|
| Przeczytano: 630/892005 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Test Brooks Cascadia 8 | Autor: Milena Grabska | Data : 2013-08-01 | Przygodę z bieganiem rozpoczęłam cztery lata temu, by zyskać kondycję i wdrapać się na dach Afryki. Do dzisiaj trwam w jej budowaniu, ale biegam obecnie, bo nie mogę już inaczej.
Lubię biegać raczej wolno, ale za to odpowiednio daleko. W maratonie bardzo cieszy mnie wynik 03:30:41. Z kolei bieganie w połączeniu z górami to odkrycie zeszłoroczne. W Krynicy na dystansie 66 km Biegu 7 Dolin byłam drugą kobietą z czasem: 08:59:06.
Cóż za niesamowity tydzień, a rzeczywiście Wielki. Treningu już dzisiaj nie dam rady wcisnąć między pracą a kościołem, ale mimo wszystko dzionek pozostaje biegacza. Czekam w pracy na kuriera, który ma mi dostarczyć w nagrodę sprzęt biegowy do testowania dla SKLEPBIEGOWY.com
Dostaję przesyłkę jeszcze przed południem i oto jestem szczęśliwą posiadaczką butów firmy Brooks Cascadia 8. W jednej chwili na biurku rządzą niebieski z czerwonym. Te barwy muszą ustanowić mnie zwycięzcą tegorocznych biegów górskich. Mam nadzieję, że w nich ukończę każdy bieg, także 80 km po Bieszczadach, 70 km Granią Tatr i 100 km Biegu 7 Dolin.
Wracając do tu i teraz, pieję z zachwytu po otworzeniu pudełka. Pierwsze oszałamiające wrażenie robi na mnie kolorystyka i każdy najmniejszy szczegół w ich obrazie.
- Toż to istne pisanki! Jeszcze tak cudownych nie miałam!
Trzymam teraz w rękach zgrabne i lekkie buty, które na zdjęciach wyglądają całkiem odwrotnie, ciężko. Oczywiście zakładam je pospiesznie, chcę się przekonać od razu czy to sił mi starczy, by je dźwigać i czy słuszny rozmiar. Uff… podnoszę lekko jedną nogę, drugą nogę… dałam radę i nie gubię ich… to są odpowiednie stopy do nich.
- Jak ustać w miejscu?!
- Nie można! - odpowiadając sobie ruszam z miejsca w słodkim truchciku po korytarzu, niestety zbyt krótkim.
Zewsząd odgłosy pracy przywracają mnie do postawy urzędnika. Wracam do pokoju i z obowiązku służbowego odkładam na bok sprzęt biegowy. Do czarnej sukienki z ażurowej dzianiny lepiej komponują się czarne czółenka. Zdecydowanie to czas na trening głowy. Zatem nie mogę się powstrzymać od ogłoszenia wszystkim biegaczom - truchtaczom w firmie, że mam sprezentowane takie cudeńka, za cenę mojego biegania i pisania recenzji. Weekend przedłużony, z racji Wielkanocy, zapowiada się bardzo biegowo. Wobec tego życzę pozostałym aktywnych Świąt!
Świąteczny trening zbiegł się niezwykle z celebracją nowych butów. Szczęśliwie również, gdyż z tego powodu chętniej wyszłam na kolejny, po ciężkim bieganiu raptem wczoraj. Obrałam kierunek pola, las, skoro mam na sobie tak bardzo terenowe, że samo patrzenie na ich podeszwę korci na wyścigi tylko po błocie. Jednakże rozpoczynam przygodę po osiedlowych uliczkach i nie mogę uwierzyć w ich doskonałą przyczepność.
- One gryzą asfalt! A to heca!
Żal mi się robi od razu tych zębów. Mogą przecież ucierpieć szybko i połamać się na twardych skórkach chodnika, jedynie po części przykrytego śniegiem i lodem. Wybieram podłoże z przykrywką i stawiam stopy tam gdzie one by chciały, i mój zmysł równowagi kulinarnej, zasmakować różnorakich potraw.
Po wbiegnięciu w zamarznięte pole niczym patelnia grillowa, orientuję się, że Cascadia 8 trzyma moje kostki, jak na ruszcie. Stopy lądują pewnie na trudnej nawierzchni i wiem już, że tylko ja, jak będę chciała, zmienię ich położenie. Idzie jak po maśle, a właściwie biegnie i pokonuję te wertepy z łatwością, bo czuję się pewnie w każdym kroku. Zwracam uwagę na niesamowity odgłos mojego biegu, tak słychać Brooks’ów chrupanie zmarzliny.
Chrup, chrup, trzask, prask… kusi woda w zamarzniętych kałużach i zaprasza na ucztę. Bach, trach, łubudu… częstuje się bez opamiętania, zaliczając każdą jedną z nich. W nastroju zupełnie imprezowym dobiegam do ściany lasu, gdzie jak się rozejrzeć jest jedynie biało, jak jakby to zima była to wręcz cukrowo, tyle śniegu. Pod warstwą puchu wyczuwają jeszcze spragnione podeszwy trochę lodu, niezbędnego do drinków. Nie tracę przyczepności i pragnę wznieść toast za ich „ojca”.
- Scott Jurek brawo i gratulacje! Niech Twoje doświadczenie służy wszystkim jak najdłużej!
Ósma wersja zdaje się być ideałem, ale ten człowiek nie poprzestaje na 100 milach i zawsze może coś udoskonalić. W tym przypadku m.in. trafiona wielka zmiana w podeszwie bieżnika, na istne kły jakże ostre, o których przekonuję się szybko. W pełnym zachwycie i nic mnie nie męczy, a za mną pierwsza połówka, tj. 21 km przeszło na jej liczniku, a moim przepisie:
- Polecam!
Lany poniedziałek jednak nielany, tylko zasypany. No może na to konto śnieg przykrywający nawet ulice jest jak na świeży opad niezmarznięty, choć taki mokry i lepki dzisiaj. Robimy, ja i Brooks’y z klubem biegowym, wycieczkę biegową po okolicznych wioskach. Kolejny trening powyżej 20 km, a ja mam wrażenie, że biegam w tych nowych butach jakby od zawsze. Komfortowo, bez żadnych przykrych niespodzianek, że jakieś otarcia jak to się w dopasowaniu, but z nogą potrzebują czasu tak dotąd myślałam. Skoro nie ma takich przeszkód, a okolice są bajkowo ubrane w płaszcz pani zimy, eksploruję bardzo chętnie nieznane mi tereny i mam ochotę na bardzo długo.
Co dziwne, zaobserwowałam nietypowe odśnieżanie na drogach w poprzeczne z śniegu zaspy. Pokonuję je bez problemu, w lekkim odbiciu, choć na wyższą wysokość zdarzy się przy okazji hałdy śniegu, to specjalna pianka i mieszanka w podeszwie wprawiają mnie w taką dynamikę. Przy okazji lądowania nawet w głębszym śniegu, nie zabieram go z sobą. Podeszwy są asertywne i mimo że on by chciał lecieć z nami, i próbował się przykleić, to bezskutecznie, takie są nieprzejednane.
Ja korzystam na tym z miłym zaskoczeniem, gdyż nie muszę martwić się o nadbagaż i szorować nawierzchni szuraniem. Biegnie się w grupie fajnie, tym bardziej, że moje buciki odnoszą zwycięstwo stając w szranki bezpośrednio z innymi innej marki. Ów na czym ono polega? Padający mokry śnieg w parze z lodowatym wiatrem, fundował w miejscach bardziej odkrytych śliską nawierzchnię już na samo oko.
- Uwaga, bardzo ślisko! – komunikat padł od biegacza w butach innych niż moje.
- Naprawdę?! Myślałam, że tylko źle widzę albo mi się wydaje!
Zdziwiłam się autentycznie, gdyż w zasadzie nie mam żadnych uślizgów i sama nie tańczę, chyba że na lodzie, jak wszystko, wszyscy i wszystkie. Myśl spokojną o siebie mam w głowie, bo Cascadia 8 trzyma fason i zjada także śnieg, a mnie w pionie.
– Uważajcie, bo nie chcę tu ofiar – Zaklinam po cichu biegnących współtowarzyszy.
Jak to na wycieczce nie może obyć się bez atrakcji, dlatego ostatni odcinek biegniemy w śniegu, którego bardzo nawiało na naszą trasę. Normalny bieg zamienia się przez zaspy w skipy trucht przedzieranie, ale daję radę, bo mam w lekkich butach lekkie bieganie. Próbuję nawet robić je wężykiem dla zabawy: „trudniej trafisz w moje ślady”; a tak dobrze biega mi się w Brooks’ach!
Znalezione w demotywatorach.pl: „pogoda nigdy nie będzie perfekcyjna, ty masz szansę”.
- Kuszące!
Pamiętam o tym i właśnie dziś mogę wziąć od losu taką szansę. Zakładam na nogi najbardziej kolorowe buty biegowe, by nadać trochę barw rzeczywistości za oknem, szarej, mglistej i wilgotnej. Wychodząc przed blok na krótką rozgrzewkę, w kałużach z lodem i piaskiem odnajduję przepychankę zimy i wiosny.
- Najgorsze warunki do biegania – oceniam z niezadowoleniem co mnie spotka na tym treningu.
- Nie panikuj! Brooks’y są z tobą! – reaguję na swoje zniechęcenie szybko spoglądając na porządny na stopie but.
- To jest przecież sprzęt w teren! Złego podłoża się nie boi!! Jesteś uratowana!!!
Rozgrzane myśli, mięśnie i buty, jestem gotowa i zaczynam ten bieg. Patrzę uważnie, pod nogi wcale nie, ale na ich sprzęt i mijam znajomą całkiem nieświadoma. Zastanawiam się jak długo będę mieć je takie jak z fabryki i cieszę się, że ma je, takie ładne, uwiecznione. Z racji biegowego weekendu wybieram się poza miasto.
- Tam się będzie działo!
Dodatnia temperatura w terenie pokrytym śniegiem, zaledwie dwa dni wcześniej, szykuje ciekawy test, a Cascadia 8 aż się rwie.
- Czy oby sił mi wystarczy i odwagi na jej waleczność?
- Tak, jestem towarzyszem jej broni, ona mnie osłania!
- Jesteśmy w parze, uzbrojeni na Rzeźnik, 80 km w Bieszczadach!!
Przypominam sobie ten taki szczegół, co wywołuje chwilę głośnego śmiechu, czystej radości. Już pierwsze kroki wybiegając z osiedla obnażają całą prawdę, jaka parszywa jest odwilż na peryferiach miasta. Śnieg właśnie bez pośpiechu się topi, więc jest trochę biały tak na wierzchu. Zaś w połowie można się w nim chlapać, gdzie indziej ubrudzić się błotem.
- Spoko, w pole ja z traktorem!
Póki co, póty płuca dają radę, nie zmieniam tempa biegu. W butach, których podeszwy krzyczą z głodu z łatwością pokonuję wszystkie smaki z tego stołu, choć gromadzą duże ilości kalorii.
- Mogę sobie pozwolić tylko na lekkie bieganko – Podkreślam założenia treningowe na dzisiejszy dzień, jakby miało to coś zmienić.
- Zachowaj siły na niedzielny akcent i drugi w tym tygodniu – Czeka mnie tym razem piętnaście kilometrów z zakresu drugiego i niewątpliwie robią na mnie wrażenie, nawet w myślach.
- Nie zwolnisz, dostaniesz wycisk po wycisku!
Próbuję siebie przekonać, że tu forsowanie jest bezcelowe. W końcu więc zwalniam, by nie zaprzepaścić jutrzejszego treningu, gdzie nie będzie mi wolno siebie spowolnić. Pokonuję kolejne kilometry dając się zaskoczyć, jak wcale w tym śniegu nogi nie uciekają na boki. Przyjmuję jako miłą niespodziankę długo suche stopy, choć nie założyłam ochraniaczy na buty. Tymczasem w lesie jest biało, ale by nie było tak łatwo, również miękko. Brooks znosi zapadający się śnieg lepiej niż mięśnie moich nóg, które muszą oderwać siłą od tego zjadania przeszkód i wybić się dalej, w następny krok do kolejnego kęska.
Później ścieżka, którą biegnę nie ma żadnych zarysów i prowadzą mnie tylko ślady zwierzyny. Śnieg zaczął wdzierać się górą do butów, nie może być już sucho, ale 11 km było komfortowo. Ostatnie cztery kilometry z piętnastu po brei trzeba przecież odczuć, dlatego buty poddają się po długiej walce i przyjmują wodę.
Jednak naprawdę jestem zdziwiona, że dopiero teraz mam mokro, kiedy taka odległość za mną z chlapaniem. Ciap, ciap, ciap, biegnę tak cały czas. Wracając już biegnę jak pijany zając, a wszystko z braku sił. Zataczam się, sama góra tańczy, bo buty trzymają mi nogi jak trzeba, w miejscu gdzie lądują. Na sam koniec pierwsza próba górki, gdzie dzieci zjeżdżają na sankach. Nie zjeżdżam na tyłku, ani na podeszwach. Pokuszę się o komplement dla siebie: - Jest to elegancki bieg!
W sumie jak przystało na perfekcyjną… Mimo tak paskudnej odwilży nie zrobiłam uniku w treningu. Przezwyciężyłam brak warunków do biegania, odsuwając od siebie pokusę przejścia do marszu w miejscach całkiem zasypanych. Wróciłam do domu niepokonana, ale zawdzięczam to zdecydowanie antypoślizgowym butom. Inaczej uciekanie nóg w topiącym się śniegu mogłoby mnie zniszczyć, albo zakończyć trening znacznie szybciej. Najważniejsze jest aktualnie moje zadowolenie ze zrobionego treningu, ponieważ musi on zaprocentować na wiosennym maratonie. Przede wszystkim jednak cieszę się, że na własność testuję tak dobry sprzęt.
Majówkowy weekend, zaraz po 12H w Rudzie Śląskie,j należało zakończyć ruszeniem tyłka z kanapy i nakręceniem się na kolejny blok ciężkiej pracy. Łatwo było podjąć decyzję o mocnym zmęczeniu, gdyż w tym dniu słońce postanowiło nas w końcu popieścić. Z resztą w odmiennych warunkach niż zimą miałam sprawdzać biegowe buty w teren Brooks Cascadia 8, a to czysta przyjemność, którą już poznałam. Od rana za wsparciem promienie figlarnie zaglądały do mieszkania, powodując wrażenie, że bardzo mi się chce wszystkiego. Jednak po pierwszym poruszaniu się mam wrażenie, że chcę wskrzesić trupa. Do łazienki idę jak małe nieszczęście ciągnąc prawą nogę za sobą, całkiem wbrew jej.
Zatem troszkę ociągam się z ubieraniem na biegową eskapadę. Całkiem wątpliwa rozkosz mnie czeka, gdy zabiorę moją niedyspozycję na trening w trudnym terenie. Prawa noga przeciąga przysłowiową strunę i boli jak cholera, tym samym nie mogąc utrzymać mojego ciężaru, gdy zakładam choćby na stojąco spodenki. Jednak wycieczka już sama się dopomina wyruszenia, sporo czasu potrzebuję na wszystkie jej atrakcje łącznie z drogą. Nieroztropnie zostawiam w domu opaski, będę tego szybko żałować. Jednakowo żałuję, że to buty jako silniejsze będą mnie dzisiaj testować ponownie. Z drugiej zaś strony, niech mnie same niosą, zwłaszcza pod tą górę, która jest jedną sensowną tutaj w okolicy.
Z nogą jak nie moją, z obciążeniem na plecach ruszam tragicznie wolno, co za niemoc czuję swoją, jednak nie stopach sprzętu. Już po pierwszych krokach staje się jasne dla mnie, że Brooks jest w swoim żywiole właśnie tutaj. Tutaj oznacza na początek drogę z drobnych kamieni, otwierającą za szlabanem tor przeszkód, dla tych co są nieprzygotowani. Tym razem to nie ja mam problem, wręcz przeciwnie droga, którą biegnę wydaje się być prosta, w sensie równa.
Cascadia 8 wyrównuje dla mnie nawierzchnię, a moje stopy czują się pewnie mimo nierównej faktury kamieni. Im dalej do przodu, rozwija się akcja również w podłożu. Nie ma monotonii, a moje buciki mogą się pochwalić swoimi walorami także w głębokim piachu, czy też momentami w błocie od zalegających jeszcze po deszczu dwa dni temu kałuż.
W tym ich popisie zaliczam pierwszą dzisiaj stromiznę, nie robiąc nawet pół kroku w tył. Bez niepotrzebnego ślizgania pokonuję odcinek w górę i tylko moje płuca, a więcej i prawy piszczel przypominają mi, że w tym kierunku to raczej nie dla przyjemności. Z wielkim wysiłkiem kończę długi podbieg cały czas w truchcie i zatrzymuję się na chwilę złapania oddechu, a wpadam w podziw czystości na podeszwach.
- Było to błoto, czy nie było?
Zaczynam się zastanawiać, gdyż w butach nie zabrałam go z sobą. Oczywiście wcale mnie to nie martwi, że mój model buta pozostaje ciągle lekki, gdyż jest odporny na zbieranie pamiątek z trasy. Jeśli tak, mogę ruszyć dalej na kolejne kilometry miłego obcowania w terenie, w dużej mierze za sprawą odpowiedniego sprzętu na nogach. Przyjemność testowania wspomnianych butów przeplata się z nieszczęśliwym bólem, nie wiem gdzie poznanym, ale udającym starego znajomego.
Kompletnie zdegustowana poznanym na siłę bólem w mojej łydce, niemrawo chodzę a szczególnie po schodach i to na dzień przed poważnym, i długo wyczekiwanym startem. Jak po złości, tylko nie wiem komu, chodzenia w tym dniu mam zdecydowanie za dużo. Jest Boże Ciało, a ja nie mogę całkiem odpuścić jego uczczenia, również ze względu na wstawiennictwo Wielkiej Siły w najbliższym biegu.
- Pogoda dopisuje, więc jak wrócić do domu i leżeć odpoczywając przed zbliżającym się wysiłkem, a będąc w Bieszczadach?
Toczę boję w mojej głowie i postanawiam z towarzystwem, które w pełni sprawne aż się rwie pójść w góry, ruszyć choćby na Małą Rawkę. Na szczęście na podejściach zaliczamy urokliwy spacerek, bo przecież już za 12 h dla chętnych będzie nawet bieganie. I tak prawie w limicie pokonujemy to czego dla odmiany trasa nie obejmuje. W drugą stronę czas już nagli, bo zdążyć trzeba do biura zawodów przed zamknięciem, ale mimo że samo w dół niesie wcale mi nie jest łatwiej, ani szybciej. Otóż ten co ma dużo do powiedzenia w kwestii mojego ruchu wręcz krzyczy, wolniej!
Nie mogę być na to głucha i zostaję znacznie z tyłu za grupą wędrówkowiczów. Zaczynam strasznie biadolić…, niech każdy dopowie sobie sam jak kto. Na szczęście jakoś zdążymy się zweryfikować, ale najpierw wystać w długiej kolejce.
Robi się coraz później, a ja ze świadomością zbytniego bratania się z tym co mi w ogóle nie jest potrzebne, próbuję naprawić ten błąd i choć znów o własnych nogach wracam do pokoju jeszcze przed odprawą. Zyskuję tym samym pół godziny rozkoszy wyprostowanych na łóżku nóg, przed zdającą się nie mieć końca krzątaniną przy szykowaniu przepaków. Po 21 udaje nam się wyruszyć także w pieszą drogę do biura, by dostarczyć naszykowane worki z rzeczami na bieg, i z powrotem.
Noc krótka, a jak ważna i nie mogło być inaczej, deszczowa. W strugach deszczu pokonujemy znajomą nam już drogę, tym razem do autokarów, które zabiorą nas na start. Zapowiada się mało ciekawie ze względu na pogodę, a we mnie ze słabości zanika ochota na cokolwiek biegowego. Ładujemy się mokrzy do autobusu i mam wrażenie, że wszyscy są tak samo zawiedzeni jak ja. Taki niepisany bunt trochę może i na linii startu już nie pada. Setki głów uwolnione od zdecydowanie nadrzędnego problemu zbierają na szybko myśli o zmianie strategii.
Po wystrzale rozpoczynającym zawody, dało się zauważyć tendencję: zaczynamy ostro, a później będzie nas czekać walka. Mam nadzieję się spotkać po wtóre z wszystkimi, którzy mijają mnie teraz. Pierwsze kilometry łagodne tego biegu to tylko „masażysta”, który pozwala mi z ich upływem pożądanie rozgrzać nogę i przygotować na duże wyzwanie. Jednak nieprzyjemne uczucie wiszącej nade mną kontuzji znajduje odzwierciedlenie w moim zachowawczym biegu.
Gdy zaczyna być pod górę ja, zwłaszcza na tle innych startujących i nawet jak na swoje możliwości, podchodzę delikatnie, wręcz za. Jednak bardzo szybko spostrzegam, że jeszcze niebieskie Brooks’y trzymają i za mnie fason.
- To jest ich świat!
Zdecydowanie zabierają mnie do niego i gdy spotka mnie zbieg wiem, że ruszę naprzód bez obaw.
– Co tam błoto właśnie, moja Cascadio Osiem!
Tak przewidziałam, tak rzucam się pędem w dół, jak głodny na jedzenie. Dobre trzymanie podłoża przez wyrazisty bieżnik dało mi poczucie bezgranicznego zaufania i ślepej pewności, że nie jest aż tak ślisko. Niespodziewany przysiad na tyłku dał mi ostrzeżenie o zachowaniu jednak lekkiej ostrożności, na wypadek sytuacji kiedy każdy sprzęt może czasem zawieść. Naznaczona już w tym biegu błotem wysoko na spodenkach, pokonuje błota, a także strumyki bez zbędnych ceregieli.
- Właśnie moje buty przechodzą chrzest!
Z zadowoleniem odczuwam, że po przejściu głębszej wody, szybko zostaje ona odprowadzona z buta. Natychmiast mija dyskomfort niezamierzonej kąpieli w całym rynsztunku, co pozwala bez przeszkód biec dalej, i nawet zachować w kondycji stopy.
Bieg jak się okazuje z przeszkodami wciąga nasz team bez granic. Jest już 1:1 w upadkach dla odmiennych marek butów a my lecimy dalej prosto, po tym co jest. Toteż błoto, woda, czasem drzewo nie robi dla nas różnicy, prawdziwi Rzeźnicy. Tej rzeźni nie wytrzymują moje stuptuty, urywa mi się pasek, który nie wytrzymuje pętli na bucie. Szczerze mówiąc to rozwiązanie musiało tak się skończyć, gdyż bieżnik nie pozwala na to, by wpasować pasek w podeszwę, a ten nie przeszkadzał w starciu z podłożem. Biegający za nogą luźno ów zaczep przekreśla taką ochronę buta na dalszą drogę, tym bardziej że w bucie pojawia się coś uwierającego prosto ze szlaku.
- A to szlak!
Myślę sobie, że trudno i muszę z tym wytrzymać jeszcze zbieg z góry Hon do przepaku. – Oby, nie nabawić się odcisku. – W mojej głowie pojawia się pomarańczowe światło dla takiego podtrzymywania powstałego problemu. – Ale cóż, przecież to wyścig! Na dowód tego mijamy wraz ze zbiegiem kolejnych zawodników, słysząc za sobą tylko – Yhhh!
Ciągle z górki i „na celowniku” kolejna drużyna, jak się okazuje przy wyprzedzaniu i szybkim poznaniu, nasi ziomale. Podrywamy ich na chwilę, Łódź goni Pabianice, a Pabianice skutecznie uciekają. Rwiemy dalej w dół, zwalniając w końcu ale tylko na chwilę na stromym zboczu pod wyciągiem. Szybko docieramy do Bacówki pod Honem i lada moment jesteśmy na asfalcie, i już ostatnia prosta pełna kibiców, i siedzę na Orliku zdejmując z siebie co niepotrzebne. Przy tej czynności próbuję zachować względną czystość rąk i w dwa palce biorę brudnego buta, by usunąć z niego uciążliwego „pasażera na gapę”.
Pozbywam się z nóg nie w pełni przygotowane do biegu ochraniacze, które z tego powodu tylko mi wadzą. Jeszcze zmiana pasa z bidonami na plecak z bukłakiem, i po zaledwie 4 minutach przerwy, znów biegniemy. Niebawem na szlaku spotykamy się z błotem, jednak tym razem bardzo mnie to cieszy. W ferworze zmianowego postoju zbyt mocno zawiązałam buty, ale błocko wspaniale zasysa każdego jakby chcąc pozostawić na pamiątkę coś w miejscu toczącej się walki.
- Normalnie można wyskoczyć tu z buta!
Słyszę za plecami, a ja tym samym odczuwam ulgę w samoistnym poluzowaniu się moich sznurowadeł z tej okazji. Na podejściu szybko weryfikuję, że choć naprawdę dzisiaj wolno podchodzę, to i tak nie jestem przegrana. Brooks’y utrzymują mnie w miejscu postawionego kroku, więc jednak tylko do góry, bez zbędnej walki po ześlizgiwaniu się w tył jeden na dwa kroki, w przypadku łagodniejszych podeszew.
- Jak ja was lubię Brooks-iątka, tenże model!
Poczyniłam wyznanie bardzo szybko, patrząc obiektywnie ile kilometrów trasy jeszcze przede mną. Małe Jasło witam w podskokach, gdyż ono czeka z odsłoną pierwszych dzisiaj widoków. Rozeszły się mgły i chmury, a las pozostał w dole i tym sposobem dostrzec mogłam poranne słońce, a także po sąsiedzku góry. Sekunda zachwytu uchwycona na zawsze i nas tu już nie ma. Samo Jasło będzie wyżej, podejrzewać mogę z równie piękną panoramą. Rozległe widoki robią swoje i nawet nie wiem kiedy mijam Ferczatę. Kolejny sympatyczny zbieg i już doświadczam sławnej drogi Mirka.
- Nie jest taka zła, jak o niej krążą legendy.
Prowadzona po obu stronach zielenią choinek w słońcu jest rozkoszą dla oczu, więc i nóg nie straszy. Prężący się w oddali na wprost Smerek stanowi zapowiedź najlepszego, co może spotkać człowieka na połoninach. Mimo chwilowego bólu mojego brzucha udaje nam się dotrzeć na drugi przepak truchtając sobie tym asfaltem. Wcale nie pamiętam, że nie mam na nogach lekkich butów typowych na uliczne biegi. Cascadia 8, mimo że trailowa umożliwiła mi bez bólu, zmęczenia stóp i bez poczucia niezgrania sprzętu z podłożem pokonać ten „odcinek specjalny”. Tuż przed punktem spotykam niesłychany doping, toż to z ostatnich zawodów rywalka-biegaczka krzyczy z całej siły:
Brawo! Kilka kroków podbiega, mocno kibicuje, bo sama leczy kontuzję. Kontuzja! Słowo, na którego brzmienie więzi mnie w stresie. I zaraz uświadamiam sobie, że za mną 56 km pod górę i z górki, a bólu w łydce nie czuję.
- Nic, tylko domagała się odpowiedniego dystansu.
Śmieję się z tego dziwnego przypadku, jakim jestem choć nie przestaje mnie to zastanawiać. Póki co, życzę sobie byle tak do mety. Nie marnujemy w ogóle czasu na tym punkcie, chociaż musimy moment poświęcić na załadowanie rarytasów na dalsze kilometry, w postaci kabanosów i chipsów bananowych. Uzupełniamy wodę oraz zapasy żelek, dalej po bułce do łapy i byliśmy tu, teraz to wspomnienie. Zajadam pyszną bułę z żółtym serkiem w trakcie wejścia na Smerek. Aż po sam wierzchołek mam takie zajęcie. Posilone ciało, a więc czas na małe co nieco dla ducha. Nie mogę uwierzyć w rozległy widok na Połoninę Wetlińską.
Cud w zmianie pogody natenczas zawodów, a za tym cudowne doznania estetyczne. Pieję z zachwytu nad tym co widzę i łapię zająca od razu. Szczęście, że upadam na kolana, a nie ma kamieni. Jestem, o! jak blisko natury, tuż pod nosem mym ziemia. Zbadana jej wspaniałość całą długością ciała, pozwala mi rozwinąć skrzydła i lecę jeszcze bardziej opętana. Wpadamy na Wetlinę i przed Chatką Puchatka uśmiech dziecka, mała fotka. W pogoń uderzamy, bo nasi zmiennicy na podejściach, a my zmiennicy ich na zbiegach, aż nadto się oddalili. Oczywiście nie na długo, bo teraz mamy właśnie z górki. Fantastyczni na trasie kibice-turyści robią dla pędzących nas miejsce. Dla bardzo sympatycznych jestem kadrowiczka.
I już witam się ze zmianą zmiany, którą tak właśnie poznaliśmy:
- Chcecie może tutaj zdjęcie?
Jednak pamiątka biegiem na szlaku już jest, zatem szkoda prędkości, więc kończy się na wzajemnych pozdrowieniach i jak się później okaże już spotkaniu na mecie. Zbieg do Berehów Górnych przyjemny, jedynie z dylematem czy wypić na dole serwowany napój energetyczny, niezażywany przeze mnie nigdy przy okazji takiego wysiłku. Świadomość przed nami „Wielkiej Carycy” na kilometr przed 70 skłania umysł do ryzyka i na punkcie korzystamy z doświadczenia organizatora. Wlewam więc w siebie na dwa płuca dwa kubeczki napoju, dającego kopa.
- Może powinnam pomyśleć i o nogach?
Zastanawiam się nad spożyciem jeszcze Tiger’a. Szybko jednak weryfikuję resztki wolnego miejsca w żołądku i stwierdzam, że w tym przypadku Brooks - równie dobra marka, doskonale sobie poradzi. Ze zdwojonym zasobem sił ruszamy przez mostek, jakże ostro pod górę i tu się wcale tym nie dziwię.
Szczerze przyznać muszę, że nie odczuwam na tym długim podejściu stanu z reklamy. Mam wrażenie, że się mozolę na tę ostatnią górę, do tego co zażyłam. A tu jeden cycek…, drugi cycek… i… czas opuścić przyjazne, bez błota połoniny. Zostały trzy kilometry z góry i meta, a czas – mamy szansę na Hardcora, czyli zmieścić się w 12 h. Zbieram się w sobie i staram się spieszyć, jak mogę tylko, po tych kamyrach. Znacznie niżej na mazi błotnej, szczęście oporęczowanej, daję w większości ślizgiem lecz kontrolowanym, również dzięki Cascadii.
Jeszcze dalej w dół zeskakiwaniem trzeba wysokie schody, dzika swawola gdy tyle już w nogach. Na koniec ciężki odcinek pozwala odczuć „trochę” biegania, więc ciekawi mnie, gdzie ta meta. A ona czeka biegaczy licząc do trzech mostków i kilku schodków do góry, które pokonuje także żwawo. Fantastyczne powitanie w Ustrzykach Górnych przez kibiców i orga – Mirka chwyta za serce twardego Rzeźnika i zniewala z nóg na zakończenie. „Długa ścieżka” w wymiarze 11 godz. 53 min kończy bieg na tym etapie, z zadowoleniem że miała wybór być dłuższą.
- Tylko po co tak od razu w debiucie?
Stawiam pytanie puszczając oko. I nie mogę nie dodać:
- Brooksy wystarczająco – do utraty kolorów przetestowane, a sprawdziły się!
Buty znajdziecie w sklepie SKLEPBIEGOWY.com
Milena Grabska-Grzegorczyk |
| | Autor: matjk, 2013-08-03, 05:39 napisał/-a: Fajny długi test. Ja też (BYŁEM) zadowolony z moich ósemek, do wczoraj, kiedy podeszwa prawego buta, nie wytrzymała I etapu Biegu ultra "Granią Tatr", który wczoraj treningowo robiłem. Dodam, że biegam w nich bardzo krótko, bo od 25.05! Nie ma więc nawet 3 miesięcy. Ciekawi mnie, jak do tego ustosunkuje się Brooks. Sklep będzie je wysyłał do nich, po moim powrocie. Pozdrawiam | | | Autor: GoUltra.pl, 2014-11-11, 12:23 napisał/-a: LINK: http://www.goultra.pl
Zapraszam również na recenzję Brooksa Cascadia 8 i zobaczenia jego wnętrzności
http://www.goultra.pl/brooks-cascadia-8/ | |
|
| |
|