| Admin Michał Walczewski Toruń WKB META LUBLINIEC MaratonyPolskie.PL TEAM
Ostatnio zalogowany 2024-11-29,10:08
|
| Przeczytano: 848/819687 razy (od 2022-07-30)
ARTYKUŁ | | | | |
|
Loch Ness Marathon 2018 | Autor: Michał Walczewski | Data : 2018-09-28 |
Wyjazd na Loch Ness Marathon był w dużej części przypadkowy. Miesiąc temu okazało się, że weekend 23-23 września mam wolny, więc poszedł sygnał do Centrum Zarządzania Czasem Wolnym (czyli do żony), że trzeba poszukać jakiegoś fajnego, niedalekiego maratonu. Po 10 minutach z okrzykiem radości na ustach okazało się, że jest w tym terminie wspaniały cel: Szkocja!
Przy okazji projektu 201races.com, czyli przebiegnięcia maratonu w każdym kraju świata, wiele osób pyta nas o koszty. Ponieważ ten element nieodmiennie budzi zainteresowanie, w tym artykule postaram się zwracać na niego szczególną uwagę.
Zwykle największym kosztem wyjazdu są bilety lotnicze. Niemniej do Szkocji z Polski latają tanie linie lotnicze, i to z kilku lotnisk. Nasz szybki wybór padł na trasę Modlin - Edyngurg. Bezpośredni lot kosztował w chwili zakupu nieco ponad 600 złotych, ale wybraliśmy tańszy - z przesiadką w tamtą stronę w Brukseli, a w drodze powrotnej z przesiadką w Londynie. Taka "operacja" spowodowała, że cena biletu w obie strony spadła do 310 złotych, czyli o połowę! Oczywiście nie ma nic za darmo, koszt to dodatkowe godziny w podróży i oczekiwanie na przesiadkę. Zamiast więc 3.5 godzin lotu w jedną stronę podróż trwała osiem godzin, w drugą siedem.
Kolejnym niepomijalnym kosztem była opłata startowa. Dla Loch Ness Maratonu wynosiła ona około 300 złotych, plus koszt przewalutowania. Nie najdrożej, ale jak na przyzwyczajenia z Polski - bardzo drogo :-)
Za wynajem auta na cztery dni zapłaciliśmy - z pełnym ubezpieczeniem - 900 złotych. Można było dużo taniej, ceny zaczynały się od 400 złotych ale... ale wypożyczalnie oferujące auta w tak atrakcyjnej cenie miały bardzo złe opinie. Chwila poszukiwań i okazało się, że często obciążają karty klientów wg. swojego widzimisię "za uszkodzenia pojazdu, karoserii, wnętrza, podwozia". Do tego oferta posiadała limit dziennych kilometrów do 90 mil, co powodowało, że tylko teoretycznie była atrakcyjna cenowo. Po przekroczeniu limitu trzeba było dopłacić 1.3 pln za każdy dodatkowy kilometr. Doświadczenie podróżnicze uczy, że właśnie po to trzeba wnikliwie czytać umowy - zwłaszcza wypożyczalnie aut są mistrzami w generowaniu dodatkowych kosztów...
Wróćmy z tych cen jednak do samej wyprawy. Szkocja urzekła nas gdy tylko opuściliśmy Edynburg. Plan był taki, by unikać dużych miast (z wyłączeniem Inverness w którym była meta maratonu) i zapolować podczas pobytu na szkockie zamki. Nie byliśmy przygotowani na to, że w Szkocji panuje już jesień. Eksplozja kolorów na drogach, często leśnych, wąskich, zatopionych w przyrodzie, oszołomiła nas.
Swoje dorzuciły liczne jeziora rozsiane po całym kraju. O ile zamki były jak to zamki - piękne, wyniosłe, wspaniale wkomponowane w lasy i wzgórza, to najbardziej zaskoczyły nas i urzekły stare, kamienne mosty. Wyłaniały się często znienacka, przerywając wielokrotnie naszą podróż. Kamienne, duże i małe, zamknięte dla ruchu samochodowego choć nie zawsze - wiele z nich wciąż trwa na swoim posterunku. Nasza podróż obfitowała w niespodziewane spotkania, i zupełnie zagubione miejsca - jak choćby ziemna jama piktów, do której wbrew wysiłkom nie udało mi się wejść :-)
Dzień przed maratonem dotarliśmy do Jeziora Loch Ness. Tak, tego właśnie słynącego z potwora z Loch Ness. Potwór obecnie z przyczyn marketingowych został przerobiony na sympatycznego diplodoka z disneylandu, więc utracił całkowicie swój nimb tajemniczości czy grozy. To sympatyczne, pluszowe zwierzątko, które znajdziemy na dziesiątkach straganów z pamiątkami, w hotelach, barach, okolicznych restauracjach i parkingach. Już nawet nie "potwór" a Nessi, kumpel z kreskówki.
Po odebraniu pakietu startowego (jak na maraton na który zapisane było 3000 osób dość skromnego - koperta z numerem startowym i agrafkami) wyruszyliśmy w obowiązkowy objazd jeziora. Loch Ness ma około 40 kilometrów długości i jako jezioro polodowcowe ma kształt rozciągniętej wstęgi. Po obu jego stronach znajduje się wygodna, asfaltowa droga, którą na drugi dzień biegliśmy (start znajduje się na południowym krańcu jeziora, meta - na północnym). Widoki, które oferuje okolica są oszałamiające. Tym bardziej, gdy okraszają je kolory wspomnianej szkockiej jesieni. O wiele ciekawsza jest wschodnia strona jeziora, więc jeżeli ktoś, kiedyś - to polecamy wycieczkę właśnie tą stroną.
Objazd jeziora, głównie ze względu na ciągłe przystanki by nasycić się okolicą, zajął nam pół dnia. W końcu wieczorem trzeba było udać się na odpoczynek. I tutaj powrócimy to opowieści "cenowych". Szkocja nie jest tanim miejscem pod względem noclegów. Cenę 300-400 złotych za nocleg traktowaliśmy okazyjnie, pod Inverness musieliśmy już zapłacić za mały, brzydki pokoik blisko 700 złotych. Wiadomo, że spory w tym udział mieli biegacze którzy wykupili wszystkie noclegi w promieniu kilkunastu kilometrów od mety maratonu. Być może rezerwując wcześniej udałoby się znaleźć coś w rozsądnej cenie, ale na tydzień przed maratonem trzeba było brać co jest. Efekt: nocleg w lesie, choć z widokiem na Loch Ness, w brudnawej klitce hotelu z lat 70-tych. Ze śmierdzącym kibelkiem i prysznicem pod który straszno wejść. A to wszystko niemal w cenie wynajmu auta na cztery dni.
Całe szczęście o 5 rano trzeba było wstać, i uciekać na start - więc długo nie pomieszkaliśmy. Jako że start i meta maratonu są od siebie bardzo oddalone, a drogi na czas biegu pozamykane, organizatorzy transportują biegaczy spod mety na start autokarami. Trzeba było być o 7:00 rano na miejscu, a odjazdy odbywały się pomiędzy 7:30 a 7:45. Górzysta droga na start zajmowała autokarom ponad godzinę, więc przed 9 rano byliśmy na starcie.
Zimno, mgliście i wilgotno. Tak można opisać godzinę oczekiwania na dzikim uroczysku. Wrażenie robiły nie tylko piękne widoki na unoszące się mgły, ale także prawie 2-kilometrowa kolejka do kibelków. Kto nie odrobił pracy domowej, i przyjechał na start lekko odziany, mógł zamarznąć niemal na śmierć.
Samego maratonu opisywać nie będę, wszystko zobaczycie na filmie. Warto jednak go podsumować: dystans się zgadzał :-) Widoki wspaniałe, pierwsze 28 kilometrów praktycznie z górki, choć zdarzały się podbiegi, ale na początku takie podbiegi nie stanowią wyzwania. Piękne wzgórza, piękne łąki, piękne lasy i piękne strumienie. Gorzej robi się pomiędzy 29 a 37 kilometrem. Gdy zwykły maratończyk ma już powoli dość i zaczyna marzyć o mecie odliczając kilometry, to własnie wtedy przyroda postanawia zafundować kilkukilometrowe podbiegi. Niby później znowu z górki, ale jednak. Męczące i można stracić sporo minut.
Gdyby nie to, że przed nami wciąż blisko 200 krajów do zwiedzenia, to bardzo chętnie wróciłbym na Loch Ness Maraton za rok. Ktoś mógłby powiedzieć, że Szkocja nie jest prawdziwym krajem. Cóż, powiedzcie to jakiemuś Szkotowi i wyjdźcie z tego cało :-) A na poważnie: Szkocję potraktowaliśmy jako kolejny zdobyty kraj. Jest ona w unii z Anglią, tworząc razem Zjednoczone Królewstwo, ale dla nas to Szkocja!
|
| | Autor: emka64, 2018-09-28, 14:22 napisał/-a: Nic się nie dzieje przypadkowo 😉 | | | Autor: Kamus, 2018-09-28, 16:53 napisał/-a: U nas ( 2014) paskuda miał "wolne"
u Was straszył ? :)
Pozdrawiam | |
| |
|
|