2017-04-09
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| the body (czytano: 1147 razy)
the body
Od kilku tygodni jedna z stacji telewizyjnych przedstawia osoby, które prezentują niezwykłe zdolności swoich umysłów. Lubię ten program. Ludzki umysł potrafi wiele, bardzo wiele zadziwiających rzeczy. Tytuł tego programu to „The Brain – Genialny Umysł”. Niektórzy z występujących pokazują swoje wrodzone zdolności, inni mówią wprost – wyćwiczyliśmy to długą pracą.
Na wiosenny maraton wybrałem Gdańsk. Nie biegłem jeszcze nigdy w tym mieście, stąd decyzja była prosta. Termin mi odpowiadał. Była też szansa na dobrą do biegania pogodę.
Przygotowania do tego maratonu były trochę nieregularne. Nie biegam już według planów. Biegam według własnych potrzeb i biegowej intuicji. Kontuzje mnie omijały, chociaż ostatnio zaczął się odzywać lewy achilles. Zmieniłem buty na nowe i zrobiło się lepiej.
Do Gdańska wybrałem się dzień wcześniej. W biurze zawodów umówiłem się z Magdą, Anią, Justyną, Aldoną i Tomkiem. Z hotelu do hali Amber Expo miałem około 3 km. Przeszedłem to pieszo. Może i za dużo było tego marszu na dzień przed maratonem, ale dzięki temu zobaczyłem podbieg, z którym miałem się zmierzyć następnego dnia na 37 km.
Po spotkaniu w biurze zawodów umówiliśmy się w nadmorskiej knajpce. Była okazja zobaczyć morze.
Noc przespałem niespokojnie. Czy to jednak oczekiwanie na maraton? Sen miałem często przerywany, interwałowy. Rano pierwsza rzecz, to sprawdzenie pogody. Zimno, lekki wiatr, niebo zachmurzone. Ideał.
Postanowiłem pobiec „na krótko”, ale z założonymi rękawkami. W półmaratonie w Poznaniu sprawdziły się. Spotykam ekipę Magdy i Tomka. Dziewczyny biegną sztafetę, my z Tomkiem maraton. Tomek tydzień wcześniej biegł w Dębnie. Co prawda był pacemakerem na 4’30, ale jednak. Mamy z Tomkiem ten sam plan – zacząć z grupą 4’00.
Start falowy, dobrze zorganizowany. Przydał się bardzo, bo po kilkuset metrach wbiegamy na stadion. Wąsko, ale tempo jakoś drastycznie nie spada. Czerwone baloniki z napisami 4:00 trochę mi uciekają, ale nie staram się odrobić strat. Profil trasy pokazuje, że do 20 km raczej pod górkę, a potem w dół.
Dalej trasa dosyć pokręcona. Wbiegamy do Muzeum Solidarności, żeby wybiec z terenu Stoczni jej historyczną bramą. Dalej kierunek Długi Targ. Trochę bruku, trochę wąsko. Tempo w okolicach 5’38. Jest dobrze.
Wybiegamy w kierunku Wrzeszcza. Prowadzący grupę 4:00 przyspieszają, potem zwalniają. Trochę nierówno, ale daję radę.
Gdzieś na ul.Grunwaldzkiej widzę przed sobą znajomą postać. To pan Lasota. Dobiegam do niego, zdejmuję czapkę i jak zawsze, kiedy go widzę, mówię – witam zdobywcę Spartahlonu. Pytam o żonę. Biegnie, ale jest gdzieś dalej. Zawsze, kiedy ich spotykam składam im ukłony.
Zegarek pokazuje średnie tempo 5’37. Czyli biegniemy z małym zapasem. Biegnę z grupą 4:00 do pomiaru czasu na 20-tym kilometrze. Teraz powinno być częściej z górki. Postanawiam przyspieszyć. Zanim to robię, sięgam po…
To moje prywatne odkrycie. Stosowałem żele, stosowałem glukozę, ale nie wiem, czy mi to coś pomagało. Jakiś czas temu w czasie długiego wybiegania zatrzymałem się w małym wiejskim sklepie. Przypomniała mi się historia z maratonu łódzkiego, kiedy na nogi postawiła mnie coca-cola. I kupiłem mała puszeczkę. Po wypiciu wstąpiły we mnie nowe siły. Jeszcze kilka razy przetestowałem tą metodę wspierania sił i dlatego na ten maraton zabrałem ze sobą właśnie colę. Otworzyłem ja dwa dni wcześniej. Gaz się ulatniał.
No więc biorę dwa łyki coli. Biegnę. Jest lekko z górki. Po jakiś 500 m sprawdzam tempo. 5’20! Nie czuję tego! Biegnie mi się swobodnie. Takie mniej więcej tempo utrzymuję do 25 km. Znowu łyk coli. Tempo nie spada. Dobrze mi się biegnie.
Zaczynam liczyć ile kilometrów do mety. Tempo wzrasta. Momentami biegnę w okolicach 5’10. Co jest?! Przecie to jakby drugi półmaraton, a ja go biegnę tak, jakby to był pierwszy i ostatni. Nie nawiedzają mnie myśli, że może zwolnić, może przejść w marsz. Nie, ja kontroluje tempo i tętno. Wszystko pod kontrolą. Mam wewnętrzny spokój.
Wbiegamy w parkowe alejki. Szutrowe odcinki trochę mnie spowolniły, ale dalej chce mi się biec! Nie ma analizowania, kiedy jednak przejdę w marsz. A średnie tempo z przebiegniętego dystansu? Ciągle rośnie! Już widzę 5’34, 5,33. Kolejne kilometry w tempie nie niższym niż 5’20!
30 km i kolejny łyk coli. Jeszcze trochę i wybiegamy na szerszą trasę. Zegarek pokazuje już średnie tempo 5’30! Przed startem wyliczyłem, że żeby zejść poniżej czasu 3:50 musiałbym pobiec w średnim tempie 5’27. Czyżby nierealne miało się stać realne?!
Powoli zbliżamy się do podbiegu na 37 km. Na zegarku średnie tempo z dystansu 5’28. Nic nie boli, nie ma zniechęcenia, nie ma ściany! Tylko kalkulacja, czy dam radę utrzymać tempo. Czasem wydaje mi się, że zwalniam, ale zegarek pokazuje cały czas tempo na kolejnych kilometrach poniżej 5’20.
Lekki kryzys dopadł mnie na ostatnich 2 km. Nie, nie zwolniłem, ale nie byłem w stanie przyspieszyć. Ostatni kilometr strasznie się dłużył. Zegarek pokazuje już średnie tempo 5’27! Brama, przez którą mieliśmy wbiec do hali, w której była meta, znajdowała się gdzieś na zapleczu. Zegarek pokazuje, że mam już upragnione 42,195 km, ale jeszcze muszę biec. Więc biegnę.
Wpadam na halę, na niebieski dywan. Drę się, bo co by nie było, to poprawiłem rekord życiowy! Zatrzymuję zegarek i sprawdzam 3:51:11 (oficjalny czas to 3:51:07). Radość, ogromna radość. Czas poniżej 3:50 zabrał mi nadbiegnięty dystans ok. 130 m, ale co tam. Życiówka dla mnie lepsza od marzeń!
Ten maraton była dla mnie zupełnie inny. To nie była walka ze zwątpieniami. To nie było szukanie usprawiedliwienia dla przejścia w marsz. Nie było bólu, nie było ściany. Było zmęczenie, ale pod kontrolą. Było kalkulowanie na ostatnich kilometrach, czy dam jeszcze radę przyspieszyć. Kontrola tempa i tętna. Wiem, że był to bieg na granicy moich możliwości. Dobrze rozegrany taktycznie, jak dla mnie wzorowo wykonany.
Na mecie radość, a potem refleksja – co ja zrobiłem ze swoim ciałem? Jak to możliwe, że moim wieku poprawiam rekord życiowy w maratonie o 6 minut?! Jak to możliwe, że dzisiaj pracowaliśmy wszyscy razem na pełnych obrotach – moje ciało, mój umysł, moja wola dobiegnięcia do mety w jak najlepszym czasie? Już prawie siedem lat biegania za mną. Chyba się siebie nauczyliśmy. Umysł nie zmusza ciała do rzeczy niemożliwych, ciało czasem podpowiada – możemy szybciej, mocniej. Moja chęć walki nie sięga dalej, niż w danym biegu ma to sens.
Być może był to mój najszybszy maraton w moim życiu. Może. Ale dla mnie nie to jest najważniejsze. To był pierwszy maraton, w którym nie zwymyślałem siebie samego, za pomysł na kolejny start na tym królewskim dystansie. Dobiegłem do mety z zadowoleniem. Z pełna satysfakcją. Z radością.
Ot, mogę znowu powiedzieć, że
miałem szczęście…
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Jarek42 (2017-04-10,09:19): Gratuluję rekordu :) sojer (2017-04-10,10:27): Wyprzedziłeś mnie w okolicy 28 km. Jakoś instynktownie wszedłem do toi toia by tego nie widzieć :D
I dobrze, nie widziałeś w fatalnym byłem stanie (wyobraź sobie, że nie rozpoznałem Justyny proponującej mi colę), mogłeś myśleć wyłącznie o swojej życiówce.
Jeszcze raz - wielkie gratulacje! Bardzo się cieszę. RadzioPaw67 (2017-04-10,10:42): Brawo Grzesiu !!! Rewelacyjna taktyka i wzorowa współpraca głowy z ciałem, zaowocowała wspaniałym rekordem! Ty jak wino, czym starszy tym lepszy. andbo (2017-04-10,11:55): Moje gratulacje! Wygląda na to, że czas czyni mistrza. arco75 (2017-04-11,13:12): Gratulacje!!!- nie tylko razem biegliśmy, ale spaliśmy w tym samym ośrodku, pomyliłem Pana z Panem Bednarzem i zapytałem na śniadaniu o aktualną ilość przebiegniętych maratonów, moje zdziwienie było bezcenne :) Pozdrawiam kasjer (2017-04-11,13:55): Gdzie mi tam do pana Bednarza :)) ale ze swoich, szczególnie tego ostatniego w Gdańsku, jestem bardzo dumny :)
|