2014-06-01
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Tatry za rączkę :) obóz weekendowy 16-18.05.2014 (czytano: 811 razy)
Po górach chodziłam sporo, jednak Tatry zawsze omijałam. Samotne wędrówki, które często uskuteczniałam w niższych górach, w Tatrach odrzucałam ze względów bezpieczeństwa. Dodatkowo od lat urlopy łączę z długimi weekendami, a w szturmie turystów na Kasprowy czy Giewont udziału brać nie chciałam. Tym sposobem Tatr nie znam zupełnie, bo z dwóch szkolnych wyjazdów niewiele w pamięci zostało.
Ponieważ jednak Tatry są wyższe, trudniejsze, a ja nie umiem zbiegać po kamieniach (zwyczajnie się boję i poruszam się jak ostatni paralityk). Dlatego postanowiłam zacząć poznawanie Tatr od niemalże prowadzenia za rączkę, czyli obozu biegowego.
Ponieważ już parokrotnie byłam na obozach z Marcinem Świercem, oczywistym dla mnie wyborem był udział w obozie organizowanym przez ekipę odpowiedzialną na Bieg Granią Tatr, z którą Marcin współpracuje.
Udało mi się wziąć udział w obozie weekendowym w dniach 16-18 maja. Data nie przypadkowa, gdyż Grań robi obozy dla biegaczy o różnym stopniu zaawansowania (górskiego). Chociaż mam ukończonego Rzeźnika, MGS i B7D do 66 km to uznałam, że Tatry są specyficzne i nie będę kozakować wybierając się na obóz dla zaawansowanych.
Już przed wyjazdem prognozy pogody były fatalne - czekała nas ściana wody, zagrożenie powodziowe i kto wie co jeszcze złego. Się sprawdziło.
Przyjechałam sobie dzień wcześniej przed obozem (czwartek) i zrobiłam sobie rozbieganie, ponieważ tras górskich dookoła Zakopanego nie znałam i lało, więc ruszyłam asfaltem. Miało być delikatnie, wyszło prawie 16km, oczywiście po "krzywym", no i... "na mokro". Kierowcy mieli niezłe miny, widząc pędzącą w dół różową (kolor kurtki), zmokłą kurę z uśmiechem od ucha to ucha :) A mi się tak lekko biegło.... Wprawdzie przemoczona byłam dokumentnie, ale nie psuło mi to humoru :)
Opcja na "mokro" aktualna była przez cały obóz, który oficjalnie zaczął się w piątek.
Obóz zaczęłam od zapoznania się z organizatorkami: Moniką Strojny i Justyną Żyszkowską. Od razu wyczuwa się ich pozytywne nastawienie do świata. Monika jest organizacyjna, trenerką jest Justyna. Pojawiła się też Ania Brzegowa - joginka, która również dbała o nasze wyżywienie (obiady i kolacje).
Jak pokazał już pierwszy trening - wejście na Nosal i zbieg do Kuźnic - moja ocena własnych umiejętności była słuszna: nie umiem szybko przemieszczać się w dół, a już na mokrych, śliskich od wody i błota kamieniach, bez okularów (bo zapadane okrutnie), to kompletna katastrofa. Reszta obozowiczów (sami panowie) uciekała mi na zbiegach błyskawicznie. Na szczęście oni gonili za Marcinem, a mnie "ubezpieczała" Justyna. Dzięki dwójce trenerów każdy biegł w komfortowym dla siebie tempie i nie musiałam się bardzo stresować, że opóźniam grupę. A sympatyczność i doświadczenie górskie Justyny powodowały, że naprawdę cieszyłam się biegiem w jej towarzystwie. Później ten scenariusz powtórzył się w niedzielę na długiej wycieczce, ale po kolei.
Po rozgrzewce biegowej, przyszła pora na "jogę dla biegaczy". Ania Brzegowa wybrała z jogi ćwiczenia rozciągające i wzmacniające mięśnie istotne przy bieganiu, a przy tym dopasowała je do poziomu kompletnych debiutantów w tej dziedzinie. Godzina upłynęła nam błyskawicznie i pojawiło się błogie uczucie zmniejszenia napięcia mięśniowego i spokoju ducha. Pięknie kolega powiedział, że Ania jest "szlachetna w ruchach", a my wykonywaliśmy ćwiczenia z gracją robotów :)
Wreszcie kolacja :) :) :) Jedzenie obozowe to jedna z najbardziej oczekiwanych punktów... Ania Brzegowa gotowała nam pyszności - głównie wegetariańskie, z dużą ilością warzyw, bardziej wyszukane niż normalnie goszczą na naszych stołach :) A dodatkowo partner obozu Piekarnia-Cukiernia Gałuszka z Żywca przygotowała dla nas słodkości, które po intensywnym treningowo dniu wręcz znikały ze stołu :)
Z uwagi na zapowiadaną poprawę pogody dopiero w niedzielę, trenerzy dokonali korekty planów treningowych, tak więc wycieczkę przełożyliśmy na niedz. a w sobotę śmigaliśmy "deszczowe" interwały na COS. Każdy biegał w swoim tempie, więc znów sobie nie przeszkadzaliśmy, a nad całością i techniką czuwał Marcin. Po południu nadal padało, dlatego zrezygnowano z drugiego treningu biegowego na korzyść dłuższej jogi (1,5h) oraz sauny dla chętnych. Ponownie zaskoczyła mnie joga - dzięki świetnemu doborowi pozycji i ich kolejności stopniowo wykonywaliśmy ćwiczenia, o których przed zajęciami powiedziałabym, że są dla mnie (dla nas) niewykonalne. Ania cudowna jest :) A Monika jeszcze przyniosła nam prezenty w postaci pamiątkowych koszulek Salomona z logo obozu :)
Po kolacji Marcin pokazał nam jakiego sprzętu używa (od butów po latarkę czołową), tłumaczył na co zwracać uwagę przy doborze sprzętu w zależności od miejsca i trasy biegu, pogody. Sporo opowiadał o swoich startach i planach, obozowicze też się podzielili swoimi doświadczeniami. Dodatkowo Marcin podpowiadał chłopakom jak planować treningi. Nawet się nie zorientowaliśmy jak noc późna się zrobiła :)
W niedzielę wyszło słońce :) Hurrraaa..... w końcu można coś bardziej górskiego zrobić (choć nie wysokogórskiego, bo wyżej świeży śnieg leżał). Zapakowaliśmy wsparcie energetyczne (batony i żele) od kolejnego partnera obozu: Enervit -a i w drogę....Ostatecznie wybraliśmy się z drogi na Morskie Oko (motywujące komentarze od turystów siedzących w wozach) przez Rówień Waksmundzką, Psią Trawkę, Wielki Kopieniec, Dolinę Olczyską do Kuźnic. Początkowo pod górę wszyscy w miarę równo, w zwartej grupie. A jak zaczęły się zbiegi......w skrócie o Marcinie i pozostałych panach: "tyle ich widziałam". Biegłyśmy sobie zatem spokojnie z Justyną.... z podziwem patrzyłam jak lekko ona się porusza. Śmiała się, że tę trasę przebiega parę razy w tygodniu, więc każdy kamień zna, tylko po ulewach trochę się one poprzestawiały :) Częściowo do mnie i Justyny na treningu dołączyła Monika, która specjalnie przyjechała nas obfotografować i troszkę się z nami pobiegać. Przebiegając Doliną Olczyską zastanawiałyśmy się z Justyną, gdzie są panowie i czy już wrócili do wilii. A tu niespodziewanie, przed zbiegiem do Kuźnic, za nami pojawili się obozowicze, którzy jak się okazało, skoczyli gdzieś w bok zdeptać dodatkową górkę :) Wszystkim humory dopisywały, więc po krótkim odpoczynku na Enervit-y i sweet focie, w komplecie zbiegliśmy do Kuźnic na kolejny przepyszny obiadek w wykonaniu Ani :)
Przy posiłku dalszy ciąg mega ciekawych opowieści Moniki i Justyny o organizacji Biegu Granią Tatr (nawet u mnie pojawia się myśl, żeby kiedyś spróbować) i podsumowanie obozu.
Ehh... w dobry towarzystwie czas leci za szybko... nikomu nie chciało się wyjeżdżać. Na szczęście okazało się, że większość z nas wybiera się na Festiwal Biegowy do Krynicy, więc będzie kolejna szansa się spotkać :)
Kolejny raz przekonałam się, że obozy są inspirujące, a Tatry nie są takie straszne jak mi się wydawały, choć respekt mam do nich jeszcze większy (albo bardziej widzę pracę, którą muszę nad sobą wykonać). Cieszę się, że pierwsze kroki w Tatrach stawiałam z tak doborowym towarzystwie trenerskim i obozowym (Monika , Justyna, Marcin, Wawrzyniec, Mateusz, Paweł, Artur - DZIĘKUJĘ WAM).
fot. Monika Strojny - analiza trasy przed niedzielą wycieczką.
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu |