Jestes
niezalogowany
ZALOGUJ

 

  WIZYTÓWKA   GALERIA   PRZYJAC. [9]   BLOG   STARTY   KIBIC 
 
Rafał Plewiński
Pamiętnik internetowy
Na biegowej ścieżce

Rafał Plewiński
Urodzony: 1983-05-23
Miejsce zamieszkania: Banino
1 / 2


2015-03-15

Dostęp do
wpisu:

Publiczny
X Bieg Urodzinowy Gdynia & 164 ParkRun Gdynia & CityTrail Gdańsk (czytano: 980 razy)

 

Wychodząc z domu przed biegiem od razu wyczułem, że dzisiaj zapowiada się ładna pogoda. Już przecież przed godziną ósmą pogoda była typowo biegowa. A wraz z przyjściem słońca można było się spodziewać ciepłego dnia. Dzień rozpocząłem biegiem w ParkRunie. Postanowiłem bowiem nie odpuszczać stary bez względu na wszystko, gdyż w tym roku chciałbym dobieć swój 50-ty ParkRun. Na starcie spotkałem sympatyczną grupkę 40 wytrwałych biegaczy. W tym paru wariatów z grup biegowych trójmiasta, którzy postanowili przebiec dwa ParkRuny (dojazd rowerem), a potem pobiec Bieg Urodzinowy. Miło było się z nimi się spotkać. Start rozpocząłem bardzo spokojnie. Zacząłem z ostatniej pozycji. Potem powoli przesuwałem się do przodu. Jednak pośpiechu nie było. Biegliśmy już po przygotowanej trasie do Biegu Urodzinowego. W trakcie ParkRuna pojawiali się na trasie wolontariusze. Jak się potem miało okazać, mieli zabiezpieczać nowo wytyczoną trasę do Marszu Urodzinowego. Przy okazji starałem się skupić na pięknych widokach zatoki o poranku. Bardzo powolnym tempem dotarłem do nawrotki biegu, gdzie przybiłem piątkę z wolntariuszem, z panem Kazimierzem. Następnie przyspieszyłem i dogoniłem grupkę biegaczy jakieś 1,5 kilometra przed metą. Trzymałem się z nimi aż do jedynego delikatnego podbiegu. Tam zostawiłem ich za sobą. Przed ostatnim zakrętem przyspieszyłem, by spróbować uciec przed jednym biegaczem. Jednak zrozumiałem, że muszę się oszczędzać i na ostatniej prostej puściłem go przodem. Zwolniłem i kontrolując sytuację dobiegłem do mety na 28 miejscu. Czułem jednak, że przesadziłem. Zakładałem czas 29-30 min. A dobiegłem do mety za szybko... Niestety przerost ambicji zrobił swoje.
Przebrałem się, przygotowałem kijki i ruszyłem do biura zawodów. W końcu udało mi się zająć w miarę dogodne miejsce na starcie marszu. Niestety jak na złość osoba z przodu niemiłosiernie wlokła się na samym starcie. Nie mogłem minąc marudera, gdyż przejście blokowali inni zawodnicy. Także na pierwszym zakręcie zostałem przyblokowany przez wielu zawodników. Zresztą nie wiedzieć czemu, tym razem puścili kobiety na starcie jednocześnie z mężczyznami. To tylko utrodniło mi marsz. Dodatkowo brak końcówek na kijkach zrobił swoje. Trasa została zmieniona i droga była bardzo utwardzona. Próbowałem poprawić marsz starając się iść ścieżką obok trasy utwardzonej. Jednak krzywizna również utrudniała poprawny marsz. Jednak jakoś sobie radziłem. Wciąż byłem na dość dobrej pozycji. W pewnym momencie na ścieżce rowerowej wzdłuż Bulwaru Nadmorskiego poczułem, że poprawiłem swój krok. Okazało się, że jednak podbiegam. Grzeczna uwaga sędziego podziała jak zimny deszcz. Musiałem koniecznie zwolnić i skupić się na poprawności kroku. Teraz jakikolwiek błąd, może grozić dyskwalifikacją. Z drżeniem serca mijałem kolejnego sędziego na końcu bulwaru. Jeszcze próbowałem walczyć w parku przed skwerem, gdzie była dogodniejsza droga dla mnie. Na finiszu pozwoliłem wyprzedzić się przez grupę kijkarzy. Standardowo postanowiłem bezpiecznie dotrzeć do mety. Niedługo po mnie pojawił się kolega, nad którym miałem o wiele większą przewagę na półmetku. Potem już tylko niecierpliwie oczekiwanie na wyniki marszu. W końcu pojawiły się wyniki na tablicy. Nie mogłem się dopchać do kartek z wynikami wśród grupki uczestników marszu. Jednak Piotr zauważa, że jestem na 3 miejscu w kategorii. Poczułem wielką radość. Jednak się udało. Opłacało się wystartować, chociaż planowałem sobie odpuścić start. Wypragniony puchar znalazł się w moich rękach. Jeszcze uściski rąk z przedstawicielami organizatora imprezy. Szkoda tylko, że na podium nie pojawiły się osoby z 1 i 2 miejsca. Poczułem się bardzo samotnie na podium.
Wróciliśmy z kolegą do bazy Akademii Biegania, czyli Kapitana Cooka. Tam mogłem pochwalić się swoim trofeum. Dodatkowo upewniłem się, że koleżanka odnalazła się w ekipie biegowej i znalazła miejsce dla siebie w bazie. Mimo, że została jeszcze prawie godzina do biegu to jednak wciąż musiałem się krzątać wokół siebie. Przebranie się, dla pewności skorzystanie z toalety, wspólne zdjęcie grupy biegowej, przekazanie pakietu startowego koledze, zakwaterowanie kolegi w bazie i na końcu przygotowanie sprzętu biegowego... i właśnie tutaj pojawił się feler. Rozpruł się język w prawym bucie. W sumie nie sprawiło to większego problemu, chociaż z początku tworzyło lekki psychiczny niepokój. W końcu pojawiliśmy się w strefie startowej. Byłem mocno zestresowany i skupiony. Naprawdę nie wiedziałem na co mnie stać. Postanowiłem, że zejdę w tym dniu poniżej 55 minut. Przede mną widzę starego dobrego kompana z biegów, Karola „Smoka”. W końcu ruszyliśmy do przodu. Tym razem postanowiłem się posłuchać rad jednego ze starszych znajomych biegaczy i chociaż ruszyłem szybko to jednak nie szarpałem się na starcie. Owszem wymijałem zawodników po krawędziach trasy, ale po prostu nie chciałem dać się sztucznie spowalniać przez masy ludzi. Szczególnie to podrażniało na zakrętach. Stąd postanowiłem brać skręty po większych lukach. Lepiej wejść w zakręt po zewnętrznej rozpędzony, niż brać zakręty od wewnątrz i dać się zablokować. W sumie praktycznie na samym początku odskoczyłem od kolegi. Jeszcze na pierwszym kilometrze, na ulicy Waszyngtona, spotkałem Panią Basię. Przywitałem się i zapytałem czy dzisiaj planuje szybszy bieg. Zaprzeczyła, więc życzyłem dobrego biegu i pognałem dalej do przodu. Tempo przyzwoite, czyli 5:10. Przy zbieganiu z mostu przywitałem się z kolega z ParkRunu. Na Polskiej poczułem, że tempo jest dla mnie przytłaczające i ledwo je znoszę. Poczułem mocne zmęczenie i pomyślałem, że jednak to zbyt szybki bieg jak dla mnie. Jednak nie poddawałem się. Prułem dalej. Myślałem, że Piotr mnie wyprzedzi, ale machnąłem na to reką. Skupiłem się już tylko na swoim biegu. Zbieg z drugiego mostu i dalej. Na przodzie biegła myląca flaga słynnej ekipy PADŁ NA RYJ, która troszkę myliła z oznaczeniami kilometrów. Szczególnie na Polskiej. W pewnym momencie przed 3 kilometrem poczułem, że chyba przesadziłem z wysokim tempem. W pewnym momencie wyprzedziła mnie jedna z najmilszych biegaczek w całej stawce, Aleksandra Beczek. Po wspólnym, krótkim przywitaniu ruszyła w swoją stronę. Ja tymczasem miałem wrażenie, że robie bokami wdrapując się na szczyt mostu. Jednak nie poddawałem się i wciąż narzucałem sobie coraz to szybsze tempo. A raczej mi się to zdawało. Po prostu szarpałem, gdy czułem, że zwalniam. Na półmetku osiągnąłem najlepszy czas w mojej karierze, czyli 26:23. Na Placu Kaszubskim zobaczyłem p. Dorotę, żonę najwierniejszego przyjaciela z biegów. Dodało mi to otuchy i znów wyrwałem do przodu. Pojawił się szpaler ludzi, którzy obserwowali nasze zmagania. Gdyby ich niewielki entuzjazm, mógłbym się czuć jak bohater Tour de France. W końcu to była spora grupa ludzi. A ja jak jeździeć bez głowy pchałem się do przodu omijając biegaczy tuż przy barierkach w szaleńczym pędzie. Na horyzancie widniała flaga ekipy PNR. Dzielnie drałowałem przez Świętojańską, czując dobre tempo. W końcu koniec podbiegów. Został tylko szaleńczy zbieg ul. Piłsudkiego w kierunku Bulwaru Nadmorskiego. Czułem jednak, że tym razem nie jest to zbieg w tempie, do którego się przyzwyczaiłem wcześniej. Tym razem oszczędzałem się przed jednak dłuższym odcinkiem bulwaru. W końcu na 8 kilometrze wyprzedziłem biegacza z flagą. Pomyślałem sobie, że koleś chyba biegnie tempem na 0:55:00, dlatego pognałem dalej. Miałem okazję wyśrubować swój czas. Trzymałem się zasady łapania zakrętów po zewnętrznej, wykorzystując siłę rozpędu do mijania ludzi. Nie chciałem tracić sił na skrętach stopy, ale wygodnym przejściu w kolejny bieg prosty. Gdy robiłem nawrotkę bulwarem szukałem wzrokiem znajomych. W końcu zobaczyłem Justynę Kościuk w swoim typowym stroju. Na bulwarze widziałem jeszcze szalonego półnagiego biegacza. No byłem dumny z siebie, że dopiero tam mnie wyprzedził Czująć, że to w końcu ostatnie 1,5 kilometra biegu starałem się podkręcać tempo. Ostatni lekki podbieg przed Kontrastem i widzę po swojej lewej stronie koleżankę, Weronikę z AB. Jednak trzymanie się jej graniczyło z cudem. Dlatego biegłem dalej swoim tempem. W końcu jeszcze szalony finisz na ostatnich metrach ostatkiem sił. Ledwo łapiąć oddech wyschniętymi ustami, przemierzałem prawie z bólem ostatnie metry. Tego dnia wolniej zmierzałem do mety. Jednak po prostu bardzo wiele wysiłku kosztował mnie bieg. Zresztą już na 7-8 kilometrze miałem kłopoty z przełykaniem śliny. Bo praktycznie nie było już żadnej śliny. Suchość gardła nie pomaga w biegu. Z tej strony podziękowania dla organizatorów. Nagianiacze każą się spieszyć dalej, mimo człapania do przodu. Gratuluję znajomym biegu... Weronika, Karol, Kazimierz, Barbata. W końcu otrzymuję fikuśny medal. Po dziesięciu minutach stania w kolejce dotrwałem do 2 szklanek wody z imbirem. Jak się okazało druga szklanka przydała się koleżance. Po biegu pyszna zupka rybna, piwo, frytki i wspólne rozmowy biesiadne. Lekko i przyjemnie zamroczony wrócilem do domu...a wieczorem kolejna impreza. A w niedzielę czekał CityTrail w Gdańsku.


Wstałem z nieprzyjemnym bólem nóg. W końcu po życiówce miałem prawo odczuwać zmęczenie mięśni. Walnąłem potrójną dawkę maści przeciwbólowej. Zjadłem skromne śniadanie. Łudząc się, że się wyspałem ruszyłem do Gdańska. Tym razem pojawiłem się niedługo przed startem. Gorączkowe przebieranie się w towarzystwie kapitana, Marka. Wokół wiele znajomych twarzy. Spotkałem nawet „moją stajnię”, czyli biegacza z Pucka. Ferajnę z Gdańska. Nie mogła zabraknąć Karola. W pewnym momencie wpadłem na szalony pomysł. A dzisiaj poprawię rekord trasy... ja to miewam genialne pomysły. W końcu założyłem krótkie spodenki. Pierwszy raz chyba od grudnia. Byłem ciekaw czy spełnię swoje cele i czy buty poradzą sobie w ogniu starcia biegowego. W końcu ruszyliśmy. Ludzie mnie mijają jak tyczkę slalomową. Jednak spokojnie trzymam tempo. Niestety jest niepokojące słabe. Od momentu początku bardziej stromego odcinka wzniesienia spotykam Karola. Wraz z nim podbiegam pod górę, rozmawiając jak to starzy znajomi. Po drodze mija mnie Darek, zatwardziały miłośnik biegów asfaltowych. Dzisiaj pożałuje swojego wyboru. Dla niego ta trasa była zbyt wymagająca. Na wzniesieniu wyprzedzam Karola. Podkręcam tempo. Dobiegam do zbiegu. Zaczyna się mój ulubiony odcinek biegu. Wąska ścieżka, która trawersuje strome zbocza leśny pagórków. Szalona pogoń za biegaczami rozpoczęta. Biorę najdziwniejsze ścieżki do wyprzedzania maruderów. Nieraz ryzykując urazem stopy, wyprzedzam tuż przy „bandzie” niefrasobliwych biegaczy. W końcu ostry zbieg, na którym ciężko pracują zbite mięśnie. Ten etap biegu kosztował masę sił. Patrzę na zegarek... i widzę, że jestem do tyłu z czasem. Zniechęcony troszkę zwalniam. W końcu wyprzedza mnie Karol, który podziwiał mój szalony zbieg. Przyznaję, ze buty spełniły swoje zadania. Przetrzymały nacisk o podłoże przy twardym zbiegu oraz przetrzymał wszelkie nierówności. Teraz czekała mnie mordęcza walka pod górę. Mimo ekstramalnego wysiłku moich mięśni planuję długi finisz przy prawie kilometrowym zbiegu do mety. Mija mnie przemiła Ania z Biegowego Świata. Zaprasza mnie do wspólnego zbiegu, bym trzymał się jej. Tak też zrobiłem. Nie trzeba było mnie nawet prosić. Wytrzymałem przy niej z 400 metrów. Potem już zbiegłem bez jej pomocy do samej mety. W sumie czas nie najgorszy. Jakieś pół minuty gorzej od swojego rekordu trasy.
W kolejce do herbaty porozmawiałem z paroma biegaczami, załatwiłem sobie transport na swój mecz o godzinie 13. Czyli za jakieś ponad godzinę od momentu wyjazdu. Wspólna jazda z Karolem uprzyjemnia nam czas. W końcu jesteśmy dla siebie największymi motywatorami.
Natomiast mecz okazał się brutalnm zderzeniem z rzeczywistością. Większość piłkarzy było zwrotniejszych, szybszych, sprawniejszych. Niestety szybki start do piłki, a długie wybieganie to inne światy. Jednak nie załamuję się. Uznałem to za świetny trening szybkościowy, który tylko pomoże przy bieganiu niż zaszkodzi. Chociaz 3 udane interwencje na kilkadziesiąt nieudanych, chwały nie przynosi. Mimo bolesnej porażki, zadowolony z wykonania swojego planu, wróciłem do domu z bardzo zbitymi mięśniami.

Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicy

Dodaj komentarz do wpisu


BULEE (2015-03-16,16:19): Witaj Rafale w świecie biegowych blogerów! Świetna relacja. Będę z uwagą śledził twoje wpisy, tak więc... proszę pisać o mnie w samych superlatywach ;). Podpisano: wspomniany przez ciebie zatwardziały miłośnik biegów asfaltowych ;)







 Ostatnio zalogowani
Piotr Fitek
02:04
BuDeX
00:12
kos 88
23:49
mariuszkurlej1968@gmail.c
23:22
fit_ania
23:21
Świstak
22:54
Robak
22:37
szalas
22:34
staszek63
22:06
uro69
22:01
edgar24
22:00
elglummo
21:57
marekcross
21:36
Beata72
21:26
jacek50
21:01
JW3463
20:50
|    Redakcja     |     Reklama     |     Regulamin     |