2014-07-14
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Monte Kazura part 2 i GP Łubianki (czytano: 2175 razy)
Ściganie się w zawodach to esencja treningu biegowego. Przynajmniej dla mnie bo rozumiem, że można biegać dla przyjemności. U mnie zawsze rywalizacja odgrywała najważniejszą rolę w motywacji biegowej...
Setki godzin treningu, sporo wyrzeczeń tylko po to by się pościgać czy to w maratonie w Bostonie czy na GP Łubianki. Zasady są proste:
Dobiegniesz pierwszy - wygrywasz bieg!
Wymierność biegania jest jednym z najważniejszych powodów dlaczego się tak katuje. WSZYSTKO zależy tylko ode mnie. Nikt nie zdecyduje o wyjściu na trening za mnie, nikt nie ugotuje zdrowego obiadu za mnie - wszystko dzieje się za sprawą własnych decyzji i jest konsekwencja wielu czynników.
Nie każdy może wygrywać bieg. Śmiem twierdzić, że pewnie w 99% biegaczy nigdy nie dostąpi zaszczytu wbiegnięcia na metę jako pierwszemu z całej stawki obojętnie czy to będzie 40 biegaczy czy 3000.
Pamiętam doskonale swoje pierwsze zwycięstwo w roku 2005. Byłem młodym chłopcem byłem. Początek kwietnia, chwilę po śmierci Jana Pawła II. Zamek Bierzgłowski k. Torunia. Środek tygodnia (środa lub czwartek). Dystans 8 km po znanej trasie biegu GP Łubianki.
Stawka biegaczy nie liczyła więcej niż 70 biegaczy. Bieg o nic. Jeden z wielu w całym cyklu. Zwycięzca nie dostawał żadnych nagród. "Rywali" znałem doskonale. Nie byłem faworytem ale od kilku miesięcy kręciłem się w okolicach 4-6 miejsca.
Trasa miała dwie pętle. Pamiętam, że biegłem wraz z Arkadiuszem Piwońskim z Toruniu i na 4 km udało mi się od niego odłączyć. Powiększałem przewagę i oczywiście na 6 km miałem już zgon. Ostatnie 1000 m prowadziło pod stromą górę z meta na dziedzińcu zamku. Czułem, że gdy dobiegnę do tej górki przed Arkiem to wygram. Odwracałem się nieustannie licząc przewagę.
W głowie myślałem tylko o tym, że w końcu mogę wygrać jakiś bieg. Wbiec na dziedziniec jako PIERWSZY gdzie czekają rodziny innych biegaczy, którzy są za mną.
Wygrałem z przewagą ok 30 sekund.
Mogę pisać o super uczuciu ale czy można to po prostu oddać słowami? Nie sadzę.
Dlaczego o tym piszę?
Od tego czasu minęło 10 lat. Wystartowałem w tym czasie w ok 200 różnych biegach i udało mi się wygrywać klasyfikacje generalną 22 razy.
22 razy to ja wbiegałem na metę biegu przed całą masą innych ludzi biegnących za mną. Za każdym razem uczucie jest takie samo. Dziś - tutaj - byłem najlepszy wśród tych, którzy stanęli na starcie....
Tyle tytułem wstępu.
W ubiegłą środę wpadłem na bieg o nazwie Monte Kazura, który organizuje w Warszawie ekipa Inov-8. Jedna górka, 5 km trasy i niezły wycisk.
Bieg wchodzi w skład cyklu. Startowałem tam w ubiegłym miesiącu i poległem przybiegając wykończony na 5 miejscu. Miałem zatem prywatne pojedynki z górą i osobami, które mnie pokonały. Fakt, ze stawka była nieco słabsza ale był Tomasz Roszkowski, który znokautował mnie ostatnio.
Ruszyliśmy w miarę spokojnie. Do pokonania 3 pętlę zatem będzie kiedy się ścigać.
Po pierwszej biegnę w czołówce w 8 osobowej grupie. Chwilę później już biegniemy w trójkę wraz ze wspomnianym Roszkowskim oraz Tomkiem Kucharczykiem, którego udało mi się pokonać w Nowej Karczmie kilka tygodni wcześniej (przewaga psychologiczna).
Mój plan był taki by oszczędzać się i zaatakować Roszkowskiego na ostatniej pętli i tak zrobiłem. Na ostatnią pętle wybiegłem już tylko z Tomkiem Roszkowskim. Na pierwszym podejściu odskoczyłem na kilka metrów. Czułem się mocny na podejściach i zbiegach i widziałem, że na tych elementach robiłem przewagę.
Gdy już odskoczyłem na podejściu omyłkowo skróciłem jeden zakręt (ok 30 m). Szybko zauważyłem swój błąd i w ramach zadośćuczynienia poczekałem na Tomka Roszkowskiego aby nie było pretensji o ścinanie. Widział to biegnący za nami Kucharczyk. Zatem straciłem całą przewagę (oprócz tej psychologicznej).
Na zbiegu ciekałem. Na podbiegu nawet podchodząc zwiększyłem swoją przewagę i na metę wbiegłem jako pierwszy. Pierwsza wygrana w 2014 roku!
Czas: 23:56
Tomasz Roszkowski niestety opowiadał o tym, że ściąłem trasę i nie wiadomo co by było gdybym pobiegł normlanie. Wiecie co by było? Nie miał bym 12 s przewagi tylko 25 s przewagę nad nim :) W każdym razie na szczęście inni biegacze widzieli, że poczekałem i sprawa została zamknięta.
Dzień później podczas podróży służbowej podjechałem wieczorem (w drodze powrotnej) do Wybcza k. Łubianki na kolejną edycję GP Łubianki. Był ze mną Szmajchel.
Temperatura 32 stopnie i stojące powietrze, a my w planach 8 km po otwartej przestrzeni. Wiedziałem, że będzie wesoło.
Fajnie przyjechać w rodzinne strony. Spotykasz znajome twarze, trochę pogadasz, pościgasz się i lecisz do domu...
Na starcie również Piotr Szymański, który mimo tego, że bliżej mu do wieku mojego ojca to regularnie się ze mną ściga.
Na samym początku wyrywa do przodu jakiś młody zawodnik. Nie znam go więc nawet nie próbuje go gonić. Szybko tworzy się grupa samych Piotrów. Szymański, a na plecach siedzę mu ja ze Szmajchelem. Pierwszy kilometr 3:26, drugi i trzeci to samo...
Albo poumieramy dziś albo będzie niezły wynik jak na to, że dzień wcześniej startowałem.
Nawrót na 4 km i atak robi Szmajchel. Trzymam się może z 300 m i odpuszczam. Mija mnie Szymański. Do 6 km biegniemy w niewielkich odstępach ale czuje już że mam dosyć. Tempo mi spada a tętno podskakuje do 180 uderzeń...
Chłopaki mi uciekaj, a ja dobiegam na pechowym 4 miejscu tracąc na Szmajchela ponad 20 s, do Szymańskiego ok 15 s.
Czas: 28:32
W sumie miejsce bez różnicy. Dawno nie startowałem dzień po dniu...
Trening, który teraz wykonuje jest trochę bez sensu. Ale cały czas kilometraż utrzymuje się powyżej 100 km tygodniowo.
A w weekend jadę na Festiwal Jarocin i korzystając z tego wystartuje w półmaratonie w Pobiedziskach. Nie spodziewam się rewelacji. Jak złamie 1:20 będzie git :)
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora michu77 (2014-07-15,08:27): ...na górkach w Pobiedziskach w takiej temperaturze, może być ciekawie...
|