2017-10-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Leśna Liga Biegowa 15 km. (czytano: 1165 razy)
Pogorzelica, morze,słońce,sosnowy las i trzeci, ostatni w tym sezonie bieg Leśnej Ligi Biegowej.
W kwietniu było 5 km ( nie uczestniczyłem ). Czerwiec 10 km po masakrycznych pagórkach ( mój najbardziej górski start na nizinach). Dzisiaj 15 km ( w zasadzie 15 km,750m ) i trzy pętle. Wszystkie biegi w leśnych klimatach stosownie do nazwy. Z powodu nie uczestnictwa w 1 biegu nie mam szans na sensowne miejsce w generalnej klasyfikacji, co nie znaczy, że biegnę tylko towarzysko.
Plan minimum wyprzedzić Piotrka i być pierwszym w dziadkach młodszych ( M50).
Pogoda jeszcze nie zapomniała o lecie, jest słonecznie i dość ciepło.
Przed nami startują kijkarze na 5 km.
Biuro biegowe w ośrodku wypoczynkowym leśników, naszych gospodarzy i po części sponsorów.
W pakiecie energetyk i batonik (skromnie, ale wypas będzie po biegu).
Start na obrzeżach Pogorzelicy w lesie. Bieg jest kameralny, na pięćdziesięcioro uczestników.
Ustawiam się taktycznie w pierwszej linii i początkowo biegnę z czołówką. Za chwilę dołącza do mnie w/w Piotrek i trzymamy się razem za oddalającą się elitą.
Trasa mimo dobrego oznaczenia taśmami, zielonymi strzałkami na ścieżce i planszami na mijanych drzewach ( brak tylko oznaczenia kilometrów – ale Piotrek ma odpowiedni zegarek i monitoruje tempo) wprowadza mnie w błąd. Odległości między zawodnikami robią się dość znaczne i wpadając w pewnym momencie na betonową drogę skręcam w prawo mając zamiar się jej trzymać ( Piotrek też, za mną).
Na szczęście stojący tu wolontariusz kieruje nas na właściwą drogę. - Trzeba prosto!
A tu już obiecana górka, o której słyszałem. Ale zlekceważyłem. Najpierw łagodnie, na chwilę można wyrównać oddech, a potem ( skąd oni wzięli tu nad morzem tą górę !) ostry podbieg, mały garbik i znowu stromo pod górę. Za to zbieg nie był rozłożony w czasie i był najbardziej stromą trasą jaką zbiegałem na zawodach. Na początku trzeba było ostro hamować, nogi można było puścić dopiero pod koniec.
Na górce gubię Piotrka i tak już zostanie do końca. Trochę będzie zbliżał się do mnie na płaskim, ale na owej górce ( trzykrotna przyjemność :), będę zwiększał przewagę. Trzeba cały czas być uważnym, aby nie zgubić się w lesie. Potem jeszcze kawałek szutrowej drogi, kawałek betonowej, znowu leśne ścieżki, trochę piasku i zbliżam się do bramy startowej i wodopoju. Tutaj ostatni raz widzę jeszcze Łukasza - trzeciego zawodnika. Zaczynam za to dublować wolniejszych zawodników i ich ściganie daje dodatkową adrenalinę. Drugie okrążenie biegnę na przetrwanie, nie ma ani kogo gonić, ani przed nikim uciekać. Na trzecim kółku przyspieszam, zaliczam górkę w wolniejszym już tempie (przez chwilę myślałem o symulacji ataku serca przed fotografem usadowionym na szczycie, bo co tu można trzeci raz zaprezentować do zdjęcia, ale mimo wszystko szkoda mi czasu, a i Piotrek może to wykorzystać).
Jest moc w tym sezonie, to i jest szybki finisz. Przed metą pokazuję na swój numer 123 i krzyczę
raz, dwa trzy i jestem czwarty. To moja najwyższa lokata w open.
Na mecie oryginalny, drewniany medal ( taki jak na zdjęciu).
Na zakończenie ognisko, kiełbaski, ciasto oraz biegaczy rozmowy.
Niestety nie zostałem do dekoracji – Maciek ,który przyjechał ze mną musiał w terminie oddalić się na łono rodziny. Wolałem go odwieźć, bo mógłbym stracić sparinga :).
Wyrazy uznania dla organizatorów za całokształt – myślę, że już za rok biegacze rozmnożą się na leśnych duktach.
Nie wiem jak wyglądała trasa na 5 km. Ale te na 10 i 15 km malownicze i urokliwe – skąd je wzięliście?! Najlepsze przełaje w moim biegowym życiorysie.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |