2014-03-27
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Marzanna nie chce oddychać.... (czytano: 1382 razy)
Na wstępie, żeby nie przynudzać: poniższy tekst to zlepek spostrzeżeń niedoświadczonego biegacza zatem starych pochłaniaczy kilometrów odsyłam do lektury Jurka Sckott’a bądź innego pędziwiatra. No chyba, że chcesz sobie przypomnieć jak było na początku Twojej długiej biegowej trasy.... :)
Marzanna, moja pierwsza oficjalnie wybiegana połówka... Coś nie mam szczęścia do tego biegu. Debiut w tej połówce miałem zaplanowany w zeszłym roku. Poprzedzony solidnymi przygotowaniami. Na tyle solidnymi, że zakończyły się one mocną infekcją, która skutecznie pogrzebała plany startu. No cóż, nie teraz to za rok pomyślałem, bez biadolenia...
Marzanna, ta tegoroczna... Trochę wyczekiwana z niepokojem. Po starcie w X 12 Godzinnym Podziemnym Biegu Sztafetowym w Kopalni Soli w Bochni czułem, że forma jest... Jednak co by nie mówić, bieg ten daje się we znaki, zwłaszcza po mocnej walce a taką był start naszej sztafety. No nic. Forma to jedno ale aby tradycji stało się zadość znów przyplątała się jakaś niechciana infekcja. O nie, nie kochana... Tylko nie teraz. Trzeci raz do debiutu nie będę się przygotowywał. Zawziąłem się strasznie i dawaj domowymi sposobami za bary z wirusem....
Przed startem już nie było źle ale jednak cały czas czułem , że coś jest nie tak. No nie taki debiut sobie wymarzyłem ale niech tam... Życie nauczyło mnie, że niezwykle rzadko jest dokładnie tak jak byś sobie tego życzył... Udając się w okolice startu co chwilę spotykałem kogoś znajomego.
-Jak tam? Jaki plan? – pytał praktycznie każdy, co zrozumiałe w tym przypadku.
-Kurcze, nie wiem... – odpowiadałem zgodnie z prawdą.
We łbie miałem trochę mętlik. Nie czułem się do końca dobrze, Bochnia też zrobiła swoje zatem rozsądnie było by pobiec rekreacyjnie. Wewnętrzny duszek, z którym każdy uprawiający jakiś sport jest za „pan brat” trącał łokciem i drążył:
-Ej, jest forma, no co ty ? Nie powalczysz?
Prawie spóźniłem się na start.... Kolejka do tych małych biało-niebieskich domków była ogromna... Ruszyliśmy. Przede mną zamajaczyły zielone baloniki. Podbiegłem trochę bliżej żeby zobaczyć jaki to czas. 1:29:00.... Hm, no dobra. Raz kozie śmierć. Zielone baloniki odtąd miały mi wyznaczać trasę. Tempo w okolicach 4:09 nawet mi pasowało. No właśnie...
Tak mi się wydawało bo biegałem już długie odcinki w takim tempie trenując sobie na tych moich pagórkach.... Do półmetka szło jako tako. Nie czułem się komfortowo. Biegło mi się ciężko. Jakoś tak na bezdechu. Nie mogłem złapać rytmu oddychania... Kiedy dobiegliśmy do Wawelu wiedziałem już, że dalej lekko nie będzie. Nie było. Pierwszy raz w swojej krótkiej karierze biegowej poczułem coś dziwnego. Nogi chciały biec, głowa też, ona w sumie najbardziej, natomiast płuca zarządziły ostry protest z groźbą natychmiastowej rezygnacji ze swojej funkcji. Powiem szczerze, że trochę mnie ta sytuacja przestraszyła.
Na 17 kilometrze zaczyna mi „odcinać” ale nie tak klasycznie, że ściana i najchętniej byś się położył/ła . Nogi dalej niosą jednak coś dziwnego dzieje się z głową. Walczyć chce nadal ale płuca skutecznie jej to uniemożliwiają. Zaczyna mi się kręcić w głowie i asekuracyjnie zrzucam tempo o pół minuty w dół. Tak sobie biegnę ze dwa kilometry i czekam aż głowa zrobi porządek z płucami bo to przecież ona podobno rządzi...No, zrobiła...
Na mecie jest już przyjemnie. Jak to na mecie... Nawet płuca przestały protestować. W całym tym galimatiasie końcowym zgubiłem gdzieś zielone balony. Jednak rzutem na taśmę udało się złamać 1:30:00 :). O 5 sekund jedynie ale zawsze to już tylko 1:29:55 .
Na koniec chciałem podziękować organizatorom za mój ciężki ale jednak udany debiut i przyznanie urodzinowego numeru startowego :).
Pawłowi Żyle , jeszcze raz za zorganizowanie wegetariańskich posiłków dla klubu Vege Runners.
Gabie, Piotrowi Stankowi i wielu innym za doping na trasie.
No i pogodzie. W tym roku udała się wyśmienicie.
Teraz czas na połówkę w Żywcu. Zważając na piękne okoliczności przyrody tam panujące oraz „zmęczenie materiału” znam jak nigdy jedyna słuszną taktykę na to wydarzenie. Nazwijmy ją roboczo „turystyk” :) . Do zobaczenia na trasie !
Foto: Gabriela Kucharska MP Team
Blog moga komentować wszyscy zalogowani czytelnicyDodaj komentarz do wpisu mamusiajakubaijasia (2014-03-28,14:21): Swoją drogą, Konrad, to Ty bardzo fajnie biegasz:) Pozdrawiam Cię serdecznie i do zobaczenia wkrótce :) Peepuck (2014-03-28,16:17): Śmiej, się śmiej... ;) Nic nie poradzę, że ponoć już zbyt wiekowy jestem aby próbować zmieniać to moje pokraczne człapanie... :)
Pozdrawiam również :) . mamusiajakubaijasia (2014-03-28,17:27): Wbrew pozorom wcale się nie śmieję:) Rzeczywiście człapiesz w wielce charakterystyczny sposób, ale czasy tym człapaniem wykręcasz wcale przyzwoite.... No i jeszcze jedno; po obejrzeniu raz i drugi zapisu wideo swojego sposobu biegania, nie potrafię już naśmiewać się z człapania innych. Ja to dopiero cuda ruchowe wyczyniam. Peepuck (2014-03-28,20:51): :)
|