”Ale to już było i nie wróci więcej
I choć tyle się zdarzyło to do przodu
Wciąż wyrywa głupie serce...
Ale to już było, znikło gdzieś za nami
Choć w papierach lat przybyło to naprawdę
Wciąż jesteśmy tacy sami...”
Muzyka/słowa: Andrzej Sikorowski
Wykonanie: Maryla Rodowicz
Trzeba mieć szacunek do tego maratonu, wszak od niego zaczęło się moje prawdziwe maratońskie bieganie. Przedtem trzy lata "truchtałem" sobie po portach i pokładach statków. Kilkunastu śmiałków, z Rysiem Kowalskim na czele, spróbowało organizacji. Pamiętam pierwsze artykuły w lokalnych "Nowościach". Podawano gdzie start, gdzie meta. Padały nazwiska już zgłoszonych zawodników. Start w Chełmnie. Wydarzenie dla małego miasteczka. Był kominiarz na szczęście, gołębie w powietrzu, nadzieja w sercach.
Rys.1 - meta maratonu - wywiad z Katarzyną Dowbor
Było gorąco, wszystko było dla mnie "pierwszy raz". Opisałem to w artykule, który drukowały toruńskie "Nowości" pt. "Pierwszy Toruński", ukazał się także (wiele lat później) jako wspomnienie w serwisie maratonypolskie.pl
Zapisy przyjmowała Pani Ewa, miła, uczynna i serdeczna. Otrzymałem numer siedemnasty, który często stawiam go w kratce kuponu totolotka. Jakże jednak inna była ta moja maratońska droga do mety, trudna bardzo, ale dobiegłem do mety szczęśliwy. Nie myślałem, że wpadłem w wielki nałóg. Pozwalał on na codzienne spotkanie treningowe z kolegami. W trakcie tych spotkań poruszaliśmy wszelkie tematy. Czasem uciekaliśmy od wszelkich problemów. Koledzy, las, całkowicie zapominałem o wszystkim na spotkaniach przed i po maratonie. To było potrzebne. Bywało, że chciałem więcej, coraz więcej. Kiedy dzisiaj zliczę te kilometry, maratony, wypada dużo.
Pamiętam tych wszystkich, którzy już nałożyli "boskie adidasy". Czasem mówiliśmy do siebie podczas końcowych męczących kilometrów:
nie przejdziemy do historii – biegamy tylko dla siebie. Nie prawda, my już w niej jesteśmy. W tej historii Toruńskiego, oraz innych maratonów także. Nagrodą dla wszystkich było uczestnictwo. Nawet medali wówczas nie było. Koc w kratkę, szklany pucharek to cały "majątek" dla pierwszego. Czy da się zważyć, zmierzyć - przeżycie? NIE, nie da się, ale to zostaje tam gdzieś głęboko w sercu. Tego nam nikt nie jest w stanie zabrać i nikt, kto tego nie doświadczył, zrozumieć. Czasem pachnie to maratońskim uporem – tak, niech pachnie, wszak jesteśmy "klanem ludzi upartych".
Rys.2 - pasta party z prezydentem Torunia MichałemZaleskim
Tak, jak inaczej układa nam się życie, tak i maratony były różne. No bo dlaczego miałyby być inne? Czasem nie pomogły żmudne plany treningowe, wszystko zawaliło się gdzieś po 30 - tym kilometrze. Bywało inaczej, nie liczyłem na wynik, spokojny bieg, a w nagrodę osiągam cudowny czas. Spotkało się i takich, co potrafili oszukać. Nie nas a siebie. Nie wiem do dzisiaj, co wówczas trzeba powiedzieć o takich zawodnikach.
Maraton, krótkie słowo, lecz ile w nim zmęczenia, radości, nadziei, oraz zawodu. Zawsze mam szacunek dla tych, którzy uczciwie go ukończyli. Ten 25 - ty miał być moim świętem. Nie pobiegnę. Życie, zdrowie, jest reżyserem. Daj Boże za rok.
Wszystkich, którzy się wahają namawiam - pobiegnijcie ten maraton. Zapał organizatorów pozwala przypuszczać, że naprawdę będzie do jubileuszowe, cudowne przeżycie.
|