2018-06-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Grand Prix von Bern (czytano: 1190 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: jacekbedkowski.pl/grand-prix-von-bern
Grand Prix of Bern – mój debiut na 10 mil
Jestem tydzień po biegu 12-godzinnym (ponad 133 km) i teraz mam pobiec 10 mil w godzinę? Minęło tylko 6 dni od mojego ostatniego mocnego startu, a ja przyjechałem walczyć o jak najlepszy wynik na dystansie 16,1 km. Założenia miałem bardzo ambitne, chciałem złamać 60 minut w Bern. Moje założenia szybko zweryfikowali koledzy z trasy. Kiedy pojawiłem się na Expo dowiedziałem się, że trasa jest bardzo wymagająca. Wszyscy ostrzegali mnie, żeby zacząć spokojnie, bo pierwszy kilometr jest z górki i można za to zapłacić później na trasie, a w szczególności na końcówce, która jest mocno pod górkę. Dodatkowym utrudnieniem zawsze była pogoda. Taka kombinacja była zabójcza również dla mnie.
Zanim jednak przejdę do biegu troszkę o samej organizacji. Przede wszystkim byłem zaskoczony ilością biegaczy. Już na stacji kolejowej były tłumy, ale jak zobaczyłem w biurze zawodów, że numery startowe kończą się na 50 999, to dotarło do mnie co to za bieg. Miałem to szczęście, że mogłem startować z pierwszej strefy i nie musiałem długo czekać na start, który odbywał sie falowo. Pomimo tego, że jest to tylko 10 mil, bieg jest bardzo popularny. W tym roku startował Kenenisa Bekele. Wszyscy na Expo też potwierdzali, że jest to super bieg z pięknymi widokami, mimo wszystko ostrzegali mnie przed ilością zbiegów i podbiegów. Nie miałem zielonego pojęcia co mnie czeka, ale byłem spokojny. Martwiłem się tylko o moje nogi, a w szczególności piszczel, który boli mnie już od dłuższego czasu. Przed startem pochodziłem po Expo i na 2 godzinki przed wystrzałem startera zacząłem szukać szatni i depozytu. Jak się okazało typowego depozytu nie ma, a wszyscy zostawiają swoje plecaki, torby w wielkiej hali gdzie się przebieraliśmy. Troszkę się martwiłem, bo nie widziało mi się zostawiać plecak z telefonem bez opieki, ale nie miałem innego wyjścia. To był praktycznie jedyny element, który nie do końca mi się podobał na tych zawodach. Jak się okazało plecak spokojnie czekał na mnie i nikt go nie dotykał (wszystko była tak jak to zostawiłem).
Na starcie tłumy ludzi i kibiców. Na początek typowa prezentacja elity i o 15:53 ruszyły panie. Na 16:00 zaplanowano start elity i GP Top, czyli mój sektor. Tak też się stało. Aby pobiec te 10 mil w godzinę, musiałem każdy kilometr biec po 3:45 min. Tu od samego początku pojawiły się schody. Zgodnie z wyliczeniami pierwsze 3 km miałem pobiec w 10:15 min, tak podawała mi przygotowana opaska ASICS Pace My Race. Było z górki, ale tylko pierwszy kilometra dałem radę pobiec w 3:45 min, reszta była już wolniej. Pomyślałem sobie, że jak teraz mam problemy, żeby utrzymać tempo 3:45 to, co będzie później. Pogodziłem się, z tym że raczej muszę liczyć na czas w okolicach 1:05h. Bieg jednak układał się dość dobrze. Po tych 3 km zrobiło się luźniej na trasie i mogłem biec swoje, a biegło mi się wyjątkowo dobrze. Czułem taką moc w nogach, a piszczel praktycznie mnie nie bolał. Mieliśmy dużo kostki brukowej na trasie, ale ta też specjalnie mi nie przeszkadzała.
Na trasie było bardzo dużo kibiców, piękne widoki, może właśnie dlatego biegło mi się dobrze. Cały czas miałem około 20 sekund zapasu na tempo 4:00 min/km. Zdałem sobie sprawę, że jest szansa pobiec te 10 mil w 1:04h, wszystko jednak zależało ile zachowam sił na ostatnie podbiegi. Z upływem czasu udało mi się jeszcze troszkę nadrobić czasu i na ostatni, ponad kilometrowy podbieg wszystko wyglądało bardzo dobrze. Zostało tylko mocno pracować rękoma i liczyć na szybkie pokonanie wzniesienia. Mijalem sporo biegaczy i to dodatkowo motywowało mnie do walki na trasie. Kiedy byłem już na ostatnich metrach wiedziałem, że będzie fajny wynik. Jak się okazało na mecie zameldowałem się w 1:03:21, z czego byłem bardzo zadowolony. Zmęczony, ale zadowolony.
Kiedy sprawdziłem wyniki okazało się, że między 2 km a metą wyprzedziłem ponad 500 biegaczy, a że byłem ostatecznie w okolicach 250 miejsca to oznaczało, że biegłem dość szybko. Na mecie spotkałem Viktora Röthlin, jest on jednym z najlepszych maratończyków w Szwajcarii. Zrobiłem sobie szybkie zdjęcie i udałem się do namiotu. Miałem sporo szczęścia tego dnia. Jakieś 20 minut po tym, jak dobiegłem do mety zaczął padać deszcz, można powiedzieć swego rodzaju oberwanie chmury. Takie mocne chłodzenie dla biegaczy, ale uciążliwe jak chcesz biec szybciej. Nie czekałem już więcej i pobiegłem szybko na stację. Mogłem wracać do domu zadowolony z mojego debiutu na dystansie 10 mil.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |