakieś 70 metrów bliżej.
Czy warto było biec jak ten ostatni naiwny? Nie wiem. Jeszcze nie dawno nawet bym się nad tym nie zastawiał, teraz mam wątpliwości. Tym bardziej, że sam organizator porozwieszał taśmy trochę niechlujnie, a w regulaminie biegu nawet nie wspomniał, że trasa jest atestowana (atest był robiony w zeszłym roku i raczej nic nie wskazywało, żeby w tym roku miałby być nieważny). Osoby z obsługi również wydawały się niezainteresowane tym, którędy biegnie peleton. Gdybym do końca walczył o życiówkę, to pewnie przez głowę by mi nie przeszło, żeby oszukać samego siebie, ale gdy już tylko chodziło o to, aby dobiec do mety… może powinienem ułatwić sobie zadanie, a po wszystkim powiedzieć: „ścigaliśmy się uczciwie: ty oszukiwałeś, ja oszukiwałem – wygrał lepszy”.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Jarek42 (2017-07-16,17:10): Już kiedyś na blogu przedstawiłem swoją opinię o skracaniu przez biegaczy. W skrócie - to nie tylko wina biegaczy. Jak sam napisałeś - oznaczenia były wykonywane niechlujnie. Organizatorzy mogli się przyłożyć do oznaczeń i przynajmniej na tym skwerku nikt by nie skracał. A tak - jak zwykle - wina biegaczy. Druga sprawa - nie zawsze bije się rekordy życiowe, więc nie ma się czy przejmować, tylko cieszyć, że się jest poniżej 40 na dyszkę. kasjer (2017-07-17,13:10): Taka uczciwość to lokata w swoje zadowolenie z biegania, a to jest bezcenne :) ps. mnie czasem bardziej denerwuje niechlujnie oznaczona trasa niz skracacze kostekmar (2017-07-17,16:12): Myślę, że nie do końca można tak powiedzieć, ponieważ umiejętność doboru optymalnego toru "jazdy" (patrz wyścigi F1, czy wyścigi kolarskie) nie jest bez znaczenia. Dobre wejście w każdy zakręt i wyjście z niego daje około 10 sekund zysku. Sprawdziłem a atestowanej trasie niejednokrotnie. kostekmar (2017-07-17,16:13): O tym zysku mówię o dystansie 10 km. Zawsze na zegarku na GP PKO Gdyni wychodzi mi 10,01 km, podczas gdy u kolegów jest czasami nawet 200 m więcej. Zeus (2017-07-18,18:13): Gdy chcę się skrócić na zakręcie, to zwalnia się tempo, automatycznie.
A jak powinno się dobrze wchodzić w łuki, zakręty? zbyfek (2017-07-21,23:01): Kiedyś znajomy powiedział , przebiegł maraton 2,47 ,potem dodał ze brakowało ponad kilometr.Inny przy wyniku 2,41 podaje rekord na 10km 31,30,w innych sferach życia codziennego jest tak samo,trzeba im gratulować poczucia własnej wartości. zbyfek (2017-07-21,23:12): Prawda nie jest wybierana większością głosów.Jeśli jesteś przekonany /przekonana że masz rację,nie przejmuj się kwaśnymi minami,przpodobanie się wszystkim jest najgorszą formą niewolnictwa.Warto to zapamiętać:) snipster (2017-07-27,14:42): to ja może tylko coś optymistycznego napiszę: Gratulacje! ;)
|