2013-09-04
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| 69 (czytano: 1166 razy)
Magiczna cyfra 69 – kiedyś w końcu zrobię sobie listę ważnych wydarzeń, które miały miejsce w tymże roku i zamilkną wszyscy próbujący wchodzić w kontrę tejże. Z pewnością wesprą mnie także wszyscy fascynaci uciech cielesnych, podróży w kosmos, galaktyk, planetoid itd. Przecież wiadomo, że 1969 to złoty rocznik… I chociaż w codziennym życiu jeszcze bardziej prześladuje mnie cyfra 51 – to w ostatnią sobotę zaliczyłem jednak – zgadnijcie – oficjalny 69 start w zawodach. Jak to miło, że przypadło na rodzinną Piłę i po osiedlu, które zawsze kojarzyć już się będzie z rodzicami. A nie doszłoby do tej ściganki, gdyby nie genialna decyzja organizatorów o wydłużeniu startu do 10 km. No – teraz to można się przebrać i porządnie zaorać – na byłą „piątkę” nie starczało mi zapału… Tak bardzo się podpaliłem możliwością sprawdzenia szybszych pokładów mojego fizys – cenna obserwacja w kontekście Festiwalu Biegowego – że na start przybyłem 168 godzin przed czasem. Czyli dokładnie tydzień. Nabijam się przy każdej okazji z nadpobudliwości Mijagiego, ale tego dokonania chyba on nawet nie przebije. Cóż – miałem dużo czasu na dokładne zapoznanie się z trasą, co przy częściowo crossowej charakterystyce miało mieć znaczenie. Można chyba bez ryzyka błędu stwierdzić, że byłem pierwszym, który zameldował się na starcie imprezy – na szczęście niewielu było świadków tego wiekopomnego wydarzenia. Tydzień później już bez pudła dumnie wparowałem do biura zawodów IV Pilskiego Biegu Przełajowego im. Jerzego Adamskiego. A tu znienacka jakaś pani z ramienia organizatora wsiadła na mego pierworodnego – czy nie chciałby popracować jako wolontariusz, rozlewać i podawać napojów, a po biegu zbierać numerów? Atak był tak nagły i zdecydowany, że Jędrzej wycofał się na z góry upatrzone pozycje, stwierdzając, że „on tu tylko do dziadka przyjechał”. Mimo lokalnego zasięgu do startu zapisało się ponad dwustu biegaczy – gołym okiem widać, że bieganie jest coraz bardziej na topie. Dla mnie najlepszym wyznacznikiem są twarze byłych uczniów „Mechanika”, których w latach szkolnych za grube pieniądze nie namówiłbym do pokonania więcej niż 1-2 km w jednorazowej dawce, a i to przy akompaniamencie burzliwych spojrzeń i myśli nieokiełznanych. Prawa młodości… Osobną kategorię w tej konkurencji stanowi Justyna Jasoń, która na WF mogła robić prawie wszystko, tylko nie biegać. Nawet grając w reprezentacji szkolnej w koszykówce, próbowała czynić to „nie biegając”. A teraz proszę – serce się cieszy na takie widoki. W ogóle na Staszycach mieliśmy przegląd wszystkiego co w grodzie Staszica biega: mnóstwo „Zielonków” z 4Run, pojawiły się koszulki rozmaitych formalnych i koleżeńskich klubów biegaczy, była nawet jakaś znana nam (ekipie z Mechanika) pani w czerwieni od „Lokatora”, ciekawe za ile zmieniła barwy? Chłopaki rzucili coś, że może dwie rata kredytu, czy jakoś tak.. Kto nie startował (bo oszczędzał się przed niedzielną gonitwą w Złotowie) to dopingował w najbardziej wymagającym miejscu – na pokonywanym dwa razy podbiegu pod ul. Cichą. Tego dnia nie miała nic wspólnego ze swoim mianem… Mój plan na bieg był następujący: biegnę z kolegą poznanym na „RODOS” – Krzyśkiem Kubatem i staram się lecieć tak na 90-95% możliwości, by przetestować możliwości szybkościowe przed tymi wszystkimi „popierduchami”, które czekają na mnie w Krynicy (1 mila, 3 km, 7 km). Krzysiek nadawał się na kompana jak nikt – biega wedle maksymy „do odważnych świat należy” – wystarczy przypomnieć, że chciał się udać na bieg „po grani” (70 km w Tatrach) prosto z urlopu i ciężko się dziwił, że już nie może się zapisać. Góralski temperament. Pierwsze dwa kilometry równo po 4 min., następne dwa po 4:03 i chyba wtedy do Krzyśka dotarło, że 40 minut nie pobije. Na moje argumenty, że trasa tu za trudna na rekordy - kiwał tylko głową, ale było widać, że „wnętrzności” się z tym nie zgadzają. Może przynajmniej wszystko zwalić na mnie – prowadziłem tempo od startu do mety. Miał tylko małą chwilę kryzysu na końcowych podbiegach, ale dzielnie wytrzymał i w samej końcówce nawet mógł przyspieszyć. Na mecie zameldowaliśmy się po 41 min. i 11 sekundach, uznając, że jest OK. Parę łyków wody, pokręciłem się chwilę i już na metę wpadła „woman in red” czyli oczywiście Anka Skrzypczak, która zarzynała się dla podium. Ale co się dziwić – jak się ma takie możliwości to grzech ich nie wykorzystać. Za moment mieliśmy na mecie Mijagiego, który się „upgrade’ował” na wyższy poziom wtajemniczenia kupując nowoczesną klepsydrę, a z „ceglanej” braci największe wrażenie zrobił na mnie Macias. Po pierwsze - tym razem dotarł do mety; po drugie – biegł w koszulce innej niż bawełniana (tradycja umarła…); po trzecie – na łydce miał zapierającą dech w piersi opaskę elastyczną w pięknym szaro-niebieskim kolorze, wyglądającą jakby jej właściciel zszedł właśnie z bieżni Diamentowej Ligii… Potem i wcześniej mieliśmy jeszcze całe mnóstwo znajomych twarzy, lecz z oczywistych przyczyn nie ma tutaj miejsca by każdego z osobna wymieniać. Ważne jest to, że jest nas coraz więcej. Na zakończenie imprezy mieliśmy jeszcze grochówkę, bliżej nieokreśloną ilość, nieokreślonej marki złocistego napoju i wątpliwą przyjemność oczekiwania na końcowe wyniki. Było też losowanie fantów i tutaj mały zgrzyt – nagrody odbierali jacyś koledzy, znajomi, rodzina – zabrakło konsekwencji: jeśli kogoś nie ma, nie otrzymuje nagrody. Temu spektaklowi towarzyszył spiker zawodów – pan Marian Barełkowski, który mówił długo, cierpliwie i na pewno ciekawie – lecz osobiście niewiele z tego mogłem zrozumieć. Po zmianie miejsca było już lepiej i kiedy wpadła mi w ucho taka fraza: „Sponsor pan Krzysztof Pabich – biznesmen od samochodów” – to serdecznie żałowałem, że nie zarejestrowałem więcej. Co by na koniec nie wyglądało, że tylko narzekam – zdecydowanie chcę stwierdzić, że imprezę uważam za udaną, polecam wszystkim a do organizatorów mały tylko apel – pomyślcie o tym jak zachować tempo imprezy do końca, by nie przeciągała się ponad stan. Biegacze robią wszystko by utrzymać tempo – Wam pozostaje się do nich dostosować…
ps: na fotce mała zagadka – nie wiem czy gentelman biegał, ale związany jest poniekąd ze Staszycami i wymyślił nowy język…
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora Macias (2013-09-04,10:36): Ludwik Zamenhof
|