2014-09-29
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Pojechałem na Kolonię (czytano: 2325 razy)
Pojechałem na Kolonię
Za bieganie wziąłem się trochę późno, miałem 46 lat i straszną niechęć, do przemęczania się. Od tego czasu minęło 4 lata, w trakcie których przebiegłem 7 maratonów i ponad 10 półmaratonów. W niedziele, 14 września zaliczyłem swój 8 maraton, tym razem w Kolonii, z czasem 3 godziny 12 minut. „Trójka” nie pękła, ale i tak cały wieczór odbierałem gratulacje od znajomych i tych których w ogóle jakoś nie kojarzę.
W Kolonii znalazłem się dość przypadkiem. Na portalu Urzędu Miasta w Katowicach przeczytałem, że ogłoszony został konkurs, a główną nagroda jest wyjazd na maraton w Kolonii, która jest miastem partnerskim Katowic. Warunek był jeden, choć bardzo ogólny: należało przygotować projekt trasy do biegania. Miała mieć ona od 5 do 10 kilometrów długości oraz... być „ciekawa”. Długo zastanawiałem się, jak to zrobić, bo przecież zainteresowania są różne, a to co dla jednego jest ciekawe, innemu wcale nie musi się podobać. Postanowiłem, ze „wybrnę” w tego zadania w ten sposób, że zaproponuję trasę nie do codziennego treningu, bo taką każdy sam sobie przygotuje, ale coś gdzie można zaprosić gości by zaprezentować im miasto i region w którym mieszkamy. Aby być bardziej interesującym połączyłem miejsca, które były inspiracją, plenerem do znanych wydarzeń kulturalnych z dziedziny literatury, filmu, malarstwa, architektury.... Start nastąpić miał z Giszowca na ulicy Pod Kasztanami spod ... zakłady fryzjerskiego Ludwika Lubowieckiego. Można tam poprawić fryzurę, ale warto tez popatrzyć na ściany, gdzie zaprezentowano unikatową kolekcję obrazów katowickiego malarza-prymitywisty Ewalda Gawlika. Potem biegniemy ulica Pod Kasztanami, czyli miejscem akcji filmu Kazimierza Kutza „Paciorki ostatniego różańca”, jednej z części tzw. śląskiej trylogii. Zaraz potem docieramy na ulice Adama, miejsca gdzie rozpoczyna się akcja nagrodzonej literacka nagroda Nike powieści Małgorzaty Szejnert „Czarny ogród”, będącą kapitalna opowieścią o wspaniałej, ale często trudnej i tragicznej historii Giszowca i Katowic. Uliczkami Giszowca można biegać długo, bo osiedle, choć okrojone, zachowało wiele z dawnego uroku. Potem biegniemy w kierunku Nikiszowca, wizytówki Górnego Śląska z jego charakterystycznymi ciemnoczerwonymi murami i pomalowanymi na czerwono oknami, mijając po drodze Szyb Pułaski obecnej Kopalni Wieczorek, a wcześniej najważniejszym składniku koncernu Gische. Szyb zachował wygląd sprzed ponad 100 lat i był plenerem najsłynniejszego filmu o Górnym Śląsku „Sól ziemi czarnej” Kazimierza Kutza. Trasa kończyła się pod szybem Wilson, dzisiaj galerii malarstwa, gdzie przy kawie można podziwiać największa kolekcję katowickich malarzy z tzw grupy janowskiej, do której należeli miedzy innymi Gawlik, Ociepka i wielu innych.
