2008-10-07
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Konkurs na katorżnika (czytano: 858 razy)
Po wizycie w Lublińcu myślałem, że Katorżnik to rzeczywiście jeden z najcięższych "biegów". Tak myślałem aż nadszedł ten dzień, kiedy stanąłem na starcie triathlonu w Dzierżoniowie. 600 m pływania, 25 km (wyszło prawie 28) MTB z ostrymi, długimi podjazdami i 6 km biegu. Pływanie poszło szybko, trasa rowerowa ciężka, ale o to chodzi, tu się czuję pewnie. Zawartość bidonu znikła dość szybko. Temperatura w cieniu - ponad 32 st. Tylko gdzie ten cień... Jeszcze na rowerze, podnóża Gór Sowich, owszem, ale końcówka trasy rowerowej to już otwarte przestrzenie, pył i wiatr własny, a potem "bieg" przez te łąki i... żadnego wiatru. Powietrze stoi i gotuje się. Chwile po tym, gdy chwyciłem grunt pod nogami i zacząłem nimi przebierać zapaliła się czerwona lampka. Oddech w porządku, nogi wyrywają do przodu, ale głowa... Coś się w środku gotuje i obezwładnia całą resztę. Biegałem już w upały, ale to coś zupełnie innego. Tempo spadło do ponad 6 min/km. To tempo dobrego piechura. Jeden punkt z wodą, jeden! Po 200 metrach wydaje się fatamorganą. Uratował mnie strumień, którym się przykryłem po czubek głowy. I dalej. Siłą woli. Po rowerze byłem w (szeroko rozumianej) czołówce. Wyprzedziło mnie 5 zawodników, tylko pięciu... Obejrzenie się za siebie to spory wysiłek... Są! Nadciągają. Widać już stadion, przyspieszam, mózg protestuje, próbuje mi odciąć prąd, ale dalej, dalej. Wyprzedzam jednego zawodnika, poganiam go, żebyśmy się razem pociągnęli, ostatni kilometr, ale on mówi, że tylko chce dobiec. Tylko dobiec. Zostawiam go za sobą, po chwili jestem na stadionie. Ostatnie 400 metrów. Najdłuższe 400 metrów w życiu... Meta. Wody na mecie jak na lekarstwo, zabrałem mineralną ekipie z pogotowia. Ostatecznie 16 miejsce i 3 w kategorii wiekowej. Parę minut poniżej dwóch godzin. Miałem wrócić się na trasę i robić zdjęcia koleżance, ale gdzie tam... Leżałem w jakimś skrawku cienia i wodę lałem w siebie/ na siebie. Parę osób nie ukończyło zawodów z powodu upału i wycieńczenia. W konkursie na katorżnika wygrał Dzierżoniów. Zawody w Lublińcu to była dla mnie porównaniu z tym triathlonem przebieżka (choć nie leniłem się, w eliminacjach Katorżnika byłem 10, w finale 35). A w sierpniu już czeka na mnie pierwszy halfIronman w Wiessbaden. Oby nie w upale...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |