2013-05-25
Dostęp do wpisu:
Publiczny
| Długie wybieganie :) (czytano: 1402 razy)
PATRZ TAKŻE LINK: http://www.endomondo.com/workouts/194393865/1008385
Kiedy tydzień temu wracaliśmy z Marysieńką z półmaratonu Hronov-Kudowa-Hronov zadzwoniliśmy do Trebiego. Powiedział nam między innymi, że zrobił to!!! Zrobił to, co planował już od pewnego czasu - przebiegł 118 km wokół Rzeszowa (!). Zatkało nas. I nie dlatego, że nie wierzyliśmy, że to zrobi. Zatkało nas z zazdrości, że to zrobił! :))) Ach, ten Trebi!!! :))) Wciąż jestem jeszcze pod wrażeniem tego wyczynu.
Ta wiadomość była dla nas motywacją i wyzwaniem do wykonania również jakiegoś dłuższego treningu. Oczywiście biorąc pod uwagę nasze słabe strony - piętę Achillesową u Marysieńki i wciąż niedotartą psychikę długodystansowca u mnie - pomyśleliśmy o dystansie dużo krótszym. Padło na 60 km.
Do piątku mentalnie przygotowywałem swego ducha do hartu, jaki go czekał. Niestety, z pewnych przyczyn Marysia nie mogła w sobotę wygospodarować aż tyle czasu. Wyszło na to, że albo też zrezygnuję, albo pobiegnę sam. Wiedziałem, że jeśli zrezygnuję, to obojgu nam może być później przykro. Dlatego, mimo jeszcze większego strachu, zdecydowałem się pobiec.
Wtedy też wpadłem na pomysł, że skoro Robert biegał wokół Rzeszowa - a miasto to ma powierzchnię dwa razy większą niż Zielona Góra (116 km2 do 58 km2) - to ja zrobię pętlę wokół swojego ukochanego Winnego Grodu :)
Piątkowe popołudnie i wieczór zabrały mi przygotowania. Przede wszystkim trzeba było zadbać o brzuszek. Kto jak kto, ale on nie mógł czuć się pusto i samotnie :P Dogodziłem mu. Oj, dogodziłem!!! Myślałem, że mi się uleje. Ale paluszek na usta i pomogło ;)
Potem krótkie pakowanie. Postanowiłem wypróbować zakupiony niedawno, specjalnie z myślą o Dolomitach, trailowy plecaczek Kalenji, 12-litrowy z dwoma bidonami umieszczonymi z przodu. Jeszcze z takim cudem nie biegałem i byłem pełen obaw jak będzie. Zapakowałem trochę słodyczy - batoniki, żelki, dwie bułki z serem i wędliną... A do bidonów przygotowałem specjalną miksturę wg przepisu Marysi - herbatę malinową z glukozą i odrobiną soli.
Budzik zadzwonił o 4:30. Co za "gupek" go nastawiał!!! No nic. Widno już. Trza było wstawać. Nie wiem, co się tak "cyrałem", ale wyszedłem dopiero po godzinie. No ale nadal było widno, więc nie ma zmartwienia ;) Pogoda była w sam raz na bieganie. Chłodno (rano ok. 8 stopni), lekki wiatr i pochmurno. Bardzo pochmurno.
Początek lekki, wzdłuż Trasy Północnej. Po piątym kilometrze wbiegłem w końcu na leśne dukty. I zaczęły się problemy. Nie, nie chodziło o nawierzchnię, ale o to, którędy mam biec. Dobrze pamiętałem zaplanowaną trasę. Miałem teraz podążać czarnym szlakiem. Niby proste. Niestety, oznakowanie na drzewach całkiem wyblakło w niektórych miejscach, a w innych zostało wycięte wraz z drzewami :/ Po kilometrze zwyczajnie się pogubiłem. A im więcej kręciłem, tym bardziej czułem się jak dziecko we mgle. Odnalezienie właściwej ścieżki zajęło mi prawie... 25 minut! I jak się tu nie cieszyć :D
No właśnie. Tak się ucieszyłem, że... po chwili znów się zgubiłem. Głowa ponownie zaczęła mi krążyć dookoła pionowej osi (szyja) w poszukiwaniu charakterystycznej czarnej kreseczki pomiędzy dwiema białymi. A szukałem tak intensywnie, że nie zauważyłem kiedy wyrósł mi pod nogami spory korzeń. "Wyrżłem glebę" jak długi. Hura. Na domiar nie wiem po grzyba wziąłem jeszcze te kije do nordic walking. OK, no mogły się jeszcze przydać, ale jak się już łapie zająca, to lepiej nie mieć ich zamocowanych rzepami do rąk, bo zająca tak się nie łapie.
Na 13-tym mijałem Jezioro Cegielni. Ależ tu ładnie!... Wystarczyła jednak chwila nieuwagi i szlak z czarnego nagle zrobił mi się zielony. Ja zresztą trochę też. Trudno. Lecę zielonym. Też dokądś prowadzi. Decyzja okazała się słuszna, bo dzięki temu cztery kilometry później zauważyłem dwie znajome mi "wycienione" sylwetki. To Wojtek z Tomkiem pomykali poranny trening po Wzgórzach Piastowskich. Ucieszyłem się bardzo, bo nareszcie pojawił się ktoś, kto dobrze zna okolice :) Kolejne cztery kilometry mogłem więc odpocząć od zwracania uwagi gdzie jestem i dokąd podążam, a czas szybciutko uciekał na miłych pogaduchach wiadomo o czym :) Bracia Biegacze odprowadzili mnie pod same drzwi Ochli, gdzie życząc mi powodzenia zrobili papa ;)
Jak łatwo się można domyślić długo nie trwało, bym znowu się zgubił. No ale przynajmniej coś się działo. Inaczej byłyby nudy jak fiks. Przed Jędrzychowem szlak zmienił mi na chwilę kolor z zielonego na żółty, ale jeden pan z pieskiem poratował mnie informacją i daleko nie musiałem wracać. No ale za Jędrzychowem to już istny Saigon. Zapomnij o szlaku. OK, sorry, raz jeden znak się pojawił. Po czym miłe się skończyło. Leciałem na oślep, wpadając co rusz w jakieś pułapki typu ślepa alejka, nie ta wieża ciśnień (miałem azymut na Drzonków z charakterystycznym "mikrofonem", ale okazało się, że Jędrzychów ma swój "mikrofon" i znów byłem w Jędrzychowie, ino od dupy strony).
Ponownie uratowany, tym razem przez panią z pieskiem, odnalazłem w końcu właściwą drogę i po 34 kilometrach błądzenia byłem nareszcie przy Ośrodku Pięcioboju Nowoczesnego w Drzonkowie. Heh, się nabiegałem. Według planu tu miał być 25 kilometr :))) No nic, nadszedł moment, by pożegnać dobrze mi znane tereny (Ha-Ha-Ha!) i puścić się w nieznane, w kierunku na Suchą. Tam jeszcze nigdy nie byłem. Aż sam się sobie dziwię. Bo trasa przepiękna, a i sama miejscowość też urokliwa.
Za Suchą wbiegłem na wiadukt (nad drogą S3) w kierunku Ługowa, skąd znanymi mi już sprzed lat ścieżkami dotarłem nad Jezioro w Droszkowie (44 km). Potem był Przytok (51 km) i znana mi już z dłuższych wybiegań trasa aż do samej Zielonej Góry, przez Jany (53 km), Zawadę (57 km) i Krępę (60 km). Za Krępą ponownie skręciłem w las (ten mój, najbliższy) i szczęśliwie dotarłem do domu (66 km) :)))
Podsumowując, wykonałem plan z nawiązką, a dodatkową niespodzianką było całkiem dobre samopoczucie i lepsze od zakładanego tempo (średnie 5:56 min/km). Nawet po 50-tym kilometrze nie sprawiało mi specjalnego trudu "tuptanie" w granicach 5:15-5:25 min/km. Choć "pani Irena nie była już tak świeża w kroku jak dawniej" (czytaj: kilka godzin wcześniej) :)))
Nowy plecaczek sprawdził się znakomicie. Bidony z przodu nie przeszkadzają w biegu i całość jest dobrze wyważona. Ale najważniejsze oczywiście, co było w tych bidonach - jeszcze raz polecam miksturę Marysieńki, daje kopa! Dość miło zaskoczył mnie garminek, bo wytrzymał prawie 6 godzin. Końcówkę trasy mierzyłem już stoperem z drugiego zegarka, niestety bez gps-a.
Pomimo nieukrywanej radości z udanego treningu, wciąż nie mogę jednak wyobrazić sobie dystansu niemal dwa razy większego i 10 razy większych przewyższeń za miesiąc w Lavaredo UT. Ale może i dobrze, że nie mogę, bo pewnie nigdy bym się na takie "cóś" nie zdecydował ;)
PS. Fotka ze Szczelińca Wielkiego sprzed tygodnia. Wiadomo kto robił - Mistrzyni, nie tylko w bieganiu! :))
Blog moga komentować tylko Przyjaciele autora snipster (2013-05-26,12:02): Dałeś po garach z tym dystansem... ;) nie wiedziałem o mikrofonie w Jędrzychowie ;) Truskawa (2013-05-26,12:44): 60km na zawodach a 60 km na treningu to dwa różne swiaty. Gratulacje Dario! :) dario_7 (2013-05-26,12:58): Ano udało się Piter, choć wcześniej miałem spore obawy ;)) Ten "mikrofon" w Jędrzychowie ma nieco inną główkę, ale wtedy oba były dla mnie jednakie ;)) dario_7 (2013-05-26,12:59): Dzięki Iza! Dokładnie tak jest, samotny trening to nie zawody i przez to jest ciut trudniej ;))) Marysieńka (2013-05-26,16:10): Czapki z głów MOCARZU!!!! :)) dario_7 (2013-05-27,08:19): Dzięki Maryś, wielkie dzięki!!! Bardzo mi Ciebie brakowało na tym treningu! Twoja miksturka pozwoliła mi utrzymać siły do końca. No i w ten sposób przynajmniej duchem byłaś mi blisko na całej trasie :))) gerappa Poznań (2013-05-27,09:57): zazdroszczę jak cholera... takiego utratreningu!
spoko... za dwa lata też takie będę wymiatać :) dario_7 (2013-05-27,10:12): Aga, jest jakaś magia w takich biegach... coś, co powoduje, że pamięta się o nich długo ;) kudlaty_71 (2013-05-27,14:46): ...hardcorowy Dario ;)))... darek12 (2013-05-27,21:38): Zburzyłeś nasz spokojny truchtający świat.
Jak teraz będziemy żyć?
Jak ja teraz pochwalę się : przebiegłem 30km... Siara normalnie !
Aj jajajajaj - namieszałeś. dario_7 (2013-05-28,21:40): Wojtku, a jak tam Twoje plany ultra? :) dario_7 (2013-05-28,21:43): Dariuszu, po niejednej 30-tce czułem się bardziej "wyrypany" niż po tym długaśnym treningu. Wszystko, albo prawie wszystko, leży w naszej psychice i... rozsądku ;)) Henryk W. (2013-06-12,09:33): Teraz, po Robercie i po Was postanowiłem z Grażyną, zaliczyć rundę wokół Sopotu. Na szczęście będzie to zapewne około 30 km ale dla mnie to i tak strasznie dużo. Ja oczywiście będę biegł i maszerował. W najbliższych dniach przejadę rowerem trasę i ustalę kilometraż. Świetny jest ten pomysł. dario_7 (2013-06-12,10:42): Super Heniu!!! Trzymam kciuki za Was!!! Powodzenia! :)))
|