2015-11-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| znowu setka (czytano: 480 razy)
Plany były ambitne na tegoroczną setkę, były do 4-go lipca i niefortunnego upadku który pozbawił mnie możliwości biegania na długie 6 tygodni, no a potem kolejne potknięcie czyli próba szybkiego nadrobienia zaległości- jak kompletny amator- pierwszy tydzień treningów- 10km, następny - 40km , kolejny 80km - efekt oczywisty.Początek października- komletny regres- zmęczenie materiału i wizyty u rehabilitanta- ale to już przeszłość - Jest 7 listopada, dwudziesty kilometr, tempo niespieszne ok 6:00 a ja już wiem że nie dam rady walczyć o jakiś wynik więc postanawiam póki się da dobrze się bawić .Towarzystwo wokół mnie mam do tego najlepsze z możliwych - Z jednej strony jeden z największych dla mnie mentorów ultra- Zenek , z drugiej Mariusz, organizator biegu który dziś zupełnie towarzysko zaliczy 55km ( taka tam zabawa ) .Raz po raz ktoś zabawia resztę jakąś anegdotą, albo dowcipem , humory dopisują, ja co 5km pochłaniam jakąś przekąskę, to przecież nie moja wina że póki co apetyt mi dopisuje, czuje się bardziej jak na pikniku niż biegu ultra.Mariusz pyta dlaczego kochając lasy chce nam się tu biegać, no cóż , szczerze mówiąc wszystko mi jedno jak będzie poprowadzona trasa, ja tu jestem dla klimatu, Kalisz stał się dla mnie takim trochę miastem partnerskim mojej Rakowni .
Nie powiem by biegło mi się lekko , o nie , nowe (piękne oczywiście ) buty co prawda nieźle się sprawdzają , ale gdzieś po 40km zaczynam odczuwać pewien niepokój związany ze stopami ...Sprawdzam to na 55km , przebieram kompletnie mokre skarpety, które po prostu lekko sie podwinęły i ,,troszkę "" poobdzierały skórę , ale to niewielki problem .Lecimy dalej jeszcze 15km z Zenkiem , a później zostaje sama( zwalniam nieco )
To już jednak był ten moment kiedy pragnęłam ciszy.Samotność długodystansowca, bardzo to lubię i wcale nie zawsze chodzi o jakieś specjalne przemyślenia, nie czasami dobrze jest gdy myśli krążą gdzieś zupełnie daleko , niekontrolowane , nie muszę też już skupiać się na jedzeniu, po 60km przestaje móc cokolwiek trawić,jest ciężko, co prawda nie ma specjalnego bólu, taki normalny który można kontrolować , lecz zmęczenie...Nieprawdą jest też w moim przypadku że Ultra pokonujemy głową, mam wrażenie bowiem że ta kulka usadowiona na mym korpusie p w chwili obecnej służy mi tylko do łapania równowagi , a siłę i determinację by kończyć ten bieg biorę raczej z serca, lub jak kto woli duszy i dobrze mi z tym stanem . Znów słyszę dźwięk swojego telefonu , tym razem nie odbieram pragnę samotności.Mijam 85km,zabieram latarkę ,rozmawiam z Kimś chwilę, widzę debiutującego dziś w fantastycznym stylu Romka i wracam na już ostatnie swoje 15km .
Kończę ten bieg w gorszym czasie niż w zeszłym roku, ani przez moment nie przeszło mi przez głowę by zejść z trasy, no cóż to się nie zmienia, wiem że tylko kontuzja zmusiła by mnie do tego kroku , a póki można to trzeba walczyć , z pewnością pomogło mi w tym wsparcie kilku najbliższych osób , które we mnie wierzą,każdy sms wysłany do mnie na trasie, czy choćby nieudana nawet próba telefonicznego połączenia ze mną.Taka to niby jest ta legendarna samotność długodystansowca...
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu robaczek277 (2015-11-10,13:33): Tresciwie Kasia, Gratuluje !!!
|