2015-09-10
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Góry i słońce… w zasadzie bardzo dużo słońca… (czytano: 665 razy)
Ten roczek zdecydowanie stoi pod znakiem gór. Jakoś nie mam serca do asfaltu, to planów treningowych, do walki o kolejną życiówkę. Kilometraż znacznie mniejszy od lat poprzednich, ale i to w zasadzie suche kilometry + z pewnością zbyt częste starty. Być może nawet jakaś dłuższa przerwaby się przydała, by oczyścić umysł. Po prostu nabrać głodu i ochoty na bieganie, tym bardziej że brakuje najzwyklejszej radości z biegania, no i co chwile coś boli. Ale miało być o górach…
Ostatni na Kasprowym…
W sumie już na początku roku zapisałem się na wszystkie biegi w ramach Zakopiańskiego Weekendu Biegowego z Mardułą na czele. Podobnie jak rok temu wybraliśmy się trochę wcześniej, by przypomnieć sobie jak smakują Tatry, w niewielkim klubowym gronie. Razem z kolegą Markiem udało mi się trochę liznąć trasę Biegu Granią Tatr o którym to myślę, w jakiejś dłuższej perspektywie. Na dzisiaj kozicą górska zdecydowanie się nie czuję, by hasać po trasach z aż takim przewyższeniem. Niemniej tygodniowy pobyt w sympatycznym wesołym gronie, jeszcze przed sezonem – wspominam bardzo miło, a głód gór wciąż jest spory, gdyż planuję wrześniowy urlop w tym samym miejscu. Trzeba trochę po eksplorować samemu szlaki. W ostatnich dniach pobytu trochę odpuściłem, z obawy przed kontuzją, no i zbieraniem siły na weekend biegowy. Generalnie sam start trudno uznać za udany, ale cykl ukończyłem, chociaż… oj będzie co poprawiać w przyszłym roku. Zwłaszcza Marduła jest dosyć wymagającym biegiem, o czym świadczy całkiem spora liczba osób zdyskwalifikowanych na punkcie kontrolnym, mieszczącym się na Kasprowym. Miałem wątpliwą przyjemność być ostatnim zawodnikiem, któremu jeszcze pozwolono biec dalej. 10 metrów przed punktem usłyszałem „Za tym panem zamykamy punkt i nie puszczamy dalej”. Dyskwalifikacji nie brałem pod uwagę, a wystarczyła sekunda spóźnienia i… No cóż… otwarta przestrzeń, słoneczko i… w zasadzie brak znajomości sporej części trasy nie ułatwiły mi zadania. Jakoś się doturlałem do mety … A słoneczko miało być znakiem firmowym wszystkich moich startów w górach w tym roku. Taka karma widać :P
Na zdjęciu widoczek z Grzesia.
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora snipster (2015-09-10,21:35): kozia karma, a w zasadzie "kozicowa" :) jak będzie karma to i kontuzje odlecą, trzeba "tylko" o nich nie myśleć, albo przynajmniej się starać :) żiżi (2015-09-12,18:12): Cóż dodać Michu...zdrówka i jak najmniej kontuzji,a radość do biegania wróci,zobaczysz:) michu77 (2015-09-12,21:40): No tak dzięki
|