2023-04-23
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Relacja z Maratonu w Zurichu (Szwajcaria) (czytano: 654 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: https://www.facebook.com/profile.php?id=100032307533328
Start w 20 Ochsner Sport Zurich Marathon to 4-dniowy wyjazd do Zurichu połączony jak zwykle z krótkim zwiedzaniem miasta. Decyzja i zakup biletów na samolot miała miejsce 31 grudnia podczas imprezy sylwestrowej. Taki mały sylwestrowy prezent.
Koszt pakietu startowego na maraton kupowanego w ostatnim dniu 2022 roku wyniósł 600 zł.
Koszt biletu na samolot dla 1 osoby to 450 zł w obie strony. Większy okazał się koszt noclegu, który za 3 noce dla 2 osób wyniósł ponad 1700 zł. Był to duży pokój 2-osobowy ze wspólną łazienką i toaletą dla 3 pokoi na 1 piętrze.
Po przylocie do Zurichu dojechaliśmy z lotniska do miasta pociągiem (to chyba najlepsza i najtańsza opcja – ok. 7 franków). Dojazd do centrum miasta zajmuje ok. 15 minut. Zameldowaliśmy się w hotelu i poszliśmy po odbiór pakietu startowego na maraton. W pakiecie koszulka, worek depozytowy, opaska na telefon, musli, krem przeciwsłoneczny, maść chłodząca, numer startowy oraz kupon o wartości 20 franków do sklepu Ochsner Sport, który od razu spożytkowałem.
Czas do maratonu, którego start był w niedzielę rano, spędziliśmy na zwiedzaniu miasta, bo pogoda ku temu była bardzo dobra. Zapowiadany deszcz spadł dopiero w sobotę wieczorem. Start maratonu był na moście Quaibrucke obok jeziora Zurichsee o 8:00. Z hotelu ruszyliśmy o 7:00, bo mieliśmy do przejścia ok. 2 km, a jeszcze trzeba było oddać depozyt i zrobić rozgrzewkę. Jak się okazało, depozyt trzeba było zanieść na metę, która od startu była oddalona o jakieś 400 metrów. W związku z tym, że nie było już na to czasu, plecak z depozytem wzięła Ania, a ja rozpocząłem rozgrzewkę i za chwilę udałem się na start. Dołączyła do nas Dorota, która przyleciała do Zurichu w sobotę. Pogoda była bardzo dobra; wcześnie rano padał deszcz, który sprawił, że powietrze było rześkie, a temperatura to 10 stopni C. Start podzielony na strefy, zgodnie z deklarowanym czasem ukończenia biegu. Atmosfera na starcie to pełen luz. Wśród zawodników nie było odczuwalne żadne napięcie. Wszyscy w strefach startowych uśmiechali się, rozmawiali, robili zdjęcia i czekali na swoją kolej do przekroczenia linii startu. Miałem co do tego startu obawy związane z lewym kolanem, które na maratonie w Pafos na Cyprze w marcu mocno bolało od 28 km. Wprawdzie w przygotowania do tego biegu wplotłem dużo ćwiczeń wzmacniających mięśnie nóg, ale niepewność była…Po chwili moja strefa ruszyła.
Pierwsze 10 km to trasa po mieście ulicą Bahnhofstrasse w okolice dworca kolejowego, tam „zawrotka” i dalej Uraniastrasse, Talstrasse, General-Guisan-Quai, Alfred-Escher-Strasse, Mythen-Qua. Była to pętla, która doprowadziła biegaczy ponownie na miejsce startu, gdzie czekała na biegaczy ogromna liczba kibiców. Trasa przez kilkaset metrów prowadziła przez szpaler wiwatujących kibiców. Mega klimat i coś, co dodaje skrzydeł. Biegło mi się dobrze, ale przez kilka pierwszych kilometrów irytował mnie zegarek, który wskazywał błędne dane zarówno odległości, jak i tętna. Na szczęście po 10 km wskazania odległości i tempa były już ok. Natomiast wskazania tętna nadal były jakieś dziwne, a jak się potem okazało, była to kwestia niesprawnego pasa do pomiaru. Po 10 km dalsza droga, to długa prosta nad jeziorem, aż do miejscowości Meilen i z powrotem. Po drodze sympatyczne grupy kibiców, m.in. zespoły, które grały na instrumentach dętych. Podczas przebiegania obok takich koncertów aż ciary przechodziły po plecach. Widać było, że kibice cieszą się tymi zawodami i traktują to jako lokalne święto. Gorąca atmosfera, którą tworzyli kibice udzielała się również zawodnikom 🙂
Na szczęście znad jeziora docierała na trasę maratonu orzeźwiająca i chłodząca bryza 😉
