W dniach 12-13 maj na zaproszenie organizatorów do rywalizacji w VI edycji zawodów pod nazwą "setka z hakiem" staneła trójka zawodników WKB Meta. Start do marszobiegu nastąpił w piątek wieczorem z Kędzierzyna Koźla, gdzie każdy otrzymał mapę z naniesionymi punktami kontrolnymi i krótkim opisem. Trudność tych zawodów polega na tym, że zawodnik zdany jest na samego siebie. Na punktach kontrolnych(7) można uzupełnić tylko zapasy wody.
Na pokonanie dystansu w strojach sportowych jako jedni z nielicznych spośród 93 uczestników decydują się Mirosław Szraucner i Zbigniew Rosinski. Jedyne novum to koszulki kolarskie, by w ich obszernych kieszeniach na plecach pomieścić cały zapas na przeżycie. Witaminy i odżywki, dodatkowe ubranie, latarka i kompas, a Mirek dodatkowo targa telefon komórkowy ponieważ z imprezy na żywo prowadzona jest relacja w internecie. Ireneusz Michalik, trzeci komandos z 1 Pułku Specjalnego, decyduje się na start w mundurze. Dzięki temu też nie musi jak większość startujących zabierać plecaka. Mundur komandosa ma dosyć kieszeni, aby pomieścić żelazne porcje, poza tym nastawia się na pokonanie trasy marszobiegiem.
Od startu narzucamy sobie mocne tempo, aby wykorzystać ostatnie promienie słońca oraz asfaltowe podłoże. Efekt - pomimo startu w ostatniej kolejności na drugim punkcie (24 km) już jesteśmy pierwsi. Ale od tego momentu zaczynają się "schody". Przede wszystkim wchodzimy do lasu, aby wyjść z niego dopiero pod Opolem ( z przerwą na przejście Krapkowic). Biec już można tylko przy zapalonych latarkach, podłoże jest coraz trudniejsze, ale za to trasę pokonujemy jak po sznurku. O północy na 4 punkcie (49 km) zakładamy drugie koszulki i długie spodenki. Niedługo później gubimy się po raz pierwszy (pomaga busola). W tym samym miejscu błądzi też Irek, który biegnie sam za nami. Gdy się odnajduje na 5 punkcie, zaledwie 10 km dalej ma ponad godzinę straty do wyprzedzającej go grupki. Gdy ich później dogoni, wiele kilometrów będą maszerować razem, bo tak jest bezpieczniej. Warto tu dodać, że mapy, jakie dostaliśmy były czarno - białe w skali 1:100 000, a przecież las przez te dziesiątki kilometrów był tak do siebie podobny, szczególnie w nocy.
Razem ze świtem, gdy już nie było na człowieku miejsca, które by go nie bolało i gdy tak bardzo chciało się pomaszerować, przyszedł 3 stopniowy chłód (przydały się zapasowe skarpetki... chroniły ręce) na który jedynym ratunkiem był bieg. Zapewne, dlatego na ostatnim punkcie (87 km) nie było jeszcze obsługi. Na dowód pobytu zostawiamy jedną z map. Wychodzimy w pole, zjadamy ostatnie zapasy i wygrzewamy kości w pierwszych promieniach słońca. Znowu asfalt, więc biegniemy - jeżeli to można nazwać biegiem- już do samej mety w Opolu.
Po 103 km - (stąd nazwa imprezy "setka z hakiem" - nasz hak wynosił jeszcze ok. 5 km) wbiegamy na metę witani przez organizatorów po 13 godz. i 4 min. Okazuje się że pobiliśmy rekord imprezy o ponad 3 godz. Jeszcze bardziej organizatorzy zaskoczeni są tym że nie zwalamy się z nóg na przygotowane materace tylko chcemy jechać do domu i wrócić na zakończenie (podziękowania dla Michała Walczewskiego za transport).
Już w domu sprawdzamy w internecie, co się dzieje na trasie za naszymi plecami. Okazuje się, że po ostatnim punkcie Irek zostawia wyczerpaną grupkę i już w mocnym tempie dobiega do mety na trzecim miejscu w 6 godz. po nas. O trudach "setki z hakiem" niech świadczy fakt, że ukończyły ją tylko 24 osoby. Pozostali przegrali z mapą, zimnem w nocy lub upałem w dzień, czy po prostu z własną słabością. Stąd najczęściej powtarzane zdanie na mecie "NIGDY WIĘCEJ"
Rosiński, Szraucner
|