2011-11-15
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Zgubne wina grzanego u przyjaciół picie przed (czytano: 1257 razy)
Ponad 600 luda przebiegło 11.11.11. 11 KM z Łubianki do Pigży. To niebywałe. Takie sobie wsie pod Toruniem, a takie przyciąganie. Czy to tylko chodzi o brak wpisowego? Śmiem twierdzić, że nie tylko. Ja uwielbiam tą trasę. Za każdym razem wpadam w osłupienie – tyle pod górkę??
Na starcie Wójt Gminy- Biegacz A.Z nawoływał elity do przodu. P. zawsze idzie do przodu i macha na mnie, “elyta” skubana... Zostaję z tyłu. I tak będzie ścisk. Ja “mam plan” - “zacznij wooolno, Kacha”, tak niewiele poniżej 5min/km. Powściągam więc lejce, wciąż muszę się hamować, jak na ręcznym. W tym czasie “podobni wynikami” uciekają mi. Spokojnie, spokojnie, bez paniki, wszystko pod kontrolą... (skąd te górki?). Czerwona czapeczka koleżanki wciąż w zasięgu wzroku. Jest dobrze. Przymusowe zwolnienie – przeprawa przez dziedziniec Zamku Bierzgłowskiego. Słońce świeci, jest pięknie.
Dochodzi mnie kolega R. A niech go! Na moje(żeby mnie tak pokręciło) zwierzenie, że przepona mnie pobolewa on z triumfem stwierdza, że chyba lecę za szybko...Oj, kolego R. Job twoju mać! Jak doszedł tak i poszedł.
Chwilowo kończy się asfalt i czuję, że ja też się kończę. Zabójczy zbieg do wąwozu, a potem podbieg w tymże. No, tam to jest dopiero pięknie!Liście chyba wygrabili, ale i tak wszędzie złociście. Eech, poszłoby się na spacer jakiś romantyczny...Zwalczam tę pokusę, bo nagle z impetem wyprzedza mnie koleżanka B. No niech ją (tu niecenzuralny stek epitetów wszelakich)... Ale wiadomo, ma kolanówki “kompresyjne”. Myślę, łudzę się, że może osłabnie, wymięknie, padnie, zdechnie, wtedy ja...Nic z tego.
W końcu asfalt i ostatnie dwa kilosy, po prostym. Usiłuję (a to dobre słowo!) przyspieszyć. Tuż przed stadionem biegnie do mnie P. Uśmiechnięty, wypoczęty... a niech, go szlag! I zagaduje (nienawidzę tego!), pogania (nienawidzę tego!), mówi “biodra do góry, pierś do przodu, finiszuj”. A sam se weź biodra do góry! Ponownie używam niecenzuralnego słowa. Na szczęście już koniec. Jestem załamana. Wice – antyżyciówka. Podchodzi do mnie jakiś koleś. A to mój ulubiony – były podopieczny B. -”gratuluję, świetny czas!”. No,nie...Krótka z nim pogawędka poprawia mi humor. Znów świat jest piękny, a słońce tak świeci, że hej!
P.S. Potem przeanalizowałam dane z Garmina. Ale tętno! Noo, NIE BĘDĘ WIĘCEJ PIĆ WINA GRZANEGO PRZED. A tak rewelacyjnie wchodziło, jak herbatka owocowa podrasowana jakaś.
P. poprawił swój wynik o 3 minuty. To pewnie przez te biodra do góry...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Hepatica (2011-11-15,11:46): :)Na pewno przez te biodra do góry!!!:))). Niemniej jednak Kasiu najwazniejsze, ze po biegu sie usmiechalaś, a nastepnym razem to Ty nie tylko swoje biodra podniesiesz do góry ale i pierś wypchniesz do przodu:))). Truskawa (2011-11-15,17:44): Rewelacyjny tekst z motywem "aby ich wszystkich wydusiło" :)) To jaki w końcu miałaś ten czas? :)) Kkasia (2011-11-15,18:09): oj, Krysiu, z tymi piersiami do przodu to ciężko będzie...ale faktycznie złość na siebie trwała pół minuty. Grunt to mieć dobre alibi z powodu spartaczonego czasu. To winko... Kkasia (2011-11-15,18:11): Trusi (prawda, że fajowe zdrobnienie?) - czas niewarty zapamiętania. Szkoda, że Ciebie nie było jacdzi (2011-11-15,22:43): Ale z winka PO nie rezygnuj! Truskawa (2011-11-15,23:54): Bardzo fajne. :D E tam, nie wierzę, że czas nie wart zapamiętania. I nawet mi już nie mów. Miałam najpierw być w Bydzi 1 listopada. Nie wyszło. Potem miałam być 11 listopada a trafiłam pomiędzy. Życie bywa wredne, a mnie skręcało że sobie biegacie beze mnie. :( Kkasia (2011-11-16,13:17): Jacku, absolutnie!! "izotonik" po zawsze mile widziany! Kkasia (2011-11-16,13:21): Izo, a ja Ci takie superowe miejsce w autobusie grzałam! wstydź się! a koleżanka Ela tak się po tej "rekreacji" spieszyła, że pucharu nie odebrała... taże ja mogłam wziąć za nią i se na półce postawić... taka strata
|