Na 28 kilometrze był jedyny na całej trasie podbieg, po którym zacząłem odczuwać zmęczenie i mały kryzys. Niedaleko po podbiegu był punkt odżywczy, więc spożyłem jeden z sześciu żeli, które zabrałem na zawody. Po chwili miałem go jak zwykle popić wodą, żeby lepiej się wchłonął i nie zakleił mi ust. Stoły z wodą były na każdym punkcie odżywczym na samym końcu, więc postanowiłem kubek z wodą zgarnąć z ostatniego stolika. Duże było moje zdziwienie, kiedy okazało się, że kubek, który chwyciłem i pobiegłem dalej był pusty…. Obsługa nie zdążyła nalać wody. Wcześniej nie było z tym problemu, a tutaj taki „zonk”. Następny punkt odżywczy za ok. 3-4 km, bo w takich odległościach były one rozmieszczone na trasie. Nie wiem, czy to już był przesądzony moment nadchodzącego kryzysu, czy to przez tą sytuację i wcześniejszy podbieg, ale po chwili zacząłem opadać z sił oraz zwalniać. Dotychczasowe tempo to 4:55 – 5:00 km/min., a po 30 km na pokonanie 1 kilometra potrzebowałem o 30-40 sekund więcej. Od 36 kilometra trasa ponownie prowadziła przez centrum miasta i znaną już pętlę, którą pokonywaliśmy na początku zawodów. Ilość kibiców była jeszcze większa niż rano, a atmosfera jeszcze bardziej niesamowita. Pomimo tempa, które spadło jeszcze dawałem jakoś radę i była szansa na pobicie mojej życiówki w maratonie. Warunkiem było to, że już nie zwolnię. Na 41 kilometrze nawet przyspieszyłem, ale ostatni kilometr to już walka ze zmęczeniem, bo sił brakowało, a w lewej nodze czułem nadchodzący skurcz mięśnia czworogłowego, więc nie udało się wycisnąć z siebie do końca resztek sił, bo jak skurcz by złapał, to na pewno musiałbym się zatrzymać…. Tym samym przebiegłem metę z czasem gorszym od życiówki o 18 sekund. Trochę szkoda, bo trasa i klimat zawodów jest dobry do tego, żeby powalczyć o lepszy czas. Pozytywnie zaskoczyło mnie to, że pomimo obaw przez dokuczające w przeszłości urazy i nadwyrężenia, stawy i mięśnie trzymały się na tym biegu dobrze. Można gdybać, czy jeśli nie „zakleiłbym się” żelem na 28 kilometrze utrzymałbym dłużej tempo…. Ale to już przeszłość. Mam nauczkę, żeby nie czekać na zawodach z braniem wody do ostatniego stolika 😉
Ogólnie, jeśli chodzi o organizację na punktach odżywczych, to wyglądała ona naprawdę przyzwoicie. Na początku był izotonik i żele energetyczne, dalej banany i czekolada, a na końcu woda. W strefie za metą czekały przekąski i owoce. No i Ania z Dorotą, którym kilka razy udało się złapać mnie po drodze, miały dla mnie zimne piwo 🙂
Oprócz maratonu, w tym dniu odbywały się również biegi na 10 km i półmaraton. Startowały one jednak w innych godzinach, więc w żaden sposób nie kolidowały z maratonem. Na trasie mijaliśmy się z półmaratonem, który biegł w przeciwnym do maratonu kierunku i to było również fajne na tych zawodach.
Ilości zawodników w poszczególnych biegach to:
maraton – 2901 uczestników, start godz. 8:00,
półmaraton - 5337 uczestników, start godz. 11:00,
bieg na 10 km - 3301 uczestników, start godz. 14:00.
Ja w zawodach zająłem 837 miejsce. Czas zawodnika, który wygrał maraton to 2:09:12.
W maratonie wystartowało 37 Polaków, a ja wśród naszej narodowości uplasowałem się na 5 miejscu.
Po zawodach prysznic i dalsze zwiedzanie Zurichu. Oczywiście leniwe zwiedzanie z perspektywy pieszego turysty.
Jezioro Zuryskie, krajobraz alpejski, starówka, muzea, muzyka, sery i czekolada - to właśnie Zurych, największe i jedno z najważniejszych miast Szwajcarii. Idealne na weekendowe zwiedzanie. Trzeba jednak przyznać, że miasto to jest drogie (ceny przeciętnie 2-3 razy wyższe niż w Polsce), ale jest również bardzo czyste i obdarzone wysokim standardem życia, co w połączeniu z wysokimi zarobkami wyjaśnia, dlaczego ludzie znoszą tam tak wysokie ceny.
My dodatkowo trafiliśmy na czas, kiedy kwitły magnolie, których w tym mieście jest bardzo dużo, więc jego klimat był jeszcze bardziej wyjątkowy.
Ogólnie miasto to wywarło na nas naprawdę bardzo dobre wrażenie. Moglibyśmy spacerować tam bez końca podziwiając piękne i ogromne oraz zachowane w doskonałym stanie stare kamienice.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora |