2015-10-12
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Budapeszt Maraton 11.10.2015 (czytano: 3166 razy)
O mały włos i nie pobiegłabym maratonu w Budapeszcie. Trzy razy powiedziałam NIE. I pierwszy raz wcale nie miał miejsca w sobotę, kiedy to w ogóle nie miałam ochoty biegać. Trudno się zresztą dziwić, jeśli ktoś cały dzień pomykał na rowerze i garściami czerpał z tego co oferuje stolica Węgier. Nie ukrywam, że miasto mnie zauroczyło. Widać dawną potęgę, choć jeśli chodzi o to co nowe, to myślę że jednak Warszawa bije Budapeszt na głowę. Nie mówiąc już o krakowskiej Cricotece, która na głowę bije podobną restaurację z Budapesztu. Miasto jednak ma swój niepowtarzalny charakter, z tym że Dunaj nie był modry, a raczej turkusowy. Pasował kolorystycznie do mostu Wolności. Ładnie się zlewały w tę pochmurną pogodę. ;) Zresztą, Dunaj być może modry jest w Wiedniu. Nie pamiętam. Trzeba po prostu znów ten Wiedeń odwiedzić.
Dzieciom Budapeszt się nie podobał, Marcin jak zwykle zachował wstrzemięźliwość w ocenach. Generalnie sobota zeszła nam błyskawicznie a wieczorem byliśmy tak padnięci, że nikt już nie myślał o termach, które mieliśmy dosłownie pod nosem. Trudno. Termy muszą poczekać na dogodny moment. Kiedyś tam.
Czytaliśmy książki w łóżkach kiedy to się stało. Wyjrzałam przez okno, a tam ni mniej ni więcej tylko deszcz. Nie pamiętam, żeby mi to kiedykolwiek przeszkadzało ale pomyślałam, że nie mam ochoty na bieganie w czymś takim. Pomyślałam, że poczekam do rana i mi się sytuacja wyklaruje. I wyklarowała się. Lało. Zeszliśmy z Marcinem po rowery i pojechaliśmy po pakiety. Zmokliśmy jak kury, ja zmarzłam strasznie i nabrałam pewności, że maraton to ostatnia rzecz na którą mam ochotę w tych warunkach. Ostatecznie żadna to strata przy 18 przebiegniętych królewskich. Marcin powiedział tylko „ty decydujesz” ale dzieci były przeciw. No dobra, pomyślałam, najwyżej umrę na zapalenie płuc.
Cały obrządek maratoński poszedł mi piorunem. Śniadanie też daliśmy radę zrobić i skonsumować w przyzwoitym czasie, zupełnie jak nie my. Sprzątanie też poszło raz dwa i przed 9.00 wymeldowaliśmy się z Hostelu. Pojechaliśmy najpierw wrzucić rzeczy do samochodu. Pakujemy sobie spokojnie wszystko kiedy nagle Marcin mówi, że nie ma radia. Po chwili dorzucił, że brakuje jeszcze nawigacji, jego butów i wszystkich kabli jakie mieliśmy na pokładzie. Ze mnie uszła cała para. Stałam tam wkurzona i mówię, że nie biegnę. Mam to w dupie, chcę jechać do domu, że jakiś chory matoł, żeby mu to radio stanęło ością w gardle, zepsuł mi dzień. I znów rodzina zadecydowała za mnie, że biegnę. Chcąc nie chcąc wsiadłam na rower i pojechaliśmy do parku na start. Oczywiście, przez tego śmierdziela co nas okradł, spóźniałam się co mnie jeszcze bardziej wkurzyło. Maraton już dawno ruszył kiedy ja dopiero dojechałam do barierek. I znów mówię, że nie biegnę, bo ja nie lubię się spóźniać, więc olewam. Tym razem nikt już nic nie powiedział. Zaczęłam więc gorączkowo zrzucać z siebie mokrą kurtkę, bluzę i spodnie dresowe. Wszytko upadło w błoto, Wika to zbierała i podawała Marcinowi żeby schował w plecaku. Pognałam pędem w jakieś dogodne miejsce, żeby wbić się w pozostały jeszcze tłum maratończyków. Ktoś usłużnie pokazał mi dziurę przez którą mogłam się prześliznąć. I wtedy dopiero poczułam atmosferę.
Znów dobrze mi znane wzruszenie ścisnęło gardło. Muzyka, kibice i ten pan co po węgiersku (że tez u diabła Ci Węgrzy się rozumieją) zagrzewał maratończyków do boju. Rewelacja. To wszystko tak szybko poprawiło mi humor, że kiedy już ruszyłam to nawet podskoczyłam żeby popchnąć wielką piłkę zawieszoną nad naszymi głowami. Zapomniałam o wszystkim. Maraton po prostu robi cuda od samego startu.
Zaczął się bieg. I w zasadzie tu mogłabym skończyć wpis, bo ja to mam o czym pisać jak umieram na trasie. A tym razem nic. Biegło mi się rewelacyjnie dobrze. Kilometry tak szybko uciekały, że pierwsze oznaczenie, które zauważyłam, było na szóstym kilosie. Zdziwiłam się, że tak szybko. Trasa piękna. Biegaliśmy w zasadzie wyłącznie po centrum i nad Dunajem. Nie wiem jak to jest ale wszyscy organizatorzy, którzy dysponują rzeką, uważają że maratończycy rzeki kochają i właśnie tam wpuszczają bieg. W ten sposób mają chyba na chwilę kłopot z głowy. No dobra, ale ja rzeczywiście lubię biegać na rzeką, nawet jeśli to Dunaj w środku miasta.
Bujałam się bez problemu aż do dwudziestego kilometra. Zgodnie z umową, którą zawarłam ze sobą tuż przed startem, postanowiłam w tym miejscu że biegnę jednak do trzydziechy, a ostatnie 12 kilometrów zobaczę jak będzie. Nie żebym się źle czuła. Po prostu nie chciałam, żeby było mi nudno. To sobie wymyślałam po drodze zadania. W sumie niepotrzebnie bo jak jest forma, to biegnie się i już, a kilometry znikają. No i właśnie forma chyba była, bo kiedy na 20 którymś, daleko już dwudziestym którymś kilometrze koncertowo pokonałam kolejny niezbyt łagodny podbieg, stwierdziłam, że czas chyba jednak zacząć maraton. Wydaje mi się, że bardzo ostrożnie dałam po garach. Mimo wszystko bałam się przeszarżować i nie chciałam sprawdzać jak długo może trwać 36 kilometr. Tymczasem biegłam i nic się nie działo. Ból w udach znosiłam całkiem spokojnie więc na 36 kilosie przestałam się bać i tym razem naprawdę przyśpieszyłam. Biegło mi się bosko. No kurde, to dla takich chwil wytrzymałam te maratony z dołka, po sześć godzin. To dla takich chwil od grudnia opuściłam tylko dwanaście treningów. Końcówka tego maratonu to była nagroda za dobrze przepracowany rok. Rewelacja! A ostatnie dwa kilometry biegłam jak świeżak. Muzyka przed metą trupa postawiłabym na nogi. A ja trupem wyjątkowo nie byłam. W Budapeszcie byłam mistrzynią świata na finiszu. Coś pięknego. Nie pamiętam, żeby nogi tak mnie kiedykolwiek niosły na ostatnich dwóch kilosach. Dziękuję moja najlepsza trenerko Elżbieto Wspaniała! Sprawiłaś, że znów chce biegać i to koniecznie tylko królewskie.
Za to Damek napisał prawdę na Fejsie. Czas jest do dupy. Bo jest. 4.29.13. Tylko, że ja na taki czas musiałam bardzo długo czekać. Musiałam się nieźle napocić, żeby zbliżyć się do wyniku z mojego debiutu. W Budapeszcie udało się debiut pokonać. Wreszcie! Dzięki Ela raz jeszcze. :) A jak będzie dobrze, to może znów złamię czwórkę. I tego sobie życzę na przyszły rok. Eli obiecałam, że w przyszłym roku żadnych ultra (Boże mój.. a Rzeźnik) i żadnych niezapowiedzianych maratonów w rodzaju: za dwa tygodnie biegnę Cracovię, wiesz? :D Skupiamy się tylko na robocie pod maraton. Na jesień. I żeby tylko zdrowie dopisało... :)
Co by tu jeszcze... Hm.. Wiecie ilu było Polaków? Mnóstwo. I wszyscy byli chyba z Bytowa. Kogo nie zaczepiłam na trasie, mówił, że jest z Bytowa. Jedna koleżanka to powiedziała nawet, że ona Grażynkę zna z widzenia, choć nie jechała z nią autobusem. Bo ja całą drogę wypatrywałam Grażki. I widziałam ją w przelocie, na jakiejś agrafce. Nawet nie wiem czy mnie poznała. :) W ogóle jedyny minus z wyjazdu to ten, że nie spotkałam nikogo znajomego, a było ich w Budapeszcie na pęczki. No ale trudno. Rodzina jest najważniejsza.
Polscy kibice z kolei, to chyba wszyscy byli z Katowic albo z Chorzowa. Choć pewnie z Bytowa też by się paru znalazło. ;)
W zasadzie to tyle co chciałam napisać. Nareszcie udało mi się podsumować jakieś zawody, bo Strzałkowo i Sieraków potraktowałam po macoszemu. Wciąż jednak żywię nadzieję, że uda mi się dokończyć te wpisy!
„I to już koniec, powiedział zaskroniec.
Przeczytaj od nowa powiedziała Sowa” :)
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Mahor (2015-10-12,20:26): I co to będzie jak naprawdę zabierzesz się do roboty na poważnie? Drżyjcie rankingi w zestawieniu amatorskim oczywiście...Pozdrawiam i gratuluję! Joseph (2015-10-12,20:47): Zanim Ci pogratuluję Truskawo, mała dygresja w temacie "rzeka a trasa maratonu": Ktoś kiedyś napisał (celnie), że wszystkie europejskie miasta leżą nad rzeką z wyjątkiem Warszawy. Bo ona nad nią kuca... Ale mam wrażenie, że odkąd nastał boom na bieganie nawet stolica przeprosiła się z Wisłą. Ja w każdym razie uwielbiam ściganie po Wisłostradzie ;)
Dobra, koniec ględzenia: GRATY! paulo (2015-10-12,20:53): Izo,nie poznaję Ciebie. Najpierw Puszcza Notecka a teraz Budapeszt? Jestem pod wrażeniem i oczywiście gratuluję siły i kondycji. Stałaś się zatem zawodową maratonką :) Brawo! osasuna (2015-10-12,22:59): IZA a Ty mi w komentarzu pisałaś że jestem szalony, a Twoje poczynania biegowe maratońskie w tym roku to co innego, dla mnie jeszcze większe szaleństwo, ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu ;) pozdrawiam DamianSz (2015-10-13,06:56): Wsystko fajnie tylko ten czas...;-) Żartuję. Ja też muszę zresetować wszystko i spokojnie zacząć od początku do maratonu. Tylko czemu dajesz sobie czas aż do jesieni ? Izka na wiosnę już powalczymy !!! Tatanka Yotanka (2015-10-13,08:59): Po takich przejściach - gratulacje:) snipster (2015-10-13,09:16): zaszalałaś :) przejścia przed startem jeszcze lepsze ;) Gratki typowego i spokojnego wyjazdu z jakże spokojnym maratonem ;) Truskawa (2015-10-13,14:43): O tak. Niech sobie te rankingi drżą Maćku. ;)) Truskawa (2015-10-13,14:44): Jakiego ględzenia Łukasz?? Uwaga jak najbardziej słuszna. Są miasta, które mają nawet dwie rzeki, jak Bydzia, choć one akurat maratony mają