Okazało się, ze mój projekt spodobał się jury i.... w ten właśnie sposób zostałem reprezentantem Katowic. Musiałem więc szybko zmienić plany, bo jesienią zamierzałem startować w moim ulubionym Wrocław Maraton. Odbywa się on niestety 14 września, więc kolizja z Kolonią, była ewidentna. Wrocław był zaś dla mnie ważny, bo przymierzam się do zejścia poniżej 3 godzin w maratonie i chciałem tam po prostu przetestować tempo i to jak się będzie zachowywał mój organizm po przekroczeniu 30kilometra. Jako przedstawiciel, rodzinnego miasta nie mogłem sobie jednak pozwolić, by... paść przed meta i nie ukończyć maratonu. Po przyjechaniu do Kolonii wpadłem jednak w zachwyt. Trasa poprowadzona została bardzo dobrze, a na dodatek wydawała się szybka i mało wymagająca, czyli pozbawiona długich i ostrych podbiegów. Po śniadaniu przejechaliśmy więc na start, gdzie po krótkiej rozgrzewce zająłem miejsce blisko peacemakerów z balonikami na 3 godziny. Ostry start nastąpił dokładnie o 10. Po drodze można było zobaczyć wszystkie najbardziej znane i interesujące obiekty w Kolonii, a licznie zgromadzona przy trasie publiczność mocno nas dopingowała. Nudzić się nie mogłem, bo co chwilę ktoś do mnie zagadywał pytając czy jestem z Polski i czy w Katowicach jest jakiś fajny maraton (na koszulce miałem napisy, ze jestem z Katowic). Tempo wprawdzie było mocne, czyli mało konwersacyjne, ale każdemu odpowiadałem, ze mamy świetny Silesia Maraton, który naprawdę jest bardzo dobrze zorganizowany, choć ze względu na bardziej zróżnicowany teren Górnego Śląska dużo trudniejszy niż ten w Kolonii. Podbiegów jest dość sporo, a niektóre naprawdę długie i trudne. Trasa jest jednak ciekawie wytyczona i biegnie przez aż cztery miasta czyli Katowice, Mysłowice, Siemianowice i Chorzów. Od tego roku Silesia Maraton jest biegiem jesiennym, startującym w pierwszą niedzielę października.
Tak rozmawiając przebiegłem pierwsze 22 kilometry. Potem... zaczęły się problemy. Najpierw pojawiła się kolka. Niezbyt mocna, ale musiałem zmniejszyć tempo z 4-4,10 minuty na kilometr do około 4,30. W tym momencie straciłem kontakt z peacemakerami i wiedziałem już, że trójka nie „pęknie”. Biegłem razem z Moniką, uroczą Polka mieszkająca w Dortmundzie. Kolejny problem pojawił się na 33 kilometrze. Wyczerpanie jest wtedy już ekstremalne, i trzeba zachowywać się bardzo ostrożnie i odpowiedzialnie. U mnie pojawiły się zaś zawroty głowy, co niestety może kończyć się zasłabnięciem. Na szczęście pojawił się punkt nawadniania, więc wcisnąłem ostatnia tubkę żelu energetycznego. Potem szybko można było go przepić, a kolejne kubki z woda wyładowały na głowie skutecznie mnie schładzając i doprowadzając do dobrej formy. Potem już był mocny finisz, i czas 3 godziny 12 minut. Zważywszy, że dokładnie rok wcześniej kończyłem maratony z czasem 3 godziny 57 minut, mógłbym być zadowolony z wyniku. Problem w tym, że ja nigdy nie jestem zadowolony ze swoich wyników sportowych i chce aby zawsze były lepsze.
Meta w sąsiedztwie katedry kolońskiej, to jednak niesamowite przeżycie. Warto więc biegać dla takich widoków oraz... smaku piwa, które po przebiegnięciu 42 kilometrów nabiera wręcz niebiańskich walorów wytrzymując porównanie z antyczną Ambrozją.
Oprócz walorów sportowych wyjazd był tez niesamowicie udanym czasem towarzyskim. Spotkaliśmy się z władzami Kolonii oraz reprezentantami wszystkich partnerskich miast Kolonii. Byli przedstawiciele miast z Hiszpanii, Belgii, Luksemburga, Francji Rosji Rumunii, a nawet Izraela i Palestyny. Mówi się, że maraton to lekcja pokory. Kolonia dodała do tego również elementy tolerancji potwierdzając, że jest miastem otwartym i przyjaznym.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |