2017-06-28
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Błędy. (czytano: 460 razy)
Nie popełnia błędów ten, kto nic nie robi.
Nie powiem, żebym robił dużo, ale pomyłek zaliczyłem dzisiaj kilka.
Planowałem wybrać się na bieg, podczas którego miałem zamiar sprawdzić trasę, którą już kilka razy chciałem przebiec, a próbowałem ją pokonać raz, ponad 3 tygodnie temu, z kolegą. Próbowałem, bo z pewnych powodów nam się to nie udało – patrz wpis „Ultraspotkanie”.
Ruszyłem w trasę – pierwszy błąd, bo dzień wcześniej miałem ostry atak kataru alergicznego, który gasiłem tabletką, przez co rano byłem ledwo żywy; półtoragodzinne koszenie i robienie fug przy kafelkach trochę mnie rozruszało.
Pogoda zapowiadała się dobrze, czyli dwadzieścia kilka stopni i deszczyk. Trochę odkrytym terenem, trochę przez las, dam radę – pomyślałem. To był błąd drugi, bo deszczu nie było a stopnie skoczyły do 30.
Zabrałem ze sobą butelkę z napojem energetycznym, który chciałem wreszcie zużyć, bo zalegał mi w szafce, a przecież około 20 km. dam radę zrobić na energetyku a nie izotoniku – błąd trzeci, ponieważ katar nieco mnie odwodnił, koszenie dokonało suszy w organizmie a energetyk nie wspomógł.
Na rozstaju dróg wybrałem tę niewłaściwą – błąd czwarty – bo jakoś te leśne ścieżki pozarastały i nie mogłem sobie przypomnieć, jak było wcześniej. Pomyłka ta miała dalsze konsekwencje, bo choć biegłem we właściwym kierunku, to jednak topografia górskiego lasu nie pozwalała na skręcenie kiedy się chce, tylko kiedy można, i trzeba było dymać raz pod górkę, raz z górki.
W rezultacie nadłożyłem 3 km. Niby nic, ale duża część tego, to było pod górę. Tak się sponiewierałem, że strach, Gdy dobiegłem do znanej mi drogi, to wiedziałem ile zostało mi kilometrów, a to z kolei pozwoliło na ocenę zasobów płynnych, które okazały się niewystarczające.
Ani sklepu po drodze, ani pieniędzy w kieszeni (miało być łatwo) więc zaszedłem do chałupy, która była ponad 4 km. przed moim domem, i poprosiłem o wodę.
- Ze strumyka, czy z kranu? - zapytał gospodarz.
- Z kranu, jeśli pitna – odparłem.
Facet nie mógł się nadziwić, jak można się zgubić w tych lasach. Tak całkiem się nie zgubiłem, bo kierunek miałem dobry, tylko drogi wybrałem do dupy.
Po kilku łykach okazało się, że mój wypocony organizm nie bardzo łaknie wody, więc piłem małe łyczki a resztę wypluwałem – mogłem już sobie pozwolić na taki komfort.
Tak doczołgałem się do domu, w którym nie miałem siły zjeść obiadu. Mamlałem go i mamlałem, wreszcie się poddałem.
- Nie smakuje ci? - spytała żona.
Niebiegający potrafią zadziwić się pokonanym dystansem przez biegacza ale za cholerę nie mogą zrozumieć katuszy, jakie cierpi długodystansowiec po tylu popełnionych błędach.
Nawet picie nie bardzo mnie pociągało.
No, zaczyna mnie ssać, więc może coś przekąszę jeszcze przed spaniem.
Kolejny błąd.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu paulo (2017-06-29,08:06): Mareczku, nie załamujemy się tylko dalej do przodu :) Hung (2017-06-29,09:03): Pewnie, Pawle, już jest lepiej a nawet dobrze. andbo (2017-06-30,08:41): Zasadniczo tego dnia nie powinieneś wychylać nosa poza próg domostwa! No ale masz to już za sobą ...Pozdrawiam z nadzieją, że szybko się nie powtórzy ten tzw. zbieg okoliczności. Hung (2017-06-30,15:44): Andrzeju, postaram się bardziej pilnować i nie wpakować w podobną kabałę. Jednak prawidłowy przebieg tej trasy muszę jeszcze poznać.
|