w głębokim poważaniu. :) Dziękuje za gratulacje. :) Truskawa (2015-10-13,14:45): Dziękuję serdecznie Paulo. :) Truskawa (2015-10-13,14:46): Ale to były zawody Mariusz. To się nie liczy. Ty sobie dałeś w palnik na treningu. I to jest coś. :) Dzieki! :) Truskawa (2015-10-13,14:48): Ależ ja się z tobą całkoiwcie zgadzam Damku. To jest czas do dupy, dla kogoś, kto pobiegł już ponad pół godziny szybciej. Ale jak napisałeś. Musiał nastąpić reset i orzę od początku. Co do tej wiosny to chyba mało realne. Musiałabym pobiec prawie 45" szybciej, żeby poczuć życiówkę. Nie da się. Ale oczywiście walczyć będę. Trenerka jest. Wystarczy tylko robić co pisze. :) Truskawa (2015-10-13,14:49): Dziękuję Siedzący Byku. :) Truskawa (2015-10-13,14:50): A tak Piotrek. Taki tam luz i rozprężenie. :)) Dzięki. :) jann (2015-10-13,14:52): Iza, jesteś wielka! pal sześć radio i nawigację kupicie lepsze, ważne że przebiegłaś maraton. W Budapeszcie jeszcze nie biegłem ale frekwencja przy warszawskiej czy poznańskiej jest nokautująca. Rzeźnika nie odpuszczaj , ja też mam do wyrównania rachunki na Caryńskiej. Gratulacje i pozdrowienia. Rufi (2015-10-13,19:45): A tego krokodylka też ukradli? Rufi (2015-10-13,19:52): No właśnie! Wystarczy robić co trenerka każe. Tylko albo AŻ.A nie: "jak treningi?", "....yyyy no paru ostatnich nie robilam bo bylam w górach w weekend i se stopy zalatwilam tak że nie mogłam chodzić". I nie robiła treningu żadnego! !!! I wiedziala już o tym jak plan dostawała. Albo "nie mówiłam Ci że biegnę maraton w niedzielę? Ojej, taka jestem roztrzepana!" ...oj gdyby ta wariatka miała inne podejście do zawodów...
żiżi (2015-10-13,20:43): Powiem Ci,że taki scenariusz to ja miałam wiele razy..ale tylko w snach,nie zazdroszczę,a śmierdzielowi mam nadzieję,że los odpłaci co mu się należy za to co Wam zrobił.Iza ja wiem,ze Ciebie stać na więcej ,tylko Ty leniuch jesteś-jak ja:)))i wolisz oglądać,kontemplować i co tam dusza zapragnie robić po drodze w czasie biegu....no,ale jak napisałaś przyszły rok jest Twój i trzymam kciuki:)))).p.s.dużo witaminek,żebyś się jednak nie rozchorowała. Peepuck (2015-10-13,22:22): Gratulacje !!! ;-) (2015-10-17,13:54): hahaha fajne zakończenie ;-) z tym spoznianiem sie na start to cos jest, bo u mnie podobnie w tym roku bylo i tez sie fajnie bieglo. Gratulacje! =Andrzej= (2015-10-22,01:41): ..."„Nadejszła wiekopomna chwila"...czyli czas na "zdobycie Berlinu"!...:D:D:D... Truskawa (2015-10-23,13:03): Janek, dziekuję bardzo! Co do tego radia to jasne. To tylko rzeczy materialne, w dodatku używane i nienajnowsze. Mnie tylko takie sytuacje rozwalają, bo ja sobie nie wyobrażam, że można zabrać coś co do mnie nie należy. Strasznie mnei to denerwuje. Truskawa (2015-10-23,13:04): Krokodyl został. :) A co do tego biegania to wiem, masz sporo racji. Zmienimy to od przyszłego roku. No ale rzeźnior i bochnior.. no sama wiesz. :) Truskawa (2015-10-23,13:05): No żebyś wiedziała Angela! Ja to wiem, że jestem leniuch! I jeszcze w dodatku taki co by wszytko chciał. I zjeść ciastko i je mieć. :)) Truskawa (2015-10-23,13:06): Dziękuję Konrad. :) Truskawa (2015-10-23,13:07): Dzięki Piotrek. Może te spóźnienia na start tak nas rozluźniają, że potem się fajnie biegenie? No wiesz, strestujesz się spóźnieniem a nie bieganiem. :))) Truskawa (2015-10-23,13:07): Bo ja wiem Andrzej? Zobaczymy. :)
|