2015-04-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 10 PZU Półmaraton Warszawski-Relacja (czytano: 426 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://maltanskibiegacz.blogspot.com/search/label/P%C3%B3%C5%82maraton
Za nami jedna z największych imprez biegowych, jakie w tym roku będą organizowane w naszym kraju – 10 PZU Półmaraton Warszawski. O skali przedsięwzięcia niech świadczy chociażby liczba biegaczy, którzy ten bieg ukończyli, a było ich 12958 (wynik na dzień 01.04.2015). Ja też tam byłem!!!
Wybierając się do stolicy na kolejne już zawody w mojej krótkiej karierze amatora byłem przekonany, że będzie to impreza na odpowiednim poziomie. Przemawiało za tym duże doświadczenie organizatorów, rzesza sponsorów oraz rozmach. Nie myliłem się. Udając się w sobotę po pakiet startowy na Stadion Narodowy, wyczuwało się te pozytywne emocje, które towarzyszą zawodom tej rangi. Biuro zawodów działało sprawnie a wydawanie pakietów szło jak na taśmie produkcyjnej. Zawsze przy tej okazji mam nadzieję, że wyhaczę jakąś fajną promocję na Expo, które przeważnie towarzyszy większym biegom. Jak zwykle przeliczyłem się. Zakupiłem tylko 2 żele Squeezy o moim ulubionym smaku coli i na tym się niestety skończyło. Można powiedzieć: jak zawsze…
Zapomniałbym o pakiecie: 4move, ciasteczka Belvita, numer startowy, chip, parę ulotek, worek do depozytu i bardzo sympatyczka koszulka techniczna od Adidasa. Przyznać trzeba, że niczego sobie.
Start zaplanowany na godzinę 10:00 dawał nadzieję na pospanie nieco dłużej szczególnie, że bazę noclegową miałem oddaloną o 2 stacje metra od Placu Piłsudskiego…. Pech chciał, że właśnie z soboty na niedzielę zmienialiśmy czas na letni. Nie pospałem. Pobudka o 6:00 pozwoliła mi spokojnie się wyszykować i zjeść lekkie śniadanko, które składało się właśnie z pakietowych ciasteczek i herbaty. Nie było potrzeby ładować w siebie czegoś więcej. Początkowo pogoda nie zachęcała: była spora mgła a i temperatura była bardziej adekwatna do wczesnej zimy niż wiosny. Na szczęście z godziny na godzinę sytuacja pogodowa zaczęła się poprawiać.
Na miejsce startu dotarłem ok. godziny 9:00. Czasu było więc aż nazbyt by się przebrać i rozgrzać. Z szatni i depozytu nie skorzystałem, ponieważ wór, który dał zawodnikom organizator był zdecydowanie za mały, by pomieścić moją torbę podróżną. Zdecydowanie bardziej wolę zwykłe wory na śmieci, dajmy na to „Jana Niezbędnego”. Kto jak kto, ale „Pan Jan” wie, że biegacz potrafi mieć duży bagaż. Przebrałem się w parku, wręczając torbę mojej siostrze, która tym razem pełniła funkcję muła pociągowego i zacząłem się rozgrzewać. W sumie spędziłem na tej czynności jakieś 40 minut, starając się zachować odpowiednią intensywność, ponieważ temperatura była na tyle niska, że mięśnie mogły bardzo szybko ostygnąć. W swojej strefie startowej znalazłem się dopiero ok. 9:55. Jakie założenia? Tym razem ostrożne. Priorytetem było zejście poniżej 1:30:00 (cel na ten rok to 1:27:00). Jeżeli się uda – super. Jeżeli nie – trudno.
