2015-04-13
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 42 Maraton Dębno - relacja (czytano: 452 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://maltanskibiegacz.blogspot.com/search/label/Maraton
Maraton organizowany na terenie Dębna to najstarsze zawody na tym dystansie, rozgrywane w naszym kraju. Jak podaje organizator, jest to jeden z szybszych biegów maratońskich w Polsce, gdyż średnia 10 najlepszych wyników mężczyzn wynosi 2:11:33, a kobiet 2:33:12. Nie ma co, robi wrażenie. W tym roku przyszedł czas, bym i ja stał się częścią historii tego biegu. Szans na poprawienie średniego czasu mężczyzn nie było żadnych (może w przyszłym życiu urodzę się Kenijczykiem, wtedy o tym pomyślę), ale sama myśl, że odwiedzę Stolicę Polskiego Maratonu dodawała skrzydeł.
42 Maraton Dębno był dla mnie docelową, najważniejszą imprezą biegową w pierwszej części sezonu 2015. To pod te zawody przygotowywałem się od listopada zeszłego roku, wylewając litry potu na rozbieganiach i siłowni oraz zdzierając sobie nie raz pięty, co kończyło się efektownymi krwistymi plamami (o liczbie zdartych skarpet nie wspomnę). Specjalnie na tę okazję przygotowałem plan, który jest modyfikacją cyklu treningowego, zaproponowanego przez Jerzego Skarżyńskiego. Plan pana Jurka zakłada złamanie magicznej granicy 3 godzin, mój natomiast miał mi dać czas w okolicach 3:10. Już po 2 miesiącach apetyt znacznie wzrósł, bowiem widać było gołym okiem, że granicę można przesunąć nieco bliżej „trójki”. Co wyszło z 5 miesięcznej harówy?
Na zawody ruszyliśmy wczesnym rankiem 12 kwietnia (wstałem o 3 nad ranem). Po pierwsze: znalezienie kwatery dla 3 osób w samym Dębnie okazało się nieco trudne, po drugie: organizator przewidział start dopiero na godzinę 11 i umożliwił odbiór pakietów w dniu zawodów. To sprawiało, że nie trzeba było pędzić dzień przed i spać na miejscu. Podróż z Poznania do Dębna zajęła nam niecałe trzy godzinki spokojnej jazdy. W biurze zawodów, mieszczącym się w Hali Sportowo-Rehabilitacyjnej pojawiliśmy się już ok. godziny 8. Pakiet startowy oraz regeneracyjny, jakie otrzymali zawodnicy były naprawdę bogate. Nie skłamię zbytnio, jeśli napiszę, że był to jeden z lepszych upominków, jakie przyszło mi dostać od organizatora na „dzień dobry”. W skład wschodziło: piwo dębkowskie, kwas chlebowy, czekolada, biszkopty, ciastka, smycz do kluczy, koszulka bawełniana, gąbka, proporczyk, informator samorządowy poświęcony historii maratonu w Dębnie, numer startowy z chipem oraz mini mapka. Wiadomym jest, że żaden maratończyk nie jedzie na zawody po piwo (prawda?), ale tyle upominków cieszy i pozostawia dobre wrażenie. Duży plus ode mnie.
Rozgrzewkę miałem zaplanowaną na ok. godziny przed startem. Niestety tego poranka odczuwalna temperatura wynosiła… 2 stopnie. Z tego też powodu pierwszą fazę rozgrzewki, którą u mnie zawsze jest rozciąganie, przeprowadziłem w gimnazjum, pełniącym w tym dniu rolę, szatni, sypialni, depozytu i centrum masażu. Na rozruch zdecydowałem się dopiero o godzinie 10:40. To musiało wystarczyć. Pięć minut przed godziną 11 ustawiłem się na linii startu. Panował spory ścisk, bowiem ul. Kostrzyńska, na której przewidziano rozpoczęcie zabawy, nie należała to najszerszych. Od razu przypomniały mi się zeszłoroczne zawody w Swarzędzu na dystansie 10 kilometrów, organizowane przez firmę Szpot. Wówczas było jeszcze gorzej…
O godzinie 11 nieskoordynowany wystrzał startera, pozwolił nam ruszyć w trasę. Po kilku kilometrach ścisku stawka rozerwała się na mniejsze grupki, co pozwoliło komfortowo pokonywać kolejne kilometry. Przyjemność z uczestnictwa w tym najstarszym polskim maratonie psuł nieco dość silny wiatr, który jak na złość wiał zawodnikom prosto w twarz przez większość trasy. Dziękowałem wówczas Opatrzności, że moim terenem treningowym jest zawsze wietrzne Jezioro Maltańskie w Poznaniu. Dzięki temu czułem się w tych warunkach prawie jak w domu. Z tą różnicą, że w Dębnie czekały mnie 42 kilometry walki z wiatrem… Cóż, warunków się nie wybiera.
Mimo, iż docelowym czasem, jaki chciałem wykręcić były 3:05:00, to jednak nie byłbym sobą, gdybym nie spróbował biec przez pierwszą część szybciej. Do 30 kilometra starałem się zatem utrzymać tempo w granicach 4:16, co w sprzyjających okolicznościach mogło dać wynik nawet poniżej trzech godzin. W zamyśle tym pomógł mi nieco Pan Wojtek, biegnący z numerem 1097, który dotrzymywał mi towarzystwa do ok. 22-23 kilometra. Później niestety osłabł i odpadł. W zasadzie plan wykonałem, bowiem na 30 kilometrze GPS nadal pokazywał 4:16. Wiedziałem jednak, że tempem poniżej 4:20 przebiegnę jeszcze maksymalnie 3 lub 4 kilometry a potem rozpocznie się walka o utrzymanie wypracowanej przewagi. Zabawa rozpoczęła się na dobre na 35 kilometrze, wówczas to zaczęły pojawiać się niepokojące symptomy, zwiastujące możliwość wystąpienia skurczy. Trochę szkoda, bowiem musiałem zredukować tempo biegu, nie chcąc dopuścić do znacznej utraty cennych minut, jaka niewątpliwie by nastąpiła, gdyby złapał mnie „skurczybyk”. Wolałem stracić 2 minuty niż 10. Rozważna decyzja, którą wówczas podjąłem zaprocentowała. Na ostatnich dwóch kilometrach wiedziałem, że jest już nieźle. Nie próbowałem podkręcać tempa, chociaż chęci były ku temu ogromne. Na mecie zameldowałem się z czasem 3:04:03, czyli prawie minutę szybciej niż planowałem! Życiówkę pobiłem o 12 minut i 8 sekund! Na mecie czekali na mnie moi kibice, przepiękny medal oraz woda w nieograniczonej ilości. Czułem spełnienie po dobrze wykonanej robocie. Równie ważne było dla mnie to, że udało się zrealizować jedno z moich założeń na 2015 rok.
Jak ocenić same zawody?
Plusy:
- bogaty pakiet startowy
- rzesza kibiców na ulicach Dębna dodawała skrzydeł
- szatnie i depozyt
- piękny medal
- szybka, dobrze oznakowana trasa
- Dębno żyje tym maratonem!
Minusy
- w niektórych momentach trasa wiodła przez „kocie łby”, co niestety odczułem.
- ścisk na starcie, może trzeba pomyśleć o wydzieleniu stref z prawdziwego zdarzenia.
Podsumowując, „Staruszek” w Dębnie ma się dobrze. Fika i skacze jak za dawnych czasów. Warto tu przyjechać choć raz, by poczuć tę niezwykłą atmosferę i liznąć nieco historii. Na uznanie bowiem zasługuje już sam fakt, że w tym miejscu przygoda z Królewskim Dystansem trwa od drugiej połowy lat 60-tych ubiegłego stulecia. Życzę organizatorom oraz wszystkim maratończykom (w tym sobie), byśmy spotkali się w tym miejscu z okazji jubileuszowego 50-tego Maratonu Dębno.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |