2018-10-24
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 5. Taubertal 100 wracam po wygraną w 50-ce (czytano: 1649 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: jacekbedkowski.pl/taubertal-100
5th Taubertal 100 wracam po wygraną w 50-ce
Taubertal 100 to festiwal biegów ultra na 4 dystansach, 50 km, 71 km, 100 km i 100 mil. Trasa przebiega wzdłuż rzeki Tauber w środkowych Niemczech, w wiekszości ścieżkami rowerowymi. Przebiega również przez piękne małe miasteczka, głównie ich zabytkową część. Dla mnie była to druga wizyta w Rothenburg. W oby przypadkach startowałem na dystansie 50 km. W hotelu gdzie znajdowało się biuro zawodów pojawiłem się w piątek po godz. 21. Do 22 mogliśmy odbierać pakiety (numer startowy, nadajnik GPS, worki na przepaki). Ponieważ wszystko zaczyna się wcześnie rano, dlatego wolałem załatwić te formalności w piątek. W sobotę od 4:15 rano również można odebrać pakiet.
Wszystko zaczyna się dość wcześnie. Śniadanie zorganizowane jest od 4:15 i jest wliczone w cenę hotelu. W tym samym czasie można oddawać torby na przepaki. Ja oddałem tylko jedna na metę, żebym miał się, w co przebrać po biegu. Około 5:30 wszyscy zabierają pochodnie i całą grupą ruszamy przez starówkę wzdłuż murów obronnych na skraj parku. Tutaj wita nas rycerz i oficjalnie otwiera zawody. To jest coś unikalnego i zapada w pamięci na długo.
Po tak oryginalnym otwarciu, wszyscy schodzą na linię startu. To około 250 m w dół ścieżką. Emocje zaczynają rosnąć a na dodatek w tle słychać już mocne dźwięki z głośników. Typowo bojowa muzyka towarzyszy nam do samego startu. U mnie jak zawsze pełna koncentracja i nadzieja, że uda się ładnie pobiec.
Nie miałem zielonego pojęcia z kim będę się ścigał na 50 km. Znałem tylko kilku pojedynczych zawodników, którzy biegli na dłuższych dystansach. Jak tylko dostaliśmy sygnał do startu, mocno ruszyłem do przodu. Nie chciałem zostawać w tyle, bo nie miałem czołówki, a pierwsza godzina to jeszcze bieg w ciemnościach. Miałem przed sobą tylko Jan Albert Latnik, a że jest to bardzo dobry ultras, to trzymałem się delikatnie za jego plecami. Po 3 km zacząłem troszkę tracić dystans, bo tempo 4:10 min/km było jak na ten etap zbyt mocne. Chciałem biec mocno tego dnia, ale bez przesady, do pokonania jest 50 km, a to jednak troszkę biegania jest. Musiałem sobie radzić sam. Za plecami miałem kilku biegaczy, ale byli jakieś 50-60m za mną. Na moje szczęście niebo było gwieździste a oznaczenia trasy bardzo dobre, dlatego mogłem skupić się na biegu. Na pierwszym punkcie złapałem kubek z wodą i pobiegłem dalej. Wszystko wskazywało na to, że bieg jest już raczej ułożony. Miałem przed sobą Jana, który biegł na 100 km (ostatecznie ukończył bieg na 71 km) i resztę zawodników za plecami. Wystarczyło dobiec tylko te 45 km do mety przed nimi i miałem wygraną w kieszeni. Ponieważ trasa to częste zbiegi i podbiegi musiałem uważać, żeby nie przesadzić. Nie były to jakieś wielkie podbiegi, ale zawsze zostawały w nogach. Pomimo takiego profilu trasy trzymałem dobre tempo. Co kilka kilometrów liczyłem jaki mogę mieć czas na mecie. Wychodziło dość spokojnie, bo 3:38h, później 3:36h. Stopniowo zwiększałem tempo. Na 25 km pojawiłem się w czasie 1:44:40, co oznaczało, że w tym tempie złamie 3:30h. Cały czas miałem w pamięci mój bieg z 2016 roku, kiedy na mecie pojawiłem się w 3:28:53. Miałem realną szansę poprawienia tego wyniku. Wystarczyło tylko lekko przyśpieszyć, co oczywiście miałem w planie.
Tego dnia od samego rana było dość chłodno, co oznaczało, że im szybciej skończę bieg tylko mniej czasu spędzę na ciepłym słonku, które tego dnia miało grzać mocno. Sukcesywnie przyspieszałem na trasie i moje tempo od kilku kilometrów oscylowało w okolicach 4 min/km. Zacząłem też dostrzegać w oddali prowadzącego Jana. W okolicach 35 km poczekał na mnie prowadzący bieg rowerzysta, żeby sprawdzić kto goni lidera. Jan to doświadczony zawodnik, dlatego chciał sprawdzić kogo ma za plecami, tym bardziej że odrabiałem straty. Obaj byliśmy w komfortowej sytuacji, bo prowadziliśmy w swoich biegach, a za plecami nikogo nie było widać. Wydawało się mało realne, żeby nagle ktoś zaczął biec w tempie 3:40 min/km, dlatego o wygraną byłem spokojny. Pozostała walka z czasem.
Tego dnia miałem wszystko pod kontrolą. Trzymałem mocne tempo i w pełni kontrolowałem swoje ciało. Nie miałem żadnych problemów na trasie. Otwierający maraton wyszedł w czasie 2:55:30 co jak na samotny bieg było dość dobrym czasem, do tego na pofałdowanej trasie. Drugie 25 km przebiegłem szybciej, bo w 1:42:30 (piersze 25km: 1:44:40). Wyszedł z tego bardzo ładny „negative split” (-2:10 min). Ostateczny czas na mecie to 3:27:14 (brutto) i wygrana w całym biegu. Ja na zegarku złapałem 3:27:10, ale w wynikach zostaje ten o cztery sekundy gorszy. To jest moja oficjalna życiówka. To dobry prognostyk przed zbliżającymi się Mistrzostwami Polski 10 listopada w Warszawie. Pozostaje tylko popracować przez te ostatnie 4 tygodnie i mogę ruszać na kolejną trasę ultra. Zanim jednak to się stanie czeka mnie sprawdzian w Lucernie na dystansie półmaratonu w ramach Swiss City Marathon (28.10.2018). Trzymajcie kciuki.
2016 - 5 miejsce - czas 3:28:53
2018 - 1 miejsce - czas 3:27:14
Zdj. Hubert Beck
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2018-10-25,08:35): Piękne, malownicze tereny i super szybki bieg :) Oby tak dalej :) robaczek277 (2018-10-25,16:23): @Paulo bardzo dziekuje i to prawda biega sie tu fajnie, to nie jest typowy asfalt w miesci, widoki sa super
|