O godzinie „W” wystrzał startera uruchomił żywą falę, która zaczęła się toczyć ulicami Warszawy. Startowałem z pierwszej strefy a czułem się jakbym stał gdzieś w środku. Ścisk nieprawdopodobny. Trzeba było bardziej skupić się na tym, by nie zadeptać biegaczy przed nami i nie dać się stratować tym, którzy byli za nami. Liczyłem, że sytuacja po 2,3 kilometrach się wykrystalizuje… prawie się nie pomyliłem. Zrobiło się luźniej koło 10 km…
Pierwszą połowę trasy miałem zamiar biec z „Zającem” prowadzącym na 1:25. Oczywiście nie miałem złudzeń, że zdołam wytrzymać takie tempo, wszak moje zimowe treningi na to nie wskazywały. Nie mniej taka taktyka pozwalała mi mieć nadzieję, na nadrobienie kilku sekund i zejście poniżej planu minimum. Dzielnie się trzymałem do 11 kilometra, na którym to postanowiłem uzupełnić płyny, łykając kilka kropel wody. W międzyczasie na 8 kilometrze wciągnąłem żelik, chyba bardziej liczyłem na efekt placebo niż na jakiś zastrzyk energii, ponieważ dystans nie wymagał dodatkowego źródła zasilania. Kilometry mijały; zespoły dopingowały, jedne lepiej drugiej gorzej; słoneczko świeciło. Rzekłbyś czytelniku: majówka. Niestety nic z tych rzeczy. Na ulicach trwał bój o każdą sekundę. W okolicach 16 kilometra, pomimo odczuwalnego już zmęczenia wiedziałem, że będzie lepiej niż zakładałem. Pytanie tylko o ile. Pełen nadziei zapomniałem, że na wysokości warszawskiej cytadeli będzie podbieg (jeśli się nie mylę ulica Wenedów). Niby nie taki straszny, ale jednak dał mi popalić, co dobitnie obrazuje międzyczas na tym kilometrze – 4:24. Nieco mnie przytkało i dopiero gdzieś w połowie 19 kilometra odzyskałem animusz, jednak nie na tyle, by zejść poniżej tempa 4:15. W dodatku nieco zaspałem i gdy na 500 metrów przed metą rzuciłem okiem na gps-a głośno zakląłem. Ruszyłem z kopyta do przodu w nadziei, że wykrzeszę resztki sił i minę metę poniżej 1:27. Niestety pierwszą bitwę o zrealizowanie celu na rok 2015 przegrałem o… 5 sekund. No cóż, nie byłem zbyt zadowolony a powinienem, wszak poprawiłem życiówkę o równe 5 minut i 30 sekund. Humor nieco poprawił mi prezent, jaki dostawali biegacze na mecie – poręczna, czarna saszetka. Nie namyślając się zbytnio szybko się przebrałem, wziąłem medal, napój i ruszyłem na Dworzec, gdyż była szansa na szybsze zameldowanie się w Poznaniu.
Moim zdaniem ocena 10 PZU Półmaratonu Warszawskiego nie może być inna niż bardzo dobra. Biuro funkcjonowało sprawnie, trasa była naprawdę łatwa i nie zmienia to ostatni odcinek przy cytadeli, na którym był podbieg. Była bardzo dobrze oznakowana, nie sposób było przegapić proporców z kilometrami, dlatego osoby, które biegły bez GPS-a powinny czuć się pewnie. Strefa zarówno startu jak i mety była pomyślana z głową. Trudno powiedzieć jakie było jedzonko regeneracyjne, ponieważ się spieszyłem i nie jadłem, ale nie sądzę by dali jakąś truciznę. Nie miałbym nic przeciwko temu, żeby za półtora tygodnia w Dębnie organizacja była chociaż w połowie taka dobra jak w stolicy.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu Joseph (2015-04-02,10:13): Mnóstwo Wielkopolan startowało tego dnia w stolicy. Dzień wcześniej w pociągu co drugi pasażer popijał izo, gadał o życiówce albo logistyce dojazdu i odbioru pakietu ;)
I stwierdzam obiektywnie: tegoroczny Półmaraton Warszawski przykrył czapką nasz poznański odpowiednik. Poznań góruje liczbą kibiców na trasie, ale rozmach, piękno trasy i cała otoczka wokół biegu - wszystko to wskazuje wyraźnie na Warszawę. Byłem naprawdę zauroczony.
DzikMaltański (2015-04-02,11:12): Podzielam Twoją opinię. Niestety w tym roku w Poznaniu nie pobiegnę a strasznie jestem ciekaw, jak wyjdzie tegoroczny półmaraton u nas. W zeszłym roku można było nieco ponarzekać. Mam nadzieję, że wszelkie niedoskonałości tym razem zostaną wyeliminowane